Premier Donald Tusk stara się nakłonić przywódców Unii Europejskiej do swojej koncepcji unii energetycznej. O bezpieczeństwie energetycznym w Europie mówił wczoraj, podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach. Zasadniczym celem unii energetycznej, w zachodnich mediach nazywanej unią energii, jest zmniejszenie uzależnienia Wspólnoty od dostaw rosyjskiego gazu i wzmocnienie w ten sposób słabnącej Europy.

W tle pomysłu jest oczywiście narastający kryzys ukraińsko-rosyjski, którego efekty są już obserwowane także w sektorze energetycznym. Stąd przyświecająca szefowi polskiego rządu idea wprowadzenia wspólnych zakupów gazu przez państwa członkowskie. Dojście do tego, jak podkreślają analitycy, musiałoby się odbywać stopniowo.

Być może początkowo wspólne unijne kontrakty dotyczyłyby np. 10 proc. rosyjskiego gazu sprowadzanego do państw członkowskich, a potem stopniowo ich znaczenie zwiększałoby się, by sięgnąć 90 lub nawet 100 proc. dostaw. Czas byłby również potrzebny po to, by wygasły obowiązujące obecnie długoterminowe umowy, jakie odbiorcy w poszczególnych krajach unijnych mają z Gazpromem (np. umowa PGNiG-u obowiązuje aż do 2022 r.). Można więc przypuszczać, że na ewentualne uruchomienie mechanizmu wspólnych zakupów potrzeba będzie kilku lub kilkunastu lat.

Na razie opór jest duży. Niechętnie do tej koncepcji odnoszą się kraje, żywotnie zainteresowanie budową nowego gazociągu, który miałby dostarczać gaz z Rosji. Chodzi o South Stream, którego budowa ma ruszyć już w przyszłym miesiącu, a który miałby przebiegać przez terytorium Bułgarii, Węgier, Austrii, Grecji czy Włoch.

Reklama

>>> Unia energetyczna: zobacz tutaj, kto w Europie i dlaczego popiera pomysł Donalda Tuska

Bardziej realne wydaje się wprowadzenie mechanizmu solidarnościowego, dzięki któremu jeśli jednemu lub kilku państwom UE groziłoby odcięcie od dostaw gazu, inne udzieliłyby im pomocy – ponieważ już teraz istnieją zaczątki takiego systemu. Chodzi o tzw. rozporządzenie SOS, które zostało wprowadzono na skutek gazowego kryzysu ukraińsko-rosyjskiego ze stycznia 2009 r., kiedy od dostaw gazu z Rosji na kilka tygodni odcięto odbiorców w Europie Środkowej i na Bałkanach. Nałożono wtedy na państwa członkowskie obowiązek modernizacji i rozbudowy infrastruktury przesyłowej, aby w razi potrzeby uzupełnić deficyt w kraju, który byłby pozbawiony dostaw surowca.

Zgodnie z postulatami unii energetycznej ten mechanizm należałoby pogłębić i usprawnić. Szef naszego rządu zakładał w swojej koncepcji dalszą rozbudowę infrastruktury – tworzenie kolejnych magazynów gazu, interkonektorów czy samych gazociągów. Ponadto ewentualna gazowa pomoc miałby być nawet w 75 proc. finansowana przez Wspólnotę.

Kolejny element budowy tego rodzaju unii to lepsze niż dotychczas wykorzystanie europejskich źródła energii oraz szerzej otworzyć na dostawy surowców energetycznych z takich krajów jak Stany Zjednoczone czy nawet Australia. I tu już można dostrzec opór części państw unijnych, których kontakty z Rosją są dobre i które nie widzą potrzeby sprowadzania surowców z tak odległych rynków, szczególnie że byłoby to znacząco droższe.

To, w jakim stopniu da się przeforsować energetyczne postulaty premiera Tuska, może zależeć także od tego, kto będzie zasiadać w Parlamencie Europejskim przez kolejne pięć lat i którzy politycy będą pełnić funkcje gospodarczych komisarzy.

>>> Czytaj także: KE ma zastrzeżenia w sprawie South Stream