Są co najmniej trzy propozycje, jak rozłożyć w czasie koszty restrukturyzacji kredytów walutowych. To pierwszorzędna kwestia, by nie dopuścić do kumulacji strat i zatopienia sektora bankowego.

Dr hab. Zbigniew Krysiak z SGH, jeden z ekspertów prezydenckiego zespołu, proponuje, by banki dostały rodzaj kredytu podatkowego, który w części równoważyłby koszty restrukturyzacji i pozwalał rozłożyć je w czasie, co bilansowałoby ewentualną stratę banków wynikającą z redukcji wartości kredytów po ich restrukturyzacji. To nie znaczy, że cały ubytek pokryliby podatnicy – w pierwszym roku banki musiałyby odjąć od wyniku ok. 30 proc. wartości redukcji, reszta zostałby zapisana po zmianach ustawowych jako składnik aktywów podatkowych do rozliczenia w dłuższym czasie. – Nie znam innego rozwiązania, które zgodnie z międzynarodowymi standardami rachunkowości mogłoby rozłożyć koszty tej operacji w czasie – podkreśla autor pomysłu.

Banki otrzymałyby możliwość rozliczenia ubytku wartości kredytu przez odliczanie go od podatku CIT w ciągu mniej więcej 25 lat. – W tym rozwiązaniu banki płacą nieco niższy CIT, za to na normalnych zasadach płacą podatek bankowy. Natomiast gdyby doszło do kumulacji kosztów redukcji zadłużenia dla sektora bankowego w jednym czy dwóch latach, wówczas banki zostaną zdestabilizowane i powstanie kryzys w sektorze oraz gospodarce, a resort finansów nie będzie miał ani podatku bankowego, ani CIT – podkreśla dr Krysiak. Przypomina, że pierwotna propozycja Kancelarii Prezydenta oznaczała koszty rzędu 50 czy 60 mld zł, które pojawiłyby się od razu i miałyby być odliczane od podatku bankowego.

Propozycja dr. Krysiaka redukuje przyszłe obciążenia budżetowe dwukrotnie. Jeśli np. koszt restrukturyzacji wyniósłby 35 mld zł, to o tyle zmniejsza się wartość kredytów w portfelu banków i zgodnie z zasadami rachunkowości musi to być zbilansowanie przychodami, które powstaną przez stworzenie aktywów podatkowych. Dr Krysiak proponuje, by 30 proc. tej sumy, to jest 10,5 mld zł, odpisać od rocznego wyniku banków. Przy możliwym wyniku na poziomie 12 mld zł oznacza to, że sektor nadal byłby na plusie.

Zostaje jeszcze reszta kosztów restrukturyzacji, czyli 24,5 mld zł, która także rzutuje na wynik banków. Tyle że w pozycji aktywa podatkowe w bilansie banki mogłyby zapisać identyczną sumę, co równoważyłoby potencjalną stratę. Największa obawa, że koszt restrukturyzacji się skumuluje, byłaby oddalona. Ta suma byłaby odliczana w ciągu np. 25 lat, po niepełnym 1 mld zł rocznie od należnego CIT, czyli budżetowe wpływy z CIT od banków spadłyby o jedną czwartą.

Reklama

Wprawdzie częściowe koszty rozwiązania w długim okresie ponoszą podatnicy, ale są one dużo niższe niż przy skumulowaniu straty. – To nie jest duży koszt za usunięcie zagrożenie z sektora bankowego i gospodarki, które jeśli doszłoby do gwałtownego wzmocnienia franka, oznacza bankructwa kredytobiorców, kłopoty banków i recesję. Koszt takiego kryzysu to 500–600 mld zł dla gospodarki. To byłoby jak tsunami dotykające wszystkich – podkreśla dr hab. Zbigniew Krysiak.

Inną koncepcję ma kolejny członek zespołu prezydenckiego – dr hab. Jarosław Mielcarek. Proponuje powołanie spółki celowej, która pozwalałaby rozłożyć zobowiązania w czasie. Jej właścicielami byłyby banki, a celem spółki byłaby sekurytyzacja zobowiązań banków, czyli emisja papierów wartościowych w oparciu o wyodrębnione aktywa, np. kredyty hipoteczne. To najczęstszy przykład zastosowania tego instrumentu finansowego, choć pojawiają się też pomysły sekurytyzacji pasywów, czyli np. depozytów.

Wiadomo, że powołanie spółki miałoby być połączone z emisją obligacji. Największy problem polega na tym, że tu kończą się szczegóły. Jarosław Mielcarek nie ujawnił na razie samego mechanizmu, który pozwalałby rozłożyć w czasie zobowiązania z restrukturyzacji, tak by nie rzutowało to na bilans banków.
O tym, czy istnieją inne propozycje, Kancelaria Prezydenta na razie nie chce mówić.

W czwartek ze swoją koncepcją wystąpili frankowicze. Pomysł ich programu nazywa się „Tysiąc plus. Banki dla gospodarki”. Według jego założeń frankowicze płaciliby raty w obecnej wysokości, ale byłyby one podzielone na dwie części. Jedna – legalna – wyliczana byłaby według kursu franka w dniu wzięcia kredytu i trafiałaby do banku, reszta – nielegalna – byłaby przekazywana do funduszu kompensacyjnego, a następnie… zwracana kredytobiorcy. Pośrednictwo funduszu, który umarzałby wierzytelność, byłoby istotne z punktu widzenia rachunkowości banku. W praktyce oznaczałoby, że w portfelu banku nadal byłyby kredyty walutowe, ale kredytobiorcy spłacaliby je po kursie z dnia wzięcia kredytu, a całe ryzyko kursowe brałby na siebie bank. Równolegle miałaby być możliwość przewalutowania, którego można by było dokonać w ciągu kilku lat. Taki system miałby dawać możliwość rozłożenia kosztów restrukturyzacji w czasie.

Czy któraś z tych propozycji znajdzie się w prezydenckim projekcie ustawy, zdecyduje Kancelaria Prezydenta. Przed zbyt kosztownymi pomysłami na pomoc dla frankowiczów i uleganiem postulatom tego środowiska przestrzegał w RMF FM Marek Belka. – To, wydaje mi się, jest niepotrzebne ze względów społecznych, ze względów ekonomicznych szkodliwe. To jest jakiś grymas polityki. Ja tego w ogóle nie rozumiem – mówił ustępujący prezes NBP.
Sceptycznie do tych propozycji, w tym także dr. hab. Zbigniewa Krysiaka, odnosi się Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich.

>>> Polecamy: Zarządzanie społecznym strachem. Jak politycy wykorzystują nasze fobie?