Wyjściem z sytuacji może być jeden kontrakt, w którym przywileje pracowników rosną wraz z rosnącym stażem pracy.

Niestandardowe formy zatrudnienia, w Polsce wrzucane do niezwykle pojemnego i utrudniającego znalezienie poważnego remedium worka „umów śmieciowych”, stały się w ostatnich kilkunastu latach powszechnym elementem pejzażu rynków pracy krajów rozwiniętych. Samo wykorzystywanie niestandardowych rodzajów umów nie jest niczym złym, problem pojawia się wtedy, gdy w ich efekcie na rynku pracy powstają dwie odseparowane grupy zatrudnionych.

Pierwsza, uprzywilejowana grupa posiada umowy o pracę na czas nieokreślony i w związku z tym może cieszyć się małym ryzykiem utraty pracy oraz pełnym dostępem do świadczeń społecznych: ubezpieczenia zdrowotnego, chorobowego, emerytalnego oraz urlopu macierzyńskiego i wypoczynkowego. Druga, nieuprzywilejowana grupa składa się z osób zatrudnionych w niestandardowy sposób nie z własnej woli, np. w ramach umów zleceń, o dzieło, samo-zatrudnienia, bądź umów z agencją pracy tymczasowej. Ludzie ci dotknięci są brakiem stabilności zatrudnienia, mniejszymi szansami awansu zawodowego oraz brakiem dostępu do świadczeń społecznych. Prowadzi to do tzw. dualnego rynku pracy.

>>> Czytaj też: Rosną pensje i liczba urzędników. Najlepiej zarabiać w samorządzie

Reklama

Trudno jednoznacznie określić, czy przypadek ten dotyka już w pełni Polskę, ale warto zwrócić uwagę na dwa aspekty.

Po pierwsze, wykorzystywane szeroko umowy cywilnoprawne (około miliona pracujących według nieco różnych, ale zbliżonych szacunków GUS i Ministerstwa Finansów) charakteryzują się na tle form umów dostępnych w innych krajach europejskich niespotykanym wręcz katalogiem wyłączeń z obowiązków typowych dla umowy o pracę. Są niżej oskładkowane, co przy danym wynagrodzeniu brutto oznacza wyższe płace netto pracownika i niższe całkowite koszty pracy po stronie pracodawcy. Nie obowiązuje przy nich płaca minimalna, a rozwiązanie umowy jest łatwiejsze niż umowy o pracę.

Po drugie, najnowsza edycja OECD Employment Outlook, w której całą część poświęcono niestandardowym umowom, pokazuje, że w Polsce odsetek pracowników posiadających umowę czasową najwyższy w OECD (26,7 proc. w roku 2013), a wśród nich około 35 proc. w ciągu 3 lat znajduje stabilne zatrudnienia. Oznacza to, że ponad 17 proc. pracujących w Polsce, czyli mniej więcej co szósty, pracuje na umowie „czasowej” ponad trzy lata, czyli w dość stały sposób. Pod tym względem wyprzedza nas tylko Hiszpania, gdzie ogólna sytuacja na rynku pracy jest przecież znacznie trudniejsza. Ilustruje to poniższy wykres. Co więcej, odsetek osób względnie trwale (ponad 3 lata) pracujących „czasowo” w Polsce jest wyższy niż odsetek wszystkich osób z umowami czasowymi w 16 z 21 krajów OECD przedstawionych na wykresie. Istnieją powody do zmartwień.

Cały artykuł przeczytasz na obserwatorfinansowy.pl

Piotr Lewandowski jest prezesem Instytutu Badań Strukturalnych. W przeszłości pracownik Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie i współpracownik Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej oraz UNDP Polska.

Karol Pogorzelski jest ekonomista w Instytucie Badań Strukturalnych, absolwent studiów doktoranckich na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego.