Jak mówi szef Instytutu Badań Nad Stosunkami Strategicznymi - Tomasz Badowski - rewelacje amerykańskiego wywiadu i tak nie doprowadzą do ostrych reakcji. "Nie wyobrażam sobie, by nastąpiła sytuacja analogiczna do tej, która wydarzyła się przy okazji wojny w Iraku, że teraz nagle sekretarz stanu John Kerry będzie prezentował dowody, które doprowadzą do międzynarodowej interwencji zbrojnej na wschodniej Ukrainie. Takie coś można włożyć między bajki" - powiedział Informacyjnej Agencji Radiowej Tomasz Badowski.

Zakłada, że raczej dojdzie do oficjalnego ogłoszenia ze strony Stanów Zjednoczonych, jakie mają dane. Świat będzie wiedział, że Rosjanie prowadzą tam nieregularne działania zbrojne, ale i tak nic z tym nie zrobi. Maksimum, czego możemy się spodziewać, to poruszenia tematu na forum ONZ czy innych organizacji międzynarodowych oraz kolejnych, umiarkowanie skutecznych sankcji.

Nowe doniesienia ze strony Stanów Zjednoczonych nie są zaskoczeniem i wcale nie zmieniają statusu konfliktu. Dyplomaci i media unikają ostrej terminologii, ale i tak, jak mówi Tomasz Badowski, mamy do czynienia z wojną, choć toczoną innymi metodami niż znane z historii.

W kwestiach retorycznych też się raczej nic nie zmieni. "Wszyscy wiedzą, że to są tak naprawdę rosyjscy partyzanci, nie używajmy tutaj eufemizmów typu "bojownicy o wolność" czy "separatyści". To partyzanci rosyjscy prowadzą tę operację. Na Krymie w trakcie akcji też mieliśmy do czynienia z "zielonymi ludzikami", ale zaraz potem Władimir Putin ogłosił, że to była armia rosyjska, a więc też można powiedzieć, że mamy dowód na akt agresji" - podsumowuje ekspert. Tamte wydarzenia także nie doprowadziły do mocnej reakcji, a sama operacja wojskowa została przyjęta przez świat jako akt dokonany.

Reklama

Do starć na wschodzie Ukrainy dochodzi od połowy kwietnia.

>>> Czytaj też: Bloomberg: Zagrożona Europa wciąż śpi, a Putin cierpliwie czeka