To jeden z najgorętszych transferów ostatnich lat w motobiznesie. Nowy szef Lamborghini połowę swojego życia przepracował bowiem u największego konkurenta – w Ferrari.
Na pracę w motoryzacji był niemal skazany. Urodził się w mieście Imola, w pobliżu jednego z najsłynniejszych torów wyścigowych na świecie, będącego stałym punktem kalendarza Formuły 1. Już jako dziecko chętnie pojawiał się na trybunach i w padoku – początkowo jako kibic.
W 1991 r. ukończył zarządzanie na Uniwersytecie w Bolonii i już rok później zaczął wymarzoną pracę w Ferrari. Na początku trafił do administracji podatkowej spółki. W latach 1992–1994 mocniej zaangażował się w sektor wyścigowy i został dyrektorem pierwszych imprez wyścigowych. Jego dalsza kariera potoczyła się błyskawicznie.
Na przestrzeni dekady zajmował różne stanowiska menedżerskie, aż wreszcie w 2007 r. otrzymał posadę szefa zespołu Formuły 1. Już w pierwszym sezonie jego team sięgnął po mistrzostwo świata konstruktorów. Później jednak było tylko gorzej. Prawdziwe problemy Ferrari zaczęły się w 2009 r. od poważnego wypadku ówczesnego wicemistrza świata Felipego Massy i dużych zmian w regulaminie, które doprowadziły do przetasowań w stawce. Na stanowisku Domenicali wytrwał do 2014 r., a krótko po odejściu z Ferrari związał się z właścicielem Lamborghini – Audi.
Reklama
Teraz Włoch stanie przed zupełnie nowym wyzwaniem. Zasiądzie za sterami jednego z największych na świecie producentów samochodów sportowych, który zamierza poszerzyć swoją ofertę o nowy segment – SUV-y. Nowy model najprawdopodobniej zadebiutuje podczas salonu w Genewie w 2018 r. Urus, bo tak ma się nazywać SUV, nie jest jednak dla Włochów ostatnią deską ratunku. Nawet bez niego firma radzi sobie dobrze. W ubiegłym roku na całym świecie Lamborghini sprzedało 3245 samochodów, co było najlepszym wynikiem w historii. Dla porównania rok wcześniej nowych nabywców znalazło 2530 tych superluksusowych samochodów, a w 2013 r. – 2121.
Ponadto z roku na rok producent bardzo szybko zwiększa zatrudnienie. W ostatnich dwóch latach kadry powiększyły się o ponad 300 osób i dziś Stefano Domenicali ma pod sobą 1,3 tys. pracowników. A to nie koniec, bo w najbliższych miesiącach planowane jest zatrudnienie kolejnych 500 specjalistów. Liczący niemal 2 tys. osób zespół będzie mu potrzebny, by dogonić swojego byłego pracodawcę, Ferrari, które w ubiegłym roku sprzedało ponad dwa razy więcej samochodów.
Trzonem sprzedażowym pozostają modele Aventador i Huracan, których cena, w zależności od konfiguracji, może znacznie przekraczać 1,5 mln zł. Urus ma być o połowę tańszy, a to może sprawić, że Lamborghini znacznie poszerzy swoją grupę docelową, a co z tym idzie – zwiększy sprzedaż. Niezbyt imponująco wyglądają wyniki sprzedaży w Polsce. W ostatnich trzech latach w naszym kraju zarejestrowano zaledwie dziewięć aut tej marki.
Transfer Domenicalego do Lamborghini ma też drugie dno. Od kilku lat w środowisku motoryzacyjnym pojawiają się pogłoski na temat powrotu marki do Formuły 1. Pojawienie się menedżera z ogromnym doświadczeniem w kierowaniu ekipą wyścigową tylko nasiliło spekulacje. W Formule 1 Lamborghini spędziło dotychczas jeden sezon – wycofało się po nieudanym debiucie w 1991 r.