Z Rafałem Juszczakiem rozmawia Łukasz Wilkowicz
ikona lupy />
Rafał Juszczak / Materiały prasowe
Rafał Juszczak, pracuje w bankowości od lat 90. Do zarządu PKO BP wszedł w 2006 r. W czerwcu kolejnego roku został prezesem tej instytucji. Odszedł niespełna rok później. Pracował w First Ukrainian International Bank, był prezesem Getin Holdingu należącego do Leszka Czarneckiego, a od kilku lat jest w grupie Alfa-Banku założonego przez rosyjskiego biznesmena Michaiła Fridmana. Najpierw zarządzał filią na Białorusi, obecnie na Ukrainie
Reklama
Co poprzednik Zbigniewa Jagiełły w fotelu prezesa PKO BP sądzi o 12 latach jego rządów?
Ile można wracać do przeszłości? Dawniej, gdy bank podawał kwartalne dane, to je analizowałem. Ale teraz już tego nie robię, ważniejsze są dla mnie wyniki mojego Alfa-Banku na Ukrainie. Ale powiem tak: Jagiełło robił i za mało, i za wolno. Działał za mało agresywnie. Moja wizja PKO była taka, że musimy być dynamiczni. Dlaczego? Za moich rządów ten bank nie był numerem jeden, bo pierwsze miejsce zajmował Pekao SA, dzięki fuzji z BPH. Ale niedługo po moim odejściu PKO znów wyprzedził Pekao. Po drugie strasznie mnie denerwowało lekceważące podejście do nas konkurencji. Tak po ludzku chciałem, żeby pracownicy PKO BP razem ze mną wyprzedzili wszystkich i osiągnęli gigantyczny sukces.
Wy zrobiliście dwie rzeczy agresywnie: rozkręciliście wojnę depozytową oraz weszliście we franki.
Mieliśmy jeszcze wskaźnik rentowności kapitału własnego, ROE, na poziomie 26,7 proc., to dane za I kwartał 2008 r., co nawet wtedy było wśród banków efektywnościowym ewenementem. Wojna? A co to za wojna, na której nikt nie stracił? Sprzedawaliśmy w tamtym czasie na dużą skalę fundusze inwestycyjne, więc w pewnym momencie odczuliśmy potrzebę zwiększenia bazy depozytowej. Zrobiliśmy Max Lokatę – z wysokim oprocentowaniem. A mimo to zarobiliśmy. Efekty tej akcji przerosły najśmielsze oczekiwania. Jak rozmawiałem później z kolegami z innych banków, to mówili, że była wtedy u nich panika. Zamknęliśmy subskrypcję produktu przed terminem, zdążyliśmy przed upadkiem Lehman Brothers. Oczywiście nikt wtedy jeszcze nie wieszczył krachu, ale on za moment wybuchł – i okazało się, że my z Max Lokatą trafiliśmy idealnie.
Mieliście szczęście.
W tym wypadku tak. W innych nie. Pamiętam, jak Marek Głuchowski, szef rady nadzorczej PKO BP, namawiał mnie do sprzedaży Kredobanku na Ukrainie. Nie zgadzałem się. A jednak powinniśmy wtedy, na górce, się go pozbyć. To potem było dla nas duże obciążenie. Dziś Kredobank nie jest specjalnie ekspansywny, ale całkiem nieźle sobie radzi na lokalnym rynku.
A franki?
Ja tej działalności specjalnie nie wyróżniam, choć ją pamiętam. Działaliśmy dynamicznie na wielu frontach.
Prezesi różnych banków pisali listy do Związku Banku Polskich, żeby wymóc zakaz sprzedaży kredytów we frankach. Był list Morawieckiego. Listu Juszczaka nie było.
Kredyty we frankach nie zaczęły się za moich czasów w PKO, produkt pojawił się wcześniej, jeszcze za Podsiadły (Andrzej Podsiadło, prezes w latach 2002–2006 – red.). Ale będę szczery: gdyby franków nie było, to pewnie bym je wprowadził. Zanim zostałem prezesem, mało się tego u nas sprzedawało, lecz za moich czasów faktycznie to się rozkręciło. Mieliśmy zresztą ludzi, którzy przyszli do nas z BPH, a tam franki były motorem sprzedaży.
A jak pan ocenia to, co się teraz dzieje wokół franków?
Dla mnie ta cała awantura to bardzo różne historie z dużą dozą demagogii oraz polityki. Dlaczego ludzie brali franki? Bo chcieli mieć większe mieszkanie, bo tak było taniej, bo inwestowali albo spekulowali, bo doradca im ten kredyt wcisnął, niedokładnie wszystko tłumacząc, lub nie chcieli słuchać tego wszystkiego, co było o ryzyku.