• Oszczędzający dostali podwyższone gwarancje depozytów, banki dostały gwarancje od rządu. Dlaczego banki nadal nie mają do siebie zaufania?
- Sektor dostał gwarancje dla depozytów, ale zostały one niejako wymuszone działaniem Unii. Nasz rząd oraz NBP bardzo powoli reagowali na sytuację w sektorze. Mamy tu do czynienia nawet z niezrozumieniem problemu.
• Ze strony rządu czy NBP?
- Ze strony rządu. NBP ogłosił swój pakiet zaufania. On jest rozsądny, ale nie działa jeszcze w pełni. Uruchomione zostały SWAP-y walutowe, ale na innych walutach niż na franku szwajcarskim, którego najbardziej brakuje. Być może problem ten zostanie wkrótce rozwiązany, na razie jednak nie ma dostatecznego zasilania i problem braku płynności w sektorze bankowym pozostaje. Banki musiały w związku z tym ograniczyć akcję kredytową i podnieść marże na pożyczki.
Reklama
• Czy rozwiązaniu nie służą gwarancje rządu dla banków, gdyby znalazły się one w trudnej sytuacji?
- Tu panuje niezrozumienie. Bank, który potrzebuje gwarancji, nie może być postrzegany jako bank słaby. Jeśli bank z punktu widzenia prawa bankowego jest wypłacalny, to taką gwarancję powinien dostać automatycznie, a nie warunkowo. Na czym polegają transakcje na rynku międzybankowym? Jeśli jakiemuś bankowi brakuje płynności, przyjmuje depozyt od innego, pożycza w ten sposób płynność. I właśnie na ten depozyt, a właściwie jego zwrot, powinna być udzielana gwarancja rządowa. Banki stwierdziły, że rządowa oferta ich nie interesuje. Problem więc pozostał.
Banki mają jednak pieniądze. Dlaczego nie mają do siebie zaufania?
- Trzeba byłoby o to zapytać ich banki-matki. Polski sektor bankowy jest zdominowany przez kapitał zagraniczny. Decyzje o finansowaniu wydawane są poza Polską. Jeżeli bank-matka nie ma zaufania do innego banku-matki, to ten brak zaufania siłą rzeczy przechodzi również na relacje w Polsce. Banki-matki mogą się też obawiać, choć to już teoria spiskowa, że kapitał pożyczony bankom w Polsce może zostać wyssany z Polski do innego banku-matki.
• Jest to możliwe?
- KNF dopiero teraz zażądała monitorowania przekazów od banków-córek do banków-matek.
• Co jeszcze może zrobić NBP dla poprawy nastrojów między bankami?
- Musi monitorować, co się dzieje z aktywami. Ich jakość będzie tym gorsza, im słabsza będzie kondycja firm, którym aktywa te zostały pożyczone. Wchodzimy w okres spowolnienia gospodarczego wywołanego w dużym stopniu przez zawirowania zewnętrzne. W takiej sytuacji firmy mogą mieć kłopoty z powodu osłabienia popytu w innych krajach. Do tego dochodzą zawirowania na rynkach walutowych. Polscy eksporterzy mocno się zabezpieczali przed wzmocnieniem złotego, a on tymczasem osłabł. Czy wróci do wcześniejszych poziomów - nie jest pewne. Sytuacja finansowa firm pogorszy się. NBP powinien to śledzić.
• Czy zaufania nie zwiększy wyznaczona już przez rząd mapa dojścia do strefy euro?
- Idea jest rozsądna. Rozsądne jest też podanie konkretnej daty. Diabeł, niestety, tkwi w szczegółach. Podana data wymusza bardzo wczesne wejście do ERM2. Mówi się o wiośnie 2009 roku. Dobrze byłoby, aby był to spokojny okres na rynkach walutowych. Tymczasem właśnie wtedy, mniej więcej w marcu, możliwe jest kolejne poważne zawirowanie na rynkach walutowych. Marzec to czas ogłaszania wyników banków w świecie. Wtedy dowiemy się, czy są one tak dobre, jak będą tego oczekiwać optymiści, czy tak złe, jak się tego będą obawiać pesymiści. Tego typu oczekiwania zawsze powodują wzrost niepewności. Ja byłbym bardziej ostrożny z wybieraniem dat, ale nie ja rządzę.
• Jest więc ryzyko ekonomiczne, aczkolwiek wszyscy obecnie zwracają uwagę raczej na ryzyko polityczne, związane z potrzebą zgody co do referendum dotyczącego euro.
- O ryzyku politycznym nie będę się wypowiadał. Wiem, że istnieje. Od tego są politycy, aby eliminować ryzyko polityczne. Ekonomiści zwracają uwagę na ryzyka ekonomiczne.
• Są jeszcze jakieś inne ryzyka ekonomiczne?
- Lepiej być w strefie euro, ale wejście do niej ma też gorsze strony. Słowację omijają obecnie zawirowania finansowe, bo Słowacja jest już w ERM2 i za dwa miesiące będzie w strefie euro. Wartość jej waluty wzrosła w stosunku do wartości walut sąsiadów o 10 proc. A na dodatek Słowacja eksportuje wyroby, myślę tu przede wszystkim o samochodach, bardzo wrażliwe na koniunkturę. Jest całkiem prawdopodobne, że w Słowacji w najbliższych latach wzrost gospodarczy może być słaby, a inflacja wysoka.
• Długo może potrwać kryzys zaufania między bankami?
- Odpowiem nie wprost: zaufanie traci się bardzo szybko, odbudowuje powoli.
• Jakie mogą być tego konsekwencje? Czy banki mogą żyć bez pożyczania pieniędzy?
- Banki oczywiście żyją z pożyczania pieniędzy. Nie sądzę, żebyśmy mieli do czynienia z kompletnym załamaniem akcji kredytowej. Na pewno ze spowolnieniem. W ostatnich dwóch latach akcje kredytowa w Polsce finansowana była przez zagraniczne pożyczki. W ubiegłym roku 1/3 wzrostu aktywów banków sfinansowana została przez pożyczki zewnętrzne. Banki ściągnęły od banków-matek i pożyczając na zagranicznych rynkach ponad 10 mld euro. Sporo z tego to pożyczki krótkoterminowe. Teraz zasilanie zewnętrzne będzie trudniejsze. Siłą rzeczy pożyczać będzie można tylko tyle, o ile wzrosną depozyty. W przyszłym roku będzie wymuszone spowolnienie akcji kredytowej.
• Co to znaczy dla banków?
- Gorsze będą wyniki. Jeśli banki okażą się nieprzygotowane do tej sytuacji, będą zwolnienia pracowników bankowych.
• Co to znaczy dla firm poszukujących kredytu?
- Kłopoty z jego uzyskaniem. Pożyczanie na rozwój, na inwestycje może być trudne. Często nie zdajemy sobie z tego sprawy, bo u nas kryzysu za bardzo nie widać. Na świecie banki przestały pożyczać w oczekiwaniu na to, jaki powstanie z tych zawirowań nowy ład finansowego świata. A on dopiero się tworzy. Dopóki nie będzie stabilny, wahania walut w świecie będą nadal trwały. Akcja kredytowa ulegnie zahamowaniu. O tym, że przy takiej niepewności trudnej ocenie opłacalności inwestycji, polskie firmy dostaną kredyt na rozwój, możemy sobie tylko pomarzyć. Finansowanie - to podstawowy problem 2009 roku.
• Czy może nastąpić zatrzymanie wszystkich inwestycji?
- Nie można mówić tak kategorycznie. Większość inwestycji finansowana jest z kapitałów własnych. Mówię o spowolnieniu albo nawet zatrzymaniu szybkiego dotychczas wzrostu nakładów inwestycyjnych. Napływ kapitału zagranicznego podnosił tempo rozwoju polskiej gospodarki o dodatkowe 1-2 pkt proc. Teraz tego może zabraknąć.
• Skoro wolniejszy wzrost, to gorsze wpływy podatkowe. Jakie mogą być konsekwencje spowolnienia dla budżetu?
- Wpływy już są mniejsze, m.in. z VAT.
• Rząd zakłada, że gospodarka będzie się rozwijać w tempie 4,8 proc., NBP jest ostrożniejszy. Który pogląd jest panu bliższy?
- Skłaniałbym się do tego, co mówi NBP. Chociaż w tej chwili ulokowałbym moją prognozę w przedziale 3,0 do 3,5 procent.
• Czy rząd nie powinien już zrewidować założeń przyszłorocznego budżetu?
- Wszystko zależy od tego, jak ułożą się wpływy budżetowe w ostatnich miesiącach roku. Jeżeli założymy, że deficyt będzie o 10 mld zł niższy od zakładanego, to może być rezerwą finansującą wydatki w przyszłym roku. Rząd wraz z Sejmem (Komisją Finansów Publicznych) ma prawo zmienić przeznaczenie niewykorzystanych rezerw. Planowane tegoroczne inwestycje drogowe nie będą na przykład zrealizowane i pieniądze zostaną. Pytanie jest jednak, czy na skutek ubytków we wpływach dochodów ta poduszka nie okaże się mniejsza.
• Co wtedy, zmiana budżetu w ciągu roku?.
- Jest istotne prawdopodobieństwo zmiany budżetu w trakcie roku, ale to skomplikowana operacja.
• Podatków też podnieść nie można.
- Teoretycznie jeszcze można, ale to musiałoby już być procedowane. Politycznie byłoby to jednak nie do przyjęcia dla rządzących. PiS obniżyło podatki, a PO miałaby je podnieść?
MIROSŁAW GRONICKI
były minister finansów. Był też m.in. głównym ekonomistą banku Millennium, doradcą banku inwestycyjnego Goldman Sachs