W szczycie wezmą udział szefowie państw G8 - klubu najsilniejszych ekonomicznie krajów (USA, Kanady, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji, Włoch, Japonii) oraz Rosji, a także 11 innych krajów z grona tzw. wschodzących rynków, oraz przywódcy Holandii i Hiszpanii, reprezentujących Unię Europejską. 11 krajów-uczestników szczytu spoza klubu G8 to Australia, Arabia Saudyjska, Argentyna, Brazylia, Chiny, Indie, Indonezja, Korea Południowa, Meksyk, Południowa Afryka, Turcja.

Poszukają jak pobudzić gospodarkę

Celem spotkania jest uzgodnienie pakietów pobudzenia światowej gospodarki, która pogrąża się w recesji spowodowanej zapoczątkowanym w USA kryzysem sektora finansowego. Planuje się też debatę nad wprowadzeniem mechanizmów zapobiegających podobnym kryzysom w przyszłości.

USA i państwa Unii Europejskiej przyjęły już osobne plany na rzecz ratowania banków i skłonienia ich do podjęcia normalnej działalności kredytowej. Przewidują one gigantyczne pożyczki rządów dla banków i wykupienie części akcji banków. Po kolei powstają też plany wsparcia dla firm.

Reklama

Bush wzywa: nie rezygnujcie z kapitalizmu

Spotkanie może nie być łatwe, bo dojdzie do rozmów polityków z krajów mających różne wizje gospodarki. Agencja Bloomberga zwraca uwagę, że już w czwartek ustępujący prezydent USA zaapelował, by nie porzucać wolnorynkowego kapitalizmu w związku z poszukiwaniem wyjścia z kryzysu. Podkreślił, że to "najlepszy system", by pozwalać gospodarce na wzrost.

George W. Bush podkreślił, że politycy powinni unikać pokusy, by mieszać się za bardzo do rynków. "Historia pokazała, że największym zagrożeniem dla powodzenia gospodarki nie jest zbyt małe zaangażowanie rządów w rynek, ale - za duże".

"Naszym celem nie powinno być więcej rządu, ale sprytniejszy rząd" - powiedział Bush.

Nawiązał w ten sposób do wypowiedzi prezydenta Francji Nicolas Sarkozy'ego i premiera Australii Kevina Rudda, którzy wykorzystali kryzys, by domagać się większej kontroli rządu nad rynkami.

Łatwo nie będzie

Na razie kryzys się pogłębia. Prezydent Francji Nicolas Sarkozy potępił "wszechpotęgę rynku" i zaproponował światowe restrykcje obejmujące pensje i premie szefów banków.

W październiku kanclerz Niemiec Angela Merkel zaatakowała chciwych finansistów i spekulantów. Skrytykowała też USA za ignorowanie jej wezwań do silniejszych regulacji rynku.

Zwraca się uwagę na spodziewane trudności w uzgodnieniu wspólnego planu. Uczestników szczytu dzielą różnice interesów. Państwa Zachodu mają na przykład pretensje do Chin, że subwencjonują swój eksport, co pogłębia trudności zachodnich eksporterów.

Powrót do korzeni i Bretton Woods

Szczyt porównuje się do historycznego spotkania w Bretton Woods w USA w 1944 r., na którym stworzono międzynarodowy system utrzymywania w równowadze globalnej gospodarki, powołując Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy. Według komentatorów spotkanie w Waszyngtonie powinno stać się "Drugim Bretton Woods".

Przed spotkaniem pojawiało się już wiele wypowiedzi wskazujących na potrzebę wzmocnienia roli MFW jako instytucji "ostatniej instancji".

Szczyt w Waszyngtonie jest pierwszym międzynarodowym zgromadzeniem na tym szczeblu w stolicy USA od szczytu NATO w 1999 r., na którym przyjęto do sojuszu Polskę, Czechy i Węgry.

Szczyt jeszcze pod wodzą prezydenta Busha

Prasa w Stanach Zjednoczonych zwraca uwagę na fakt, że szczytowi ma przewodniczyć prezydent George Bush, który za dwa miesiące odchodzi z urzędu, natomiast nie weźmie w nim udziału Barack Obama. Będą go reprezentować na spotkaniu była sekretarz stanu Madeleine Albright oraz były kongresman Jim Leach z zespołu doradców ekonomicznych prezydenta-elekta.

Przywódcy państw-uczestników szczytu chcieli spotkać się z Obamą, ale podkreślił on, że Ameryka "ma jednorazowo tylko jednego prezydenta".

Jak pisze czwartkowy "Washington Post", stwarza to "próżnię przywództwa". Przedstawiciele niektórych krajów uczestniczących w spotkaniu, np. Francji, wyrażają niezadowolenie z takiej sytuacji.

W USA komentuje się, że Obama - jak jego poprzednicy w okresie transferu władzy - nie chce brać odpowiedzialności za politykę rządu amerykańskiego, dopóki nie jest formalnie prezydentem.