Dekadę temu Goldman Sachs w legendarnym raporcie „Marząc z BRIC” przewidywał, że chińskie PKB przewyższy amerykańskie w latach 20. XXI wieku. Opublikowane przez Bank Światowy w ostatnim miesiącu badania były rewelacją, która kończy wszystkie spekulacje na ten temat. Badania przesunęły datę tego nieuchronnego zdarzenia na koniec tego roku.
Według aktualnych danych, amerykańska gospodarka w 2013 roku była trzy razy większa niż chińska (w ujęciu realnym z 2005 roku, według wspaniałego zbioru historycznych danych opublikowanych przez amerykański Department of Agriculture’s Economic Research Service). Czy chińska gospodarka potroiła się w ciągu ostatnich czterech miesięcy?
Otóż nie. Bank Światowy odpowiedziałby więc, odwołując się do trzech magicznych „P” (purchasing power parity), czyli parytetu siły nabywczej, po którego uwzględnieniu można wskazać na koniec hegemonii amerykańskiej gospodarki. Ten argument na przewagę chińskiej gospodarki bierze pod uwagę to, że za dolary można więcej kupić w Pekinie niż w Bethesda, miejscowości w stanie Maryland. Przykładowo, według indeksu Big Maca hamburger z McDonald’s kosztuje 40 proc. więcej w Państwie Środka.
Chciałbym pójść o krok dalej, wykorzystując do tego własny „indeks fryzjera”. Strzyżenie w Palo Alto (Kalifornia) kosztuje 25 dolarów, podczas gdy średni koszt usługi w Szanghaju to 5 dolarów. Dodajmy 40 proc. do chińskiego PKB w dolarach. Albo nawet pomnóżmy tą kwotę przez 5?
Niezła zabawa, ale nie oddaje prawdziwej ekonomicznej siły państw. Kiedy Chiny importują technologie z USA albo broń hi-tech z Izraela, musi zapłacić w dolarach. Podobnie gdy przejmuje afrykańskie kopalnie lub kupuje lojalność krajów rozwijających się poprzez pomoc zagraniczną. Czesne dla chińskich studentów Uniwersytetu Stanforda również jest rozliczane w dolarach. Podobnie jest w przypadku samochodów BMW i Porsche.
Innymi słowy, PPP jest wygodnym sposobem na napompowanie oceny krajowej gospodarki. Ale jest to elastyczny standard, gdy mierzymy realną siłę państwa, w szczególności w sytuacji, gdy amerykański PKB per capita jest ośmiokrotnie wyższy niż chiński, który jest z kolei tylko odrobinę wyższy niż w Peru.
Ameryka w kryzysie
Jeżeli powstałby serial telewizyjny „Ameryka odchodzi w cień”, obecnie mielibyśmy piąty sezon nadawania. Pierwszy z nich, pod tytułem "Kryzys 1", zaczynałby się w latach 50., po tym jak Sowieci wystrzelili satelitę Sputnik. Czyż nie rozwijali i nie zbroili się szybciej niż my? Mit „luki rakietowej” opanował kraj. Jedno pokolenie później Związek Radziecki przestał istnieć, umierając spokojnie w dzień Bożego Narodzenia 1991 roku i osieracając 15 republik.
„Kryzys 2” ogarnął naród podczas wojny w Wietnamie, kiedy chóry polityków i ekspertów obwieściły koniec amerykańskiego dobrobytu. Ale USA pozostały numerem jeden zarówno ekonomicznie, jak i strategicznie, a strata Wietnamu Południowego została szybko nadrobiona pozyskaniem Hanoi jako quasi-sprzymierzeńca przeciwko Chinom.
"Kryzys 3" został zapoczątkowany w 1979 roku przez prezydenta Jimmy’ego Cartera, gdy podczas swojej apatycznej przemowy stwierdził, że USA są nękane przez „kryzys zaufania”, który uderza „w samo serce i duszę amerykańskiego narodu”. Kryzys zakończył się, kiedy Ronald Reagan przystąpił do prześcigania Związku Radzieckiego na ilość broni. W 1984 roku zaczął się „nowy poranek” w kraju.
Główną rolę w "Kryzysie 4" odegrała Japonia. Skoro nie udało się jej z bombowcami w Pearl Harbor, super-samurajowie powinni byli zatriumfować z pomocą Sony i Toyot. Podobnie jak Chiny, japońska gospodarka rosła w dwucyfrowym tempie, ale po 1988 roku wszystko poleciało na łeb na szyję i do dziś się nie zatrzymało. Cztery lata później rozpoczęła się z kolei najdłuższa amerykańska ekspansja gospodarcza. Okres ten trwał w zasadzie aż do recesji z lat 2007-2010.
Obecnie przyglądamy się "Kryzysowi 5", w którym Chiny stały się panem wszechświata. Bank Światowy, oceniając w ten sposób sytuację, powinien przyjrzeć się historii. Na początku 1984 roku chiński wzrost gospodarczy osiągnął 15 proc. Wskaźnik ten spadł obecnie do jednej drugiej tej wartości. Kryzys globalnej gospodarki odegrał w tym swoją rolę, ale fundamentalne powody spowolnienia Chin mają charakter strukturalny.
>>> Czytaj również: Zakaz korzystania z rosyjskich silników rakietowych. Moskwa odpowiada na sankcje USA
Spektakularne wzrosty
Spektakularny wzrost jest zawsze łatwy, kiedy państwa zaczynają od zera, tak jak Tajwan albo Korea Południowa. Podobnie w przypadkach, w których gospodarka państw została zniszczona, co było udziałem Japonii i RFN. Wszystkie te państwa podążały zasadniczo według tego samego modelu wzrostu: przeinwestowanie, niska konsumpcja, prymat eksportu i sztuczne zaniżanie kursu walutowego. Zachodnie Niemcy osiągnęły 8-proc. wzrost, azjatyckie tygrysy w czasie swojej świetności chwaliły się podobnymi do chińskich, imponującymi wskaźnikami. W obecnej dekadzie wzrost gospodarczy spadł w Tajwanie spadł do poziomu 3,75 proc., w Korei Południowej do 3 proc., a w Japonii do 1 proc.
Prawo zmniejszającego się zysku zawsze zbiera swoje żniwo, gdy coraz większa ilość inwestowanego kapitału generuje coraz mniejsze przychody. Również azjatyckie tygrysy wkrótce odczuły odpływ taniej siły roboczej, gdy ich wsie zaczęły się wyludniać.
To prawda, ale zgodnie z klasycznymi argumentami, Chiny są inne, ponieważ mają “rezerwową armię przemysłową”, czyli 700 mln chętnych na przeniesienie się do miast. Tania siła robocza będzie dalej napędzała wzrost gospodarczy, więc Chiny nie zamienią się w jutrzejszą Japonię.
Chińskie problemy
Spójrzmy jednak dokładniej. Demografia Chin to katastrofa. Około 2015 roku, pozornie nieskończenie wielki basen z chińską siłą roboczą zacznie wysychać. Jednym z powodów jest szybkie starzenie się społeczeństwa, które oznacza, że Chiny zestarzeją się wcześniej niż osiągną bogactwo. Do 2050 roku Chiny stracą jedną trzecią populacji w wieku produkcyjnym. W tym samym czasie USA będzie drugim po Indiach najmłodszym zindustrializowanym narodem.
Również w tej dekadzie liczba osób znajdujących się na utrzymaniu w Chinach zacznie bardzo szybko wzrastać. Amerykańska krzywa obrazująca, ile osób w wieku produkcyjnym musi statystycznie pracować na obywateli w wieku nieprodukcyjnym, będzie wzrastała powoli dzięki wysokiej rozrodczości i imigracji, dwóm głównym sposobom na odmładzanie społeczeństwa. Do połowy tego stulecia jeden chiński pracownik będzie musiał utrzymać dwie osoby, co jest wskaźnikiem gorszym niż w jakimkolwiek państwie na Zachodzie. Jeżeli praca jest „pożywieniem” dla wzrostu, Chiny spodziewają się głodu.
Również inny zestaw danych powinien skłonić Bank Światowy do zrewidowania prognoz: chińska przewaga kosztowa w produkcji staje się historią. Płace wzrastają gwałtownie od 2000 roku, średnio 19 proc. rocznie. Wartość ta w USA wynosi 4 proc.
Co więcej, chińska polityka jest źle prowadzona. Autorytarna modernizacja – nazwijmy ją „modernitarianizmem” – napotyka na swoje naturalne ograniczenia, podobnie jak było w Związku Radzieckim. Szalona industrializacja pod dyktando partii jest łatwa, ale gospodarka oparta na wiedzy czerpie wzorce do działania z realiów rynkowych. Słowem, na które Chiny powinny zwrócić uwagę, jest „wolność” – dla przedsiębiorców i kapitału, pomysłów i innowacji. W Chinach nie powstanie w przyszłości kolejna Dolina Krzemowa.
Przyjrzyjmy się aktywom, które zwiększają zyski. Przykładowo, zapytajmy gdzie generowany jest kapitał ludzki. Zawsze powtarza się, że amerykański system edukacyjny znajduje się w kryzysie. Jednak 17 z 20 najlepszych uniwersytetów znajduje się w USA, a w pierwszej 50-tce są 34. Żadne inne państwo nie produkuje większej ilości doktorów nauk ścisłych i inżynierii. Wprawdzie 40 proc. przyjeżdża na studia z zagranicy, ale dwie trzecie z nich zostają w Stanach. Dodając do tego zarejestrowane patenty oraz ilość publikacji naukowych, nie można nawet mówić o naukowym wyścigu pomiędzy USA a Chinami. Ten korzystny scenariusz będzie kontynuowany, ale zawiera się w nim ostrzeżenie: USA powinny pozostać otwarte i przyjazne dla gości.
Nie traćmy w tej chwili czasu na wpatrywanie się w migawki z PPP forsowane przez Bank Światowy. Odzwierciedlają one ceny Big Maców, a nie innowacyjność, pomysłowość i wynalazczość. Minie dużo czasu, zanim Chiny dogonią USA – jeśli kiedykolwiek dogonią.
Josef Joffe jest redaktorem-wydawcą niemieckiego tygodnika Die Zeit. Wykłada amerykańską politykę międzynarodową na Uniwersytecie Stanforda. Jest autorem książki "The Myth of America's Decline"
>>> Czytaj także: Amerykańska klasa średnia umiera. To poważne zagrożenie dla geopolitycznej potęgi USA