Analitycy: Polityka szkodzi giełdzie. Rząd PiS podąża kursem poprzedników.
ikona lupy />
Notowania indeksów, WIG20, CAC40, DAX, BUX, PX, FTSE100 / DGP
Od końca maja, gdy nastąpił pierwszy etap zmiany władzy (Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie), Warszawski Indeks Giełdowy spadł o prawie 14 proc., a WIG20 stracił ponad jedną piątą. Kapitalizacja GPW, czyli łączna wartość rynkowa wszystkich spółek, stopniała w tym czasie o niemal 15 proc. To jeden z największych spadków w Europie.
Reklama
Giełda bardzo źle reaguje głównie na rządowe plany wprowadzenia podatku bankowego. Podobnie jest w przypadku spółek energetycznych, które rząd chciałby zaprząc do pomocy upadającym kopalniom. Tę koncepcję zaproponowała już poprzednia ekipa. – Potem doszły do tego zakusy podreperowania kasy państwa dzięki bankom przez nałożenie na nie nowego podatku i pomoc frankowiczom. A że energetyka i banki mają duży udział w indeksie, widzimy efekty tych pomysłów – tłumaczy Jarosław Lis, zarządzający w BPH TFI.
Według analityków to, co się dzieje na giełdzie, nie wynika ze szczególnej awersji inwestorów do polityków PiS, a jest tylko przyspieszeniem procesu, który zaczął się już za rządów PO-PSL. – Od momentu rozbioru OFE udało się nam skutecznie zniszczyć budowany przez dwie dekady wizerunek rynku rozwiniętego i przewidywalnego. Jesteśmy teraz postrzegani jak kilka lat temu Węgry, kiedy rząd Viktora Orbana wprowadzał pomysły szkodliwe dla gospodarki, co także wywołało duże spadki – ocenia specjalista BPH TFI.
Adam Ruciński, były członek rady giełdy, a teraz prezes firmy doradczej BTFG, dodaje, że sprawa OFE nadal ciąży nad GPW, bo inwestorzy obawiają się kolejnego etapu demontażu drugiego filaru. – Obietnice wyborcze są kosztowne, a nie wiemy jeszcze, w jaki sposób rządowi uda się je sfinansować. Jest ryzyko, że stanie się to kosztem przejęcia aktywów OFE, co doprowadzi do ostatecznej marginalizacji funduszy emerytalnych jako inwestorów giełdowych – tłumaczy.
Na panującą na rynku niepewność zwraca też uwagę Jarosław Sadowski, analityk firmy doradczej Expander. Do tej pory nie ma jasnego projektu w sprawie podatku bankowego, nie wiadomo, jak miałby zostać rozwiązany problem frankowiczów. To samo dotyczy rządowych planów dla spółek energetycznych. – Wszystko mogłoby się zmienić, gdyby inwestorzy zobaczyli projekty konkretnych rozwiązań. Wtedy dałoby się oszacować skutki. Nawet najgorsza decyzja jest lepsza od stanu niepewności, w jakiej działa obecnie giełda – ocenia analityk. Jego zdaniem można też odnieść wrażenie, że giełda i jej rozwój nie mieszczą się na liście priorytetów nowego rządu. Trudno znaleźć jakiś element programu, który odnosiłby się do rynku kapitałowego. – Dużo mówi się o konieczności wspierania rozwoju gospodarczego, ale rolę giełdy się pomija. Tymczasem to właśnie rynek akcji jest jednym ze sposobów na znalezienie finansowania rozwoju – twierdzi Sadowski.
Na problemy polityków w komunikowaniu się z rynkiem zwraca uwagę Paweł Majtkowski, główny analityk Aviva Centrum Finansowe. – Inwestorzy nie wiedzą, jak będzie wyglądała polityka gospodarcza. Jest wiele głosów na ten temat, ale nie mamy jednego, silnego, na miarę Zyty Gilowskiego z czasów poprzednich rządów PiS – mówi.
Osoby związane z rynkiem kapitałowym wskazują przy tym, że konsekwencje słabej kondycji giełdy ponoszą nie tylko ci inwestorzy, którzy są bezpośrednimi właścicielami papierów notowanych spółek. Spadek kursów uderza m.in. w oszczędzających w OFE, na wartości tracą też pakiety akcji banków czy spółek energetycznych, które znajdują się w rękach Skarbu Państwa. Jarosław Lis ocenia, że na dodatek polski rynek kapitałowy bardzo stracił w oczach inwestorów zagranicznych. – Nasza giełda jako miejsce do inwestowania stała się dla nich bardzo nieprzewidywalna, a to zniechęca do inwestowania w akcje notowane w Warszawie – tłumaczy.
Bierność inwestorów krajowych i zagranicznych widać już po słabym rynku ofert publicznych. Od początku tego roku nowe na GPW spółki sprzedały w ofertach akcje warte 1,67 mld zł. W ciągu ostatniej dekady gorszy pod tym względem był tylko 2014 r., kiedy firmy sprzedały w ofertach pierwotnych papiery za łącznie 1,31 mld zł.
– Trudno teraz jechać do Londynu i zachęcać inwestorów do polskich akcji. Nie mamy dla nich dobrych wiadomości, jeśli chodzi o perspektywy polskiego rynku – potwierdza przedstawiciel jednej z firm doradczych z rynku finansowego.
Adam Ruciński wskazuje, że także same spółki zaczynają mieć poważne wątpliwości, jeśli chodzi o debiut na warszawskim parkiecie, ponieważ koszty i obowiązki związane z notowaniem oraz konieczność odkrycia się przed konkurencją zaczynają być nadmiernym obciążeniem w stosunku do kapitału, jaki można pozyskać z giełdy.
– Szczególnie jeśli ktoś myśli o istotniejszym dofinansowaniu, przekraczającym 100 milionów złotych – ocenia.