Z jego polemiki, która – jak zaznacza – polemiką nie jest („nie zamierzam z nim poważnie polemizować”, pisze Kaźmierczak), wynika mniej więcej tyle, że żona bije naszego publicystę wałkiem do ciasta i nie pozwala mu się odzywać w domu, a jego „postępowe teorie ekonomiczne” to stek bzdur i pseudonaukowe rojenia. Albo jakoś tak. Nie podejmuję się odtworzyć myśli przewodniej owego tekstu, bo jak napisał autor w komentarzach, „bloga piszę zawsze spontanicznie, z marszu i z głowy – czyli z niczego”, dlatego zainteresowanych kanalizacyjnymi bon motami Kaźmierczaka odsyłam do sieci (WEI.org.pl). Ale sprawa jest poważniejsza niż styl i poziom. Chodzi o dyskusję. A raczej niechęć do niej.
W przywoływanym artykule Woś omówił cztery dogmaty współczesnej ekonomii: niskie podatki są najlepsze dla wzrostu gospodarczego, dług publiczny zawsze jest zły, praca musi być elastyczna, prywatne zawsze znaczy lepsze niż publiczne. Opisał, przeanalizował, wyciągnął wnioski. Nad tymi kwestiami rozprawia pokryzysowy świat, bo wielu ma przekonanie, że coś tu się nie zgadza. Dyskusja jest ostra, głośna i dla niektórych kłopotliwa. Ten spór dotarł nad Wisłę. Wzbudził ferment, rozpalił umysły, jednych zmusza do rewizji poglądów, innych utwierdza w przekonaniu, że mają rację. Jest ważny, dlatego relacjonujemy go w DGP na bieżąco.
Kaźmierczakowi to jednak nie w smak. Prowadzenie debaty publicznej w formie wymiany argumentów to nie jest jego ulubiona metoda. On zna prawdę, objawienie ma za sobą, kamienne tablice przed sobą, na nich ekonomiczne przykazania, niezmienne i niepodważalne. Tymi tablicami wali przez łeb oponentów, a jak to nie pomaga, to dokłada pękniętą rurą i żoną z wałkiem do ciasta. Tak bardzo wierzy w to, co mówi, że jak przystało na związkowca, którym tak bardzo lubi straszyć Polaków, jest przekonany, że jest Głosem. Głosem przedsiębiorców i pracodawców w tym przypadku.
Otóż nie jest. Ani polscy przedsiębiorcy nie mają takich nierozległych horyzontów, ani pracodawcy nie ulegli jeszcze złudzeniu, że są alfą, omegą, Jobsem i Gatesem w jednym. Na szczęście. Wiedzą, że największą umiejętnością w biznesie jest dostosowywanie się do zmieniających się okoliczności. A to oznacza otwarte oczy i zdolność do weryfikacji własnych planów i strategii. Prosta zasada: jak się nie zgadzasz, to wypunktuj konkurenta, a nie pokazuj mu tyłek. Inaczej możesz wpuścić się w kanał. Albo w rurę.
Reklama
Przedsiębiorcy mają czasami pod górkę, to prawda. Ale nie dlatego, że wszyscy rzucają im kłody pod nogi, tylko dlatego, że mają twarz takich Cezarych Kaźmierczaków. Zamkniętych na dyskusję, przekonanych o własnej nieomylności. A ludzie się mylą, przedsiębiorcy wiedzą to najlepiej. Przegrywają ci z nich, którzy nie przyjmują tego do wiadomości.
Zaraz, jak to było? Panie, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam.