Dariusz Chętkowski, nauczyciel i bloger, napisał w serwisie polityka.pl, że 23 proc. tegorocznych maturzystów nie zdało. Oficjalnych wyników jeszcze nie ma – takie wieści mają przekazywać mu egzaminatorzy. Czy to możliwe, żeby wynik matury był w tym roku tak zły?
To pytanie do autora wiadomości i przedstawicieli systemu egzaminacyjnego. Jak każdy obywatel do wyników matury mam dostęp, gdy są opublikowane.
W sezonie egzaminacyjnym rozmawiałam dużo z uczniami, nauczycielami, dyrektorami. Wszyscy jak jeden mąż narzekali na ich formę. Sprawdzian szóstoklasisty, egzamin gimnazjalny, wreszcie matura – wszędzie testy.
Ja natomiast znam dyrektorów i nauczycieli, którzy widząc zagrożenia, dostrzegają też korzyści. Trudno ten obraz malować tylko w ciemnych barwach.
Reklama
Po co w naszym systemie edukacji zewnętrzne egzaminy?
Mogą służyć wielu celom: monitorowaniu poziomu umiejętności uczniów w skali kraju, udoskonaleniu selekcji na progach szkolnych. Ale najważniejsze jest moim zdaniem dostarczanie szkołom informacji, które pozwolą lepiej nauczać w przyszłości. Dzięki wynikom egzaminacyjnym szkoła może określać, w czym jest mocna, w czym słaba, gdzie się udało, gdzie się nie udało, może przekonać się, czy wprowadzona innowacja przyniosła pożądane skutki. Dla szkoły, która chce się rozwijać, to nieocenione narzędzie. Właśnie ta funkcja jest moim zdaniem racją bytu egzaminów zewnętrznych.
Przez lata egzaminy były realizowane przez szkoły. Trzeba było wyprowadzać je na zewnątrz?
Szkoła sama nigdy nie zrobi testu, który pozwali na porównywanie wyników w szerszej skali; po prostu nie jest w stanie przygotować takiego narzędzia. To bardzo trudne i bardzo drogie, jest za dużym zadaniem nawet dla województwa. Dopiero na poziomie krajowym jesteśmy w stanie utrzymywać system testowych egzaminów. Żeby nie było wątpliwości – uważam, że dzisiejsze egzaminy mają sporo wad, natomiast są one już w tej postaci bardzo użyteczne.
Pytanie, czy szkoła naprawdę może porównywać ich wyniki i wyciągać z tego wnioski.
Plan, zgodnie z którym są konstruowane sprawdziany dla szkoły podstawowej, nie zmieniał się od 2002 r., dla gimnazjum zmienił się raz, w 2012 r. Nie była to jednak rewolucja, wyniki po odpowiedniej obróbce statystycznej wciąż można zestawiać. Gdy wyniki surowe przedstawimy na przykład na skali centylowej, to dziewięćdziesiąty piąty centyl na skali zawsze oznacza, że dziewięćdziesiąt pięć procent uczniów uzyskało wyniki niższe bądź takie same, a cztery procent – wyniki wyższe. Taka skala daje obraz tego, jak wynik ucznia – czy średnia szkoły – plasuje się wobec innych wyników w kraju.
Wciąż jednak nie można porównać, czy któremuś rocznikowi poszło lepiej niż innemu.
To prawda, jeśli dana kohorta (czyli część populacji wyznaczona przez rocznik – red.) ma nieco wyższy poziom umiejętności, skala centylowa tego nie zobaczy. Nad taką porównywalnością wciąż w Polsce się pracuje (program badawczy IBE: PWE.ibe edu.pl). Celem powinno być doprowadzenie do takiej sytuacji, by wraz z ogłoszeniem wyników były one porównywane między latami.
Nauczyciele mówią, że matura z matematyki była w tym roku faktycznie trudniejsza niż w latach ubiegłych. Nawet jeśli uczniowie zdadzą, będą mieli mniejsze szanse w rywalizacji o miejsce na studiach z tymi, którzy zdawali w poprzednich latach. Co zrobić z tym problemem?
Nieporównywalność wyników matury między edycjami (to nie tylko sprawa kolejnych lat, ale różnych sesji w obrębie danego roku szkolnego), to najpoważniejszy mankament naszego systemu egzaminacyjnego. Wahania trudności w ubiegłych latach są znaczące. Problem można rozwiązać na różne sposoby, ale wymaga to wdrożenia nowych, bardziej nowoczesnych technologii tworzenia testów egzaminacyjnych.
Wróćmy do samej idei tworzenia dobrych testów. Często słyszę opinie, że system sprowadza szkołę do instytucji, która kształci dzieci i młodzież w zakresie zdobywania punktów, a nie uczy rozumienia świata.
To jest pogląd, któremu możemy przeciwstawić całkowicie przeciwny. Przepraszam, ale jako badacz potrzebuję argumentów, z którymi mógłbym polemizować.
Lekcje języka polskiego po reformie Handkego, wprowadzanej w życie od 1999 r., trzeba było przemodelować tak, żeby dziecko uczyło się odpowiadać zgodnie z kluczem.
Ale czy testy faktycznie popsuły polską szkołę? Oczywiście egzaminy oddziaływają zwrotnie na nauczanie – intuicyjnie czujemy, że jeżeli używamy egzaminów w tej formie, to nauczanie może zanadto koncentrować się na tym, co jest sprawdzane na testach. Jeżeli jednak nauczyciel jest pewny swojej misji, ma profesjonalne narzędzia, które pozwalają mu określać efektywność swoich działań w różnych obszarach nauczania i wychowania, oraz mocne przekonanie, że egzamin zewnętrzny jest tylko jednym z nich, wtedy zagrożenie jest mniejsze.
O dowodach mówią wykładowcy akademiccy, którzy co roku narzekają na obniżający się poziom umiejętności studentów. Niektóre politechniki rozważają wprowadzenie „przedszkoli matematycznych”, kursów wprowadzających dla studentów pierwszego roku, bo nie radzą sobie oni z podstawowymi problemami.
Gdyby pani miała wehikuł czasu i cofnęła się do lat 70. czy 80. XX wieku, usłyszałaby pani te same narzekania i echa tęsknoty za złotym wiekiem, w którym było lepiej, a który minął. To jest bardzo silny i psychologicznie zrozumiały efekt – wszystko jedno, czy jest się osobą niewykształconą, czy wykładowcą na uniwersytecie. To niejedyne wyjaśnienie – musimy zdawać sobie sprawę z tego, że umasowienie edukacji zawsze będzie się wiązało ze spadkiem przeciętnego poziomu efektów kształcenia. Trzeba zadbać tylko o to, żeby ten spadek był jak najmniejszy i by nie obniżał się poziom kształcenia na najlepszych uczelniach. Dodatkowo niż demograficzny sprawia, że do szkół wyższych będą trafiali studenci o coraz mniejszym potencjale. Najlepsze kierunki studiów, najbardziej oblegane, gdzie selekcja jest największa, jeszcze tego nie odczuwają, lecz zapewne zaczną. Ale nie ma sensu biadolić, po prostu trzeba to potraktować jak zmianę pogody, do której należy się dostosować. Jeśli się pani pogodzi z tym, że będzie padać, może się pani odpowiednio ubrać. A uczelnie – realistycznie zdefiniować cele kształcenia. Mam wrażenie, że w tym wypadku egzaminy i testy pełnią funkcję kozła ofiarnego.
To na nich wiesza się psy, choć de facto zmienił się cały system.
Szukamy prostego wyjaśnienia, a takie jest pod ręką.
Czyli pan jest spokojny o kształt egzaminów w Polsce?
Jeśli mnie coś niepokoi w egzaminach, to to, że od 15 lat nie podejmuje się działań zmierzających do ich systematycznego ulepszenia. Tymczasem jeżeli uda nam się na tyle udoskonalić testy i na tyle wykształcić odbiorców przenoszonych przez nie informacji – nauczycieli, egzaminatorów, dyrektorów, przedstawicieli samorządów – żeby oni potrafili je wykorzystywać w procesie planowania rozwoju, będzie warto utrzymywać ten system. Z badań, które prowadzimy w Instytucie Badań Edukacyjnych, wynika, że szkoły dopiero uczą się wykorzystywania wyników do myślenia o własnym rozwoju.
Mówiliśmy sporo o znaczeniu egzaminów dla ewaluacji pracy szkół. A co z pozostałymi funkcjami?
Drugą z istotnych funkcji egzaminów jest monitorowanie umiejętności uczniów na poziomie całego kraju. Można jednak tę funkcję realizować w inny sposób, np. poprzez międzynarodowe badania umiejętności, choćby takie jak Program Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów (PISA). Badania takie dostarczają bardzo cennej dla polityki edukacyjnej kraju międzynarodowej perspektywy porównawczej. Z drugiej strony jednak w tego rodzaju badaniach borykamy się z problemem porównywalności.
Jeśli chodzi o badanie PISA, muszę się wtrącić z pytaniem. Proszę mi powiedzieć: polskie piętnastolatki są w końcu mądre czy głupie? Pierwsza część tego badania potwierdziła, że są bardzo mądre, a druga, że są – powiedzmy – średnio przystosowane.
Przeciętny poziom umiejętności matematycznych, przyrodniczych i czytania w PISA 2012 wypadł zdecydowanie powyżej średniej dla krajów OECD. Dobrze wygląda też dynamika – od kiedy to badanie jest prowadzone, czyli od 2000 r., we wszystkich obszarach wzrost umiejętności jest znaczący. Natomiast rozwiązywanie praktycznych problemów to słabsza strona polskich piętnastolatków, ale mogę panią zapewnić, że jest mnóstwo krajów, które chętnie by się z nami zamieniły na wyniki. Cieszę się jednak, że wyniki polskiej młodzieży wywołują niezadowolenie.
Teraz już nic nie rozumiem.
Trzeba być niezadowolonym, bo trzeba szukać tych miejsc, które należałoby poprawić, doskonalić. Jeżeli ktoś patrzy na wyniki badania z zadowoleniem i spoczywa na laurach, to wcześniej czy później te wyniki zaczną spadać. Bycie coraz lepszym wymaga ciągłego wysiłku. Poszukiwanie obszarów, w których można poprawić edukację, to istota badań typu PISA.
A co z funkcją selekcyjną egzaminów?
Egzaminy z definicji służą selekcji. Przy rekrutacji do szkoły średniej czy wyższej wyniki egzaminu gimnazjalnego i maturalnego mają być wskaźnikiem, który pozwoli wybrać najlepszych kandydatów. Jest ważne, żeby te decyzje selekcyjne były trafne i sprawiedliwe.
Selekcję można przeprowadzić też w inny sposób.
Zgoda, przez lata na studia i do szkół średnich były egzaminy wstępne. Działało? Działało. Czy obecny system jest lepszy? Wierzymy, że tak. Jednak starego systemu nie zbadaliśmy dostatecznie dobrze, by mieć na to twarde dowody. Nie można być jednak dobrej myśli, jeśli chodzi o trafność tamtych decyzji selekcyjnych, ponieważ w większości przypadków narzędzia selekcji były tworzone przez osoby bez specjalistycznego przygotowania, nawet szkoły wyższe nie miały wyspecjalizowanych placówek rekrutacyjnych.
Selekcyjna funkcja testów jest najbardziej emocjonująca przede wszystkim dla egzaminowanych. Dla gimnazjalisty test to być albo nie być.
Tak, to trudny czas dla uczniów, ale egzaminy to przecież nie jest wymysł reformy Handkego! Od kiedy istnieje próg szkoły średniej, istnieją egzaminy wstępne. Myśli pani, że młody człowiek, który szedł w czerwcu do liceum, żeby napisać swój pierwszy w życiu egzamin, się nie denerwował?
Mimo wszystko dwunastolatkom nie kazaliśmy pisać egzaminów.
Ma pani rację. Wprowadzono reformę oświaty i trzeba na bieżąco robić bilans związanych z nią strat i zysków. Z powodu wprowadzenia gimnazjów dziś próg pierwszej selekcji dla dużej grupy wielkomiejskich uczniów przesunął się w czasie. Gimnazja co prawda nie mogą oficjalnie rekrutować uczniów na podstawie wyniku z testu szóstoklasisty, ale te prestiżowe znalazły sposoby, by przyciągnąć jak najlepszą młodzież. Jednym z nich jest dwujęzyczność szkoły i związane z tym testy predyspozycji językowych. Trudno uważać za zbieg okoliczności, że szkoły te mają później bardzo wysokie wyniki w końcowych egzaminach gimnazjalnych. De facto w dużych miastach gimnazjum stało się szkołą selekcyjną. Czy tak ma pozostać? To jedno z pytań kluczowych dla polityki edukacyjnej w Polsce.
Jaki egzamin jest pana zdaniem najważniejszy?
Choć wydawałoby się, że sercem systemu jest matura, w istocie o przyszłości ucznia decyduje egzamin gimnazjalny. Wyrok, który zapada na teście, jest nieodwołalny – nie można go powtórzyć, nie można poprawić. Z maturą jest inaczej – jeżeli się nie zdało lub jest się niezadowolonym z jej wyników, zawsze można podejść do niej raz jeszcze. Paradoksalnie, jesteśmy niezwykle rozrzutni, jeżeli chodzi o finansowanie darmowych egzaminów dojrzałości, i niezwykle skąpi, jeżeli chodzi o testy gimnazjalne. Moim zdaniem powinniśmy dać gimnazjalistom dwie szanse, ze wszech miar byłoby to korzystne.
Sugeruje pan, by robić sesję egzaminacyjną w maju i w czerwcu, a gimnazjalista wybierałby lepszy wynik?
Na przykład. To uniezależnia od czynników losowych. Bo co, jeśli gimnazjalista zachoruje tydzień przed egzaminem? Niby już jest zdrowy, ale osłabienie po grypie z wysoką temperaturą obniża formę. Albo po prostu bardzo się denerwuje podczas egzaminu. Za pierwszym podejściem zupełnie się spala, ale może przy drugim już opanuje stres?
Szkoła dobrze przygotowuje do tych egzaminów?
Jedne placówki robią to lepiej, inne gorzej. Żeby móc to ocenić, potrzeba odpowiednich narzędzi statystycznych. Jednym z nich jest metoda edukacyjnej wartości dodanej (EWD). Jest ona rozwijana w Instytucie Badań Edukacyjnych (www.ewd.edu.pl). Wskaźniki EWD są lepszą miarą efektywności nauczania niż średni wynik egzaminacyjny szkoły.
Na czym polega ta metoda?
EWD to statystyczne narzędzie, które pozwala zobaczyć, jaki szkoła ma wkład w wyniki egzaminacyjne uczniów. Kontrolujemy, jaki był poziom uczniów na początku i na końcu danego etapu edukacji, z czym przyszli do szkoły i z czym ją opuszczają.
Brzmi nieźle, ale jak to sprawdzić? Czy na przykład na wskaźniki EWD gimnazjum nie wpływają skład społeczny szkoły czy korepetycje?
W specjalnie przeprowadzonym badaniu sprawdziliśmy, czy czynniki niezależne od szkoły wpływają na EWD. Okazało się, że w wypadku gimnazjum takie cechy jak inteligencja ucznia, status społeczny rodziny ucznia czy branie korepetycji nie są znacząco powiązane z EWD. Udało się zatem na podstawie wyników egzaminacyjnych stworzyć miarę, która całkiem dobrze pokazuje wkład szkoły w osiągnięcia uczniów.
Komu jest potrzebna EWD?
Metoda EWD to profesjonalne narzędzie dedykowane trzem głównym grupom odbiorców: nauczyciele i dyrektorzy, pracownicy nadzoru pedagogicznego i samorządowcy. Naszym docelowym odbiorcą nie są rodzice.
Nie mogą z niego korzystać?
Mogą – wskaźniki EWD szkół znajdują się na ogólnodostępnej stronie internetowej www.ewd.edu.pl. Sytuacja jest podobna jak w sytuacji metod używanych w medycynie – są przeznaczone przede wszystkim dla lekarzy, ale oczywiście co bardziej zainteresowany pacjent sprawdzi wszystko w internecie i może być bardziej zorientowany niż lekarz. Znam rodziny, które wybierając gimnazja czy licea, zaglądają na naszą stronę.
Przerzuciłam przez porównywarkę 20 najlepszych liceów w Polsce. Różnice w zależności od przedmiotu, który mnie interesował, były bardzo znaczące. Najlepszy wynik, jeśli chodzi o przyrost umiejętności matematycznych, zapewnia Liceum im. Staszica w Warszawie. Natomiast jeśli chodzi o przyrost umiejętności w zakresie języka polskiego...
...jest powyżej średniej krajowej, ale już nie tak spektakularnie. To chyba dobrze pokazuje profil tej szkoły. I moim zdaniem jest to bardziej istotne dla kogoś, kto wybiera liceum, niż ranking, który wszystko spłaszcza. Jeśli uczeń chce zobaczyć, jak szkoła wpłynie na jego umiejętności matematyczne, to może spojrzeć na jej EWD. To cenne źródło informacji, ale trzeba włożyć trochę wysiłku, żeby je zrozumieć. Dlatego proszę nie mieć złudzeń, nic nie zapowiada końca rankingów.