Kryzys subprime, mimo strat, które pochłonęły już kilka bilionów dolarów, ma także swoje pozytywne aspekty. Wzrosła wartość specjalistów od ryzyka kredytowego, w cenie jest dziś ostrożność i konserwatyzm. To dobry sygnał. Świadczy o nadchodzących zmianach priorytetów w strategiach obieranych przez banki.
Międzynarodowe doświadczenia pokazują, że obniżanie standardów analizy zdolności kredytowej i łagodzenie dyscypliny rynkowej jest jedną z głównych przyczyn kryzysów w systemach bankowych na całym świecie. W ostatnich kilku latach rosnące ceny nieruchomości i dynamiczny wzrost polskiej gospodarki pozwalał bankom optymistycznie oceniać finansowe perspektywy potencjalnych kredytobiorców. Zadłużenie gospodarstw domowych zwiększyło się od końca 2003 roku ponadtrzykrotnie, przekraczając 300 mld zł. W szybkim tempie rosły portfele kredytów mieszkaniowych, aż do 146 mld zł na koniec sierpnia tego roku. Towarzyszyła temu liberalizacja polityki kredytowej. Banki chętnie godziły się na finansowanie zakupu nieruchomości, licytując się na długość okresu kredytowania i obniżając wymóg wniesienia wkładu własnego do zera. Presja konkurencyjna i wyśrubowane plany sprzedażowe skłaniały do ciągłego łagodzenia kryteriów przyznawania kredytów.
Ten proces osłabiania systemów zarządzania ryzykiem jest przedmiotem szczególnej uwagi Komisji Nadzoru Finansowego (KNF). Warto przypomnieć obowiązującą od ponad dwóch lat rekomendację S, nie bez racji preferującą kredyty udzielane w złotych. Niektórzy kredytobiorcy dopiero teraz doświadczają skutków podjętego ryzyka walutowego.
Dziś także można usłyszeć głosy sprzeciwu wobec zapowiadanej przez KNF regulacji, odnoszącej się do stosowanych przez banki zasad i procedur badania zdolności kredytowej. Kompleksowa analiza problemu przeprowadzona przez nadzór latem wskazała jednak na pilną potrzebę modyfikacji kryteriów udzielania kredytów, szczególnie w przypadku niektórych banków. Chodzi tutaj między innymi o weryfikację przyjmowanych kosztów utrzymania oraz dopuszczalnego poziomu obciążenia dochodu spłatą rat. Na razie zwróciliśmy się do banków o dokonanie przeglądu zasad polityki kredytowej. Drugim etapem jest przygotowanie rekomendacji, pewnego rodzaju zbioru dobrych praktyk w obszarze oceny zdolności kredytowej.
Reklama
Przykręcanie kurka z kredytami już się dokonuje. Banki doskonale zdają sobie sprawę z tego, że prawdopodobieństwo spowolnienia gospodarczego, a w konsekwencji spadku dochodów ludności i wzrostu bezrobocia jest teraz większe niż jeszcze kilka miesięcy temu. A to oznacza także, iż więcej potencjalnych klientów mogłoby mieć problemy ze spłatą rat. Na takie ryzyko nie powinno się wystawiać żadnego kredytobiorcy. Dodatkowym hamulcem akcji kredytowej jest dzisiaj utrudniony dostęp do jej finansowania. Spadek zaufania na rynku międzybankowym musiał doprowadzić do wzrostu kosztu pieniądza. Nic więc dziwnego, że banki drożej sprzedają pozyskane środki, podwyższając koszty kredytów.
Po co zatem rekomendacja KNF? Kiedy sytuacja wróci do normy, jako nadzór chcielibyśmy mieć pewność, że banki nie zapomną lekcji, którą dostały - u źródeł kryzysu subprime leżało przecież zaniechanie zasady ostrożności w podstawowej działalności bankowej, jaką jest udzielanie kredytów.