Sposób, w jaki eurosceptyczni posłowie będą się odnosić do partii głównego nurtu, nada ton Europie na kolejne pięć lat. Jeśli ugrupowania protestujące potrzebują jedynie przestrzeni, by wykrzyczeć "Nie, Europie już dziękujemy", wówczas stare partie skupią się bardziej w centrum, „rozcieńczając” głosy negatywne. Z drugiej strony, jeśli eurosceptycy chcą realnego wpływu, wówczas odpowiednią strategią będzie kompromis i dążenie do faktycznego kształtowania wyników najważniejszych głosowań.

Parlament Europejski ustanawia nowe prawo co drugi dzień, co już samo w sobie jest przerażające. Pokazuje to jednak również fakt, że dzisiejsza Europa jest w dużej mierze maszyną, której impet niezwykle trudno powstrzymać. System unijny został tak zbudowany i zaplanowany, aby chronić model biurokratyczny, i w oczywisty sposób faworyzuje on proeuropejskie partie polityczne.

Czytaj więcej: Wstrząsające wyniki wyborów. Populizm króluje w europarlamencie

Ten nieobiektywny układ i impet sprawia, że nie można zignorować wyników wyborów w Wielkiej Brytanii, Włoszech, Grecji, Danii i Francji. Następstwa wyników we Francji i Wielkiej Brytanii są tu najistotniejsze, gdyż Front Narodowy Marine Le Pen zdobył 25 proc. głosów, co daje im ok. 25 mandatów. Natomiast Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa pod przewodnictwem Nigela Farage’a rozgromiła partie tradycyjnie trzymające władzę, zyskując 28 proc. głosów i ok. 23 miejsc w parlamencie.

Reklama

Istnieje obecnie wyraźne, realne zagrożenie, że w przyszłorocznym referendum Brytyjczycy zagłosują na „nie”. UKIP wszedł na scenę krajową; podobnie jest we Francji, gdzie Marine Le Pen stała się siłą, z którą w oczywisty sposób trzeba będzie się liczyć przy kolejnych wyborach prezydenckich.

Największą zmianą w Europie będzie przejście od pełnego wsparcia dla wszystkiego, co europejskie, do postawy bardziej w stylu „poczekamy, zobaczymy.” Ignorując pragnienia swych wyborców, wiele partii głównego nurtu z całej Europy stanęło obecnie wobec nowej strategii – strategii, która po tych wyborach doprowadzi do tego, że będziemy mieć mniej Europy, a nie więcej.

Taki obrót spraw stoi również całkowicie w opozycji do orędzia przewodniczącego Komisji Europejskiej Jose Manuela Barosso na temat stanu Unii, w którym powiedział on: „problemem Europy nie jest to, że mamy jej za dużo, ale raczej za mało.” Wyborcy europejscy najwyraźniej się z tym nie zgadzają, a konsekwencje tych wyborów być może będą ujawniać się powoli i będą niewielkie, ale istotne.

Nowy Parlament Europejski będzie miał silniejsze umocowanie demokratyczne, zakotwiczone w traktacie lizbońskim, a także nowe uprawnienia ustawodawcze. Jego głos będzie decydujący w przypadku większości praw unijnych. Łącznie dodano ponad 40 nowych obszarów, w tym rolnictwo, politykę energetyczną (czy też jej brak), imigrację oraz fundusze europejskie. Parlament ma również ostatnie słowo w kwestii unijnego budżetu.

Największą bezpośrednią zmianą będzie to, że przewodniczący Komisji Europejskiej będzie musiał zyskać aprobatę Parlamentu, by mógł objąć urząd. Możemy się spodziewać dużych tarć między Radą Europejską a Parlamentem Europejskim właśnie w tej kwestii. Nie liczcie na żaden konsensus wcześniej, niż w ostatniej chwili.

W Parlamencie Europejskim 751 posłów działa poprzez koalicje interesów obejmujące różne kraje i czasem też odmienne polityczne punkty widzenia. Ostateczny termin zgłaszania koalicji to 23 czerwca, a „koalicja” musi liczyć przynajmniej 25 posłów z siedmiu różnych państw.

Polecamy: Jak głosowała Warszawa, a jak polskie województwa? Zobacz mapy

To tutaj głosy protestu mogą odegrać kluczową rolę. Jednak eurosceptycy są podzieleni. Istnieje ryzyko, że – podobnie jak w przypadku ruchu Occupy w Stanach Zjednoczonych – brak wspólnego celu oprócz celów o charakterze negatywnym sprawi, że parlamentarnej większości ujdzie płazem ignorowanie tego wyraźnego wołania wyborców do polityków, że Europa jest zbyt odległa od codziennego życia swych 500 milionów obywateli.

Unia bankowa, wysokie bezrobocie i niewielki wzrost nadal stanowią groźne wyzwania. Wciąż uważam dramatyczne spowolnienie w Niemczech w 2015 r. za największe zagrożenie dla Europy. Kraj ten jak do tej pory był lokomotywą unijnej gospodarki, a przetrwał kryzys dzięki eksportowi do Azji. Teraz jednak Azja zwalnia tempo, przez co Europa będzie mniej eksportować.

Przetestowana zostanie unijna „policja gospodarcza”. Francja i Hiszpania już przekroczyły poziomy deficytu budżetowego na 2014 i 2015 r. Tak zwane „ożywienie" to w rzeczywistości stabilizacja, a nie ożywienie. W przeszłości unie, nawet te prymitywne, rozpadały się, gdy pogarszała się koniunktura gospodarcza. Moim zdaniem pod koniec 2014 r. staniemy przed kolejnym sprawdzianem, a nowy Parlament Europejski wcale nie ułatwi sytuacji. Między wyborcami a politykami w sposób oczywisty nie ma zgody. Poddanie czegokolwiek związanego z Europą pod głosowanie w referendum będzie ryzykowne, dlatego też Europa zwalnia tempo, przechodząc od joggingu do marszu.

Rynek ignoruje wyniki tegorocznych wyborów do Parlamentu Europejskiego – dla inwestorów szklanka jest do połowy pełna. Jednak gdy nowy skład parlamentu rozpocznie pracę, nadal będą się toczyć wewnętrzne walki w Radzie Europejskiej, Parlamencie, między Radą a Parlamentem i między UE a wyborcami. Oto ostateczna konkluzja: nigdy jeszcze dystans między europejskimi politykami a ich wyborcami nie był większy. Ceną za to jest ciągły brak komunikacji, który czyni Europę słabszą, bardziej podzieloną i mniej zdolną do podejmowania decyzji.

Jak powiedział kiedyś George Bernard Shaw: „Największym problemem w komunikacji jest iluzja, że do niej doszło.”

Europa potrzebuje ruszyć do przodu z unią polityczną i fiskalną, by się scalać i rozwijać. Jest oczywiste, że do tego nie dojdzie. UE musi też uprościć swój sposób funkcjonowania. To również jest mało prawdopodobne. Dzięki naszym głosom właśnie wzrosła złożoność polityki i procesów podejmowania decyzji. Po stronie przegranych, jak zawsze, nadal będą bezrobotni, wzrost i reformy. Wygrywa kupowanie czasu. Smutne. Naprawdę.

ikona lupy />
Steen Jakobsen, główny ekonomista Saxo Bank. / Media