Według opublikowanych właśnie danych GUS w lipcu ceny były niższe o 0,2 proc. w porównaniu z lipcem 2013 roku. To dokładnie tyle, ile szacowali ekonomiści, więc raport GUS przyjęto ze spokojem.

Zadziałał efekt sezonowego spadku cen żywności (tradycyjnie w lecie jest ona najtańsza w roku), do tego doszedł efekt bazy w stawkach za wywóz śmieci (wzrosły one skokowo latem 2013 r. po wprowadzeniu podatków śmieciowych przez samorządy; gminy w kolejnych miesiącach obniżały jego stawki).

- Moja prognoza to był spadek cen o 0,3 proc. I pewnie by się sprawdziła, gdyby nie zaskoczenie związane z cenami usług telekomunikacyjnych, które wzrosły. To zamortyzowało spadek cen w innych kategoriach – mówi Jarosław Janecki, główny ekonomista Societe Generale.

Ekspert zwraca uwagę, że żywność rzeczywiście wyraźnie potaniała (o 1,2 proc. miesiąc do miesiąca), ale spadki cen towarów, które już są objęte rosyjskim embargiem, nie były tak głębokie, jak można by oczekiwać.

Reklama

- Efekt restrykcji dopiero będzie wpływał na ceny w kolejnych miesiącach. Jak? Pewnie nie będziemy widzieć normalnych wzrostów po wakacjach i po nowych zbiorach. Co nie musi wcale oznaczać, że ceny zaczną spadać. Wątpliwe, by producenci zdecydowali się zejść z nimi poniżej kosztów produkcji – mówi Janecki. I dodaje, że plantatorom w takiej sytuacji bardziej może się opłacać zaniechanie zbiorów – co ograniczyłoby podaż i zablokowało właśnie spadek cen.

Według ekonomisty Societe Generale z inflacją „mniej niż zero” pożegnamy się we wrześniu. Ekspert wymienia trzy czynniki, dzięki którym inflacja mogłaby zacząć rosnąć.

Pierwszy to dalszy wzrost cen usług telekomunikacyjnych. Druga niepewność to ceny usług edukacyjnych, które mogą pójść w górę wraz z rozpoczęciem roku szkolnego. A trzeci to koszty transportu.

- Co prawda ceny paliw na świecie mogą spaść, ale nam dojdzie problem związany z kursem walutowym. Mówiąc inaczej, osłabienie złotego może doprowadzić do wzrostu cen wszystkich towarów importowanych – mówi Jarosław Janecki.

Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium sądzi, że spadek inflacji poniżej zera zobaczymy jeszcze w październiku.

- Skutki sankcji i związana z tym zwiększona podaż owoców i warzyw na rynku krajowym wskazują, że te ujemne odczyty będziemy widzieć jeszcze przez kilka miesięcy. Przede wszystkim przez ceny żywności – mówi ekonomista.

Eksperci zgodnie jednak podkreślają – to nie jest jeszcze deflacja w pełnym znaczeniu tego słowa. Deflacja to długotrwały spadek cen, bardzo niebezpieczny dla gospodarki. Bardzo łatwo może wpędzić gospodarkę w recesję, walka z nią jest trudna – niektórzy twierdzą, że znacznie bardziej niż z nadmiernym wzrostem cen.

- Deflacja jest zjawiskiem popytowym i monetarnym, czyli wynika m.in. z załamania popytu. A jeśli tak, to tendencji deflacyjnych w Polsce nie ma: gospodarka się rozwija, popyt krajowy rośnie, rośnie popyt na kredyt, sytuacja na rynku pracy się poprawia– mówi Grzegorz Maliszewski.

Deflacja to czarny sen bankierów centralnych, bo bardzo trudno ją zwalczyć zwykłymi instrumentami polityki pieniężnej. Teoretycznie powinny pomagać obniżki stóp: to zniechęca do oszczędzania i wespół z tanim kredytem powinno być paliwem dla zwiększania wydatków, które z kolei powinny rozruszać gospodarkę. Ale nie zawsze ten schemat działa. Eksperci przywołują przykład Japonii, która od wielu lat boryka się z problemem deflacji.

>>> Czytaj też: Efekt embargo w Rosji: Drożeje żywność w hurtowniach. Władze wysyłają kontrole