W Unii Europejskiej udział w rynku samochodów elektrycznych we wrześniu przekraczał 20 procent. Na kontynencie rekordzistą jest Norwegia, gdzie niemal 85 proc. rejestrowanych aut miało napęd elektryczny, w Szwecji to 42 procent, gdy w Polsce mniej niż cztery, choć możemy się pochwalić ponad 30 proc. wzrostem sprzedaży rok do roku. Według prognozy Rocky Mountain Institute za siedem lat w UE samochody elektryczne mogą stanowić już ponad 60 procent nowo sprzedawanych aut. Służyć temu ma promocja elektromobilności w postaci stacji ładowania pojazdów co 60 km od roku 2026, a także wprowadzanie stref niskoemisyjnych w miastach. Główną przeszkodą stojącą na drodze masowego korzystania z aut elektrycznych jest jednak ciągle ich cena.

ikona lupy />
Sprzedaż samochodów elektrycznych w wybranych krajach europejskich / Forsal.pl

Małe i miejskie auta elektryczne

Reklama

Chodzi przede wszystkim o możliwości masowej elektryfikacji w odniesieniu do samochodów małych i miejskich (tzw. segment B), na który przypada ponad jedna czwarta sprzedaży wszystkich pojazdów. W segmencie tym sprzedaje się i oferowanych jest znacznie mniej pojazdów na baterie niż w segmentach aut droższych (C i D), w którym absolutnym rekordzistą sprzedaży w tym roku w Europie jest kosztująca około 45 tys. euro Tesla Y. Sprzedano jej od stycznia do października prawie 210 tysięcy sztuk, co stanowiłowg danych Jato Dynamics 13 proc. wszystkich rejestracji pojazdów elektrycznych na kontynencie. W segmencie aut tańszych do takich poziomów daleko. Niedawne francuskie badanie wykazało, że nad Sekwaną dostępnych jest mniej niż 20 modeli pojazdów elektrycznych w segmencie B, w porównaniu z 40 w segmencie C i 25 w segmencie D. Co gorsza, różnica cenowa między pojazdem spalinowym segmentu B a autem elektrycznym jest wyższa niż w innych segmentach rynku (we Francji średnio 20,9 tys. wobec 36,8 tysięcy euro). W Polsce w przypadku VW Golfa i jego odpowiednika elektrycznego różnica w cenie przekracza 40 procent.

Redukcja cen aut elektrycznych w USA i Chinach

Producentom chińskich i amerykańskim udaje się już osiągnąć zauważalne redukcje cen pojazdów. W USA średnia cena samochodu elektrycznego w ciągu ostatniego roku spadła prawie o 19 procent, a średni koszt chińskiego elektryka to około 32 tysiące euro, gdy europejskiego to 56 tysięcy euro, choć ceny pojazdów segmentu B są dużo niższe. W USA najtańszy Chevy Bolt kosztuje 20 tys. dolarów, uwzględniając 7,5 tys. dolarów dotacji, jego chińskiego odpowiednika Seagull produkowanego przez koncern BYD można kupić o połowę taniej. Natomiast europejscy producenci nadal muszą zmniejszyć różnicę do docelowej ceny sprzedaży wynoszącej około 25 tys. euro, chroniąc jednocześnie swoje marże.

Klienci na Starym Kontynencie są w niewielkim stopniu skłonni zaakceptować sporo wyższe ceny elektryków w stosunku do ich spalinowych odpowiedników. Według badania przeprowadzonego przez BCG Henderson Institute wśród konsumentów na całym świecie, połowa Amerykanów stwierdziła, że byłaby skłonna zapłacić 5 proc. więcej za pojazd elektryczny, podczas gdy tylko 21 proc. zapłaciłoby 20 proc. więcej. Tymczasem tylko 14% proc. niemieckich konsumentów wyraziło gotowość poniesienia ekologicznej opłaty, a 25 proc. francuskich respondentów jako główny powód braku zakupu pojazdu elektrycznego podało wysoki koszt.

Dlaczego trudno jest wyprodukować taniego elektryka?

Osiągnięcie poziomu ceny sprzedaży 25 tys. euro w obecnych warunkach produkcji jest bardzo trudne do realizacji. Do tej pory zachętą do zakupu elektryka były państwowe dotacje w średniej wysokości ok. 6 tys. euro, choć nie we wszystkich krajach UE. Potencjał obniżki końcowej ceny sprzedaży pojazdów elektrycznych tkwi w obszarze kosztów materiałów, produkcji i logistyki, które stanowią około połowy całkowitej ceny sprzedaży - wskazuje w swojej analizie firma konsultingowa BCG. Koszty materiałów to najważniejsza pozycja, szczególnie w odniesieniu do aut segmentu B. Są one aż o 65 proc. wyższe w pojeździe elektrycznym niż spalinowym. Istnieje jednak kilka możliwości działań optymalizacyjnych obejmujących technikę projektowania, substytucję materiałów czy organizację produkcji.

Przede wszystkim chodzi o akumulatory. Te obecnie stosowane niklowo-manganowo-kobaltowe (NMC) zostaną zastąpione bateriami litowo-żelazowo-fosforanowymi (LFP), które wykazują podobny poziom żywotności. Są one już tańsze, a ich ceny mogą jeszcze bardziej spaść w ciągu kilku lat do nawet 62-75 euro w przeliczeniu na kWh mocy. Już ponad połowa samochodów produkowanych w Chinach jest w nie wyposażona. Oczekuje się, że umasowienie ich produkcji zmniejszy ich wagę i poprawi gęstość energii, co da redukcję kosztów o przynajmniej 13 procent.

>>> Nowy przepis postrachem kierowców w 2024. Za to stracisz pojazd

Budżetowa Tesla

Taki model akumulatora będzie posiadać budżetowa Tesla 2, która ma zadebiutować w przyszłym roku. Elon Musk ogłosił, że produkowany również w Niemczech samochód kosztować ma około 25 tys. dolarów. Baterie do niego mają na razie jednak pochodzić z Chin bądź Meksyku. Pomysłem Tesli na redukcję kosztów jest też eliminacja fizycznych pokręteł i przełączników na rzecz sterowania głosowego i dotykowego. Producent pojazdów elektrycznych obniżył także koszty oprogramowania i osprzętu, ograniczając różnorodność elektronicznych jednostek sterujących i złożoność wiązek przewodów.

Oszczędności w kosztach produkcji elektryków można też osiągnąć, wykorzystując recykling materiałów i doprowadzając do standaryzacji części zamiennych. Organizacja odzysku i wykorzystania materiałów wygenerować może 500 euro oszczędności na pojazd, a stosowanie podobnych części i podzespołów w wielu modelach aut doprowadzi do zwiększenia skali ich produkcji i obniżki kosztów do 10 procent. Innym źródłem ich redukcji będzie wykorzystanie linii produkcyjnych wyłączne do montażu aut elektrycznych, a nie współdzielenie ich ze spalinowymi. To znacznie zmniejszy liczbę etapów montażu i zniesie konieczność przezbrajania linii produkcyjnych, podnosząc ich wydajność. Niezbędna jest jednak odpowiednia skala produkcji i odpowiadająca jej liczba zamówień.

Elektryki będą mniejsze?

Obniżenie kosztów pojazdu może wieść także poprzez zmniejszenie jego wymiarów, a tym samym wagi, co da obniżenie zużycia stali o jedną piątą. To także w przypadku takich aut miejskich jak Renault Zoe czy Clio redukcja pojemności i kosztów akumulatorów o odpowiednio 20 i 15 procent. Dodatkowo oszczędności na układach hamulcowych przy mniejszej masie pojazdu wyniosą blisko 40 procent. Inną opcję obniżki kosztów akumulatorów o kolejne 20 proc. jest zmniejszenie zasięgu pojazdu z 400 do 300 kilometrów. Efekty kosztowe można wzmocnić, przenosząc produkcję do krajów Europy Środkowej, gdzie koszty pracy i energii są wciąż niższe. Inne możliwe ograniczenia kosztochłonności to ograniczenie prędkości ładowania i usunięcie kabli szybkiego ładowania, zmniejszenie rozmiaru kół i opon z 17 cali do 15 cali oraz rezygnacja z zaawansowanych ustawień kierownicy.

Niewiadomą jest na razie reakcja klientów na takie potencjalne zmiany i ograniczenia, dlatego producenci powinni głęboko rozważyć kompromisy kosztowe i ich wpływ na wizerunek pojazdu i jego postrzeganie przez klientów. Według analizy BCG zmiany wielkości pojazdu i redukcja jego wagi, standaryzacja części zamiennych i linii produkcyjnych w końcowym rezultacie może doprowadzić do uzyskania ceny samochodu elektrycznego na poziomie 26-27 tysięcy euro. Dodatkowo kilkuprocentową obniżkę tej kwoty można uzyskać, zmniejszając koszty sprzedaży i ogólnozakładowe.

Jakie tanie modele elektryków pojawią się na rynku

Takie prognozy już wkrótce staną się faktem. W październiku nowego niewielkiego SUV-a zaprezentował koncern Stellantis. To Citroen e-C3, niedrogi model w cenie zaczynającej się od 23,3 tys. euro, który chce nawiązać rywalizację z chińskimi producentami. Cena nie uwzględnia dotacji państwowych, koszt dla kupujących będzie więc niższy. W Polsce najniższa cena zaczynać się ma od 111 tys. złotych. Auto ma być montowane na Słowacji i zadebiutuje na rynku w drugim kwartale 2024 roku. Zasięg pojazdu, który posiadał będzie baterię LFP wyniesie 320 km, a jego uboższa wersja w cenie 20 tys. euro udostępniona w 2025 roku zaledwie 200 kilometrów.

Grupa Stellantis może stać się liderem aut elektrycznych segmentu B, gdyż poza e-C3 zaoferować ma także podobnych gabarytów Opla i Fiata Pandę. Konkurenci jak Volkswagen, Hyundai i Kia zapowiadają wprowadzenie na rynek w 2025 roku pojazdów o podobnych cenach. Najtańszą propozycją może stać się za dwa lata Dacia Spring z ceną około 20 tys. euro, jednak samochód produkowany w Chinach może zostać pozbawiony ekologicznych dopłat dla nabywców. Wszystko więc wskazuje na to, że za dwa lata dostępnych cenowo elektryków będzie znacznie więcej. Ciekawe jak przyjmą je kierowcy.