Z danych Służby Celnej wyłania się obraz zapaści w każdym segmencie tradycyjnego hazardowego rynku. Największe spadki zaliczają automaty o niskich wygranych, czyli słynni jednoręcy bandyci. Pod koniec 2013 r. – według właśnie opublikowanego sprawozdania – było ich w całej Polsce już tylko 7316, wobec prawie 11 tys. w grudniu 2012 r. i ponad 55 tys. w 2010 r. Mniejsze spadki dochodów zanotowały salony gier na automatach i kasyna, ale łącznie rok do roku cała stacjonarna branża hazardowa zmniejszyła swoje przychody aż o 19 proc.

Oficjalnie Ministerstwo Finansów nie widzi problemu. Przedstawiciele resortu twierdzą, że spodziewano się takiego obrotu sprawy i jest to skutek działania ustawy o grach hazardowych, która m.in. stopniowo przenosi możliwość urządzania gier na automatach o niskich wygranych do kasyn. Do 2015 r. z krajobrazu Polski mają zniknąć w zasadzie wszyscy jednoręcy bandyci. Stare licencje nie są po prostu przedłużane, nie udziela się też nowych. W efekcie co roku przewidywano mniejsze wpływy do budżetu państwa z podatku od gier. I rzeczywiście jeszcze w 2010 r. było to 1,624 mld zł. Rok później już 1,477 mld zł, a w 2012 r. 1,44 mld złotych. W 2013 r. wpłynęło według wstępnych szacunków już tylko 1,3 mld zł.
A to nie koniec spadków. Według informacji DGP w kwietniu wpływy z podatku od gier były o 7,5 proc. niższe niż przed rokiem – co oznacza, że do państwowej kasy z hazardu trafiło niewiele ponad 103 mln zł w porównaniu z niespełna 110 mln rok wcześniej. Spadki dochodów – choć nieco mniejsze – były też w lutym i marcu.

Mimo to, według MF, wykonanie dochodów z podatku od gier w porównaniu z planami na cały rok wcale nie jest takie złe: w I kwartale wpływy wynosiły prawie 26 proc. z zaplanowanych na 2014 r. 1,25 mld zł.

Tyle oficjalny obraz. Nieoficjalnie jednak sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana. Przykładowo, według danych Służby Celnej w całym województwie opolskim na koniec 2013 r. były zaledwie trzy salony gry na automatach, w których łącznie stało pięć urządzeń. W lutym celnicy zatrzymali trzy niezarejestrowane maszyny w Opolu, a dwa miesiące później kolejnych osiem w podopolskich Głubczycach. – Przed wejściem w życie ustawy hazardowej w Polsce działało ponad 55 tys. jednorękich bandytów i, proszę mi wierzyć, dziś jest pewnie tyle samo maszyn, tylko nie są zarejestrowane. Ich właściciele wykorzystują lukę prawną, która pojawiła się po wyroku Trybunału Sprawiedliwości z 2012 r. – mówi nam Stanisław Matuszewski, prezes Izby Gospodarczej Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych. Chodzi o wyrok mówiący, że to polskie sądy mają ustalić, czy przepisy ustawy o grach hazardowych, które mogą powodować ograniczenie, a nawet stopniowe uniemożliwienie gier na automatach o niskich wygranych, są rzeczywiście, a nie jedynie potencjalnie tzw. przepisami technicznymi. Jeżeli nimi nie są, to oznacza, że zmiany w polskim prawie wymagałyby ratyfikacji przez Komisję Europejską. – Dopóki to nie jest wyjaśnione, każde zatrzymanie automatów kończy się procesem sądowym, a te bardzo często wydają wyroki korzystne dla branży – dodaje Matuszewski. Stąd ciche, ale masowe powroty automatów do barów, pizzerii, na stacje benzynowe czy do kiosków w całej Polsce. Tyle że urządzenia działają w szarej, zupełnie nieobłożonej podatkami strefie.

Reklama

Najlepiej na zmianach w polskim prawie wyszedł hazard internetowy, szczególnie ten, na którym zarabiają duże światowe firmy. Kokosy zbijają serwisy internetowe z e-ruletkami, e-pokerem czy e-bukmacherką. Najwięksi gracze, tacy jak PokerStars, Bet365, Bet-at-home, mają dziesiątki tysięcy polskich klientów, choć nie zarejestrowali się w Polsce i nie płacą tutaj podatków. Działają na podstawie ustawodawstwa innych, mniej restrykcyjnych państw, a rodzimym graczom udostępniają tylko polskojęzyczne wersje swoich serwisów. I świetnie na tym zarabiają. Jak wynika z raportu przygotowanego przez firmę analityczną Roland Berger, obroty tych serwisów zagranicznych, nielegalnie oferujących usługi w Polsce, stanowią ponad 90 proc. polskiego, szacowanego na blisko 5 mld zł, rynku e-hazardu. – I nic się z tym tak naprawdę nie robi. My, jako legalny bukmacher, płacimy co roku dziesiątki milionów podatków w oparciu o jedną z najwyższych w Europie stawek, a równolegle, w ogóle nieopodatkowane, działają u nas wielkie globalne firmy – skarży się Mateusz Juroszek, prezes zarządu bukmachera Star-Typ Sport. – Tak naprawdę więc kontrola państwowa jest fikcyjna – dodaje.

Podatku od hazardu łatwo jest uniknąć

Rozmowa z prof. Witoldem Modzelewskim, prezesem Instytutu Studiów Podatkowych

Wpływy z podatku od gier w kwietniu były niższe o 7,5 proc. w porównaniu z ubiegłym rokiem. Dziwi to pana?

Coraz niższe wpływy z podatku od gier to nie jest nowe zjawisko. Nominalny spadek dochodów budżetowych z opodatkowania hazardu mamy już od trzech lat.

Jakie są główne przyczyny?

Powodów jest kilka. Jeden z najważniejszych: mamy relatywnie najniższe opodatkowanie hazardu – jeśli porównać je z innymi krajami podobnymi do Polski – względem dochodów uzyskiwanych z innych podatków, np. z VAT czy akcyzy. Dziś jest ono najniższe w historii, licząc je jako stosunek wpływów do budżetu z tego podatku do przychodów firm hazardowych. Z tego punktu widzenia ta branża jest opodatkowana preferencyjnie. Gdyby tę działalność obciążyć podstawową, 23-proc. stawką podatku od towarów i usług, dochody budżetu z hazardu byłyby większe. O akcyzie już nie wspominam.

Budżet traci przez szarą strefę? Hazard schodzi do podziemia?

Zacznijmy od tego, że podatek od gier jest nie tylko niski, ale również w obecnej formie zupełnie archaiczny. Działa na podstawie przepisów, które regulowały funkcjonowanie jeszcze starego, socjalistycznego podatku obrotowego. Nikt nie dokonał jakiegokolwiek unowocześnienia tego systemu. To powoduje, że bardzo łatwo jest go unikać, a fiskus jest w tym przypadku dziwnie bezbronny. W przypadku podatku od gier nie mamy systemu zwrotów – jak w VAT – które po prostu można zablokować jak w kwietniu br. i w ten sposób chwalić się zwiększeniem wpływów do państwowej kasy. Wystarczy przenieść działalność hazardową do internetu, a serwery umiejscowić za granicami kraju, by skutecznie uniknąć podatku. Skarbówka w tym przypadku niczego się nie uczy – albo nie chce się uczyć. Ale też nie miejmy złudzeń, podatek od hazardu nigdy nie będzie źródłem wysokich wpływów do budżetu. Popyt na usługi hazardowe w Polsce nie jest wcale wysoki, ale dochody budżetowe mogłyby być dużo wyższe.

ikona lupy />
Jacek Kapica, wiceminister finansów i szef Służby Celnej. Jego nazwisko stało się głośne w 2009 r., po wybuchu afery hazardowej. To o nim mówiono w nagranych przez CBA rozmowach Ryszarda Sobiesiaka i Jana Koska, jako o tym, który zatrzymał korzystną dla nich ustawę. To Kapica informował Donalda Tuska, że Zbigniew Chlebowski, szef Klubu Parlamentarnego PO, i wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld chcieli wykreślenia z ustawy o grach losowych przepisu wprowadzającego dopłaty do automatów. I to Kapica stał się głównym twórcą nowej, bardzo restrykcyjnej ustawy hazardowej wprowadzonej w błyskawicznym tempie. W efekcie jest też głównym adresatem skarg na wszelkie wady tego prawa. (fot. PIOTR MOLECKI / NEWSPIX.PL) / Newspix / PIOTR MOLECKI