Jaki to będzie rok dla krajowych banków, rozstrzygnie się bardzo szybko, być może już w lutym lub marcu. Wszystko zależy od stanowiska Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie kredytów frankowych. Jeśli będzie ono takie, jak chcieliby frankowicze, banki czeka trzęsienie ziemi. Jeśli TSUE uzna racje drugiej strony, jest szansa na najlepszy okres od ładnych paru lat. Jednak z paroma „drobnymi” zastrzeżeniami.

W stronę kryzysu

TSUE w październiku zajmował się sprawą Arkadiusza Szcześniaka, prezesa stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu, przeciwko Bankowi Millennium. Chodzi o prawo do pobierania wynagrodzenia za korzystanie z kapitału. W tym przypadku to Szcześniak chce odsetek za odsetki, które nienależnie (umowa została unieważniona) zapłacił bankowi. Ale wiadomo, że tak naprawdę chodzi o sytuację odwrotną – czy przy unieważnieniu umowy to bank ma prawo do wynagrodzenia za kapitał, który kredytobiorca wykorzystał do zakupu lub budowy mieszkania czy domu, czyli o ekwiwalent odsetek.
Trybunał rozstrzygnie sprawę zapewne dopiero w drugiej połowie 2023 r. Wcześniej, prawdopodobnie w I kw., znane będzie stanowisko rzecznika generalnego TSUE. Ponieważ zwykle wyroki unijnego sądu pokrywają się z tymi opiniami, to faktycznie właściwie wszystko będzie wiadomo już na początku roku. Dla banków stawką jest kwota rzędu 100 mld zł, czyli ponad połowa całości funduszy własnych sektora. Pożegnanie z nadzieją na wynagrodzenie za korzystanie z kapitału oznacza konieczność przeszacowania wartości kredytów wykazywanej w sprawozdaniach finansowych. De facto spisanie ich właściwie w całości na straty.
Reklama
Stąd właśnie gigantyczna kwota tych strat. Mówił o niej tuż przed rozprawą w TSUE Jacek Jastrzębski, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego. Nakreślił też scenariusz rozwoju sytuacji w sektorze bankowym: potencjalna upadłość instytucji z dużymi portfelami frankowymi i „zarażanie” tych, które franków nie mają – choćby z uwagi na konieczność płacenia dodatkowych składek na Bankowy Fundusz Gwarancyjny (BFG), uruchamiany w momencie bankructwa instytucji depozytowej. To skutek dla sektora bankowego, ale konieczne byłoby też zaangażowanie państwa, bo przecież to ono gwarantuje depozyty do równowartości 100 tys. euro. 100 mld zł to ok. 3 proc. PKB. Efekt domina w sektorze bankowym spowodowałby jednak, że koszty dla państwa mogłyby być większe. Deficyt finansów publicznych bez scenariusza kryzysu w sektorze bankowym to ok. 5 proc. PKB.
Kryzys bankowy to sytuacja, jakiej nie mieliśmy od trzech dekad. Na początku lat 90., gdy gospodarkę przestawiano z centralnego sterowania na tory rynkowe, powstało kilkadziesiąt banków prywatnych, słabo zarządzanych, z kiepskim wyposażeniem kapitałowym, które później jeden po drugim wpadały w problemy. Ale głównym problemem była sytuacja banków należących do państwa, które zmagały się z górą złych kredytów, których nie były w stanie spłacać firmy z „realnej gospodarki” – państwowe, tak samo jak owe banki. Wtedy prawie jedna trzecia ogólnej kwoty pożyczek miała charakter „zagrożony”. – Niewykluczone, że otworzy się nowa „ścieżka kariery”: konieczność restrukturyzacji banków jak trzy dekady temu – mówi z gorzką ironią były prezes banku, aktywny w trakcie ówczesnych przekształceń.
Zmiany w bankach w związku z kryzysem to jedno. Drugie to cios dla gospodarki: dla budżetu wzrost zadłużenia i zapewne konieczność cięcia wydatków, dla klientów trudność w pozyskaniu kredytu, dla inwestorów (również tych indywidualnych) spadki notowań akcji, obligacji, wycen funduszy inwestycyjnych czy emerytalnych, dla gospodarki – recesja. Niekoniecznie w wersji light, jaką mamy obecnie. Raczej w wersji hard z upadłościami firm czy ze wzrostem bezrobocia.

Źle w tym, lepiej w przyszłym

– Banki winny generować rentowność, która pokrywa koszt kapitału. To potrzebne, żeby przy oczekiwanym wzroście gospodarczym, utrzymując stałą relację kredytu do PKB, móc zrealizować potrzeby gospodarki, jeśli chodzi o finansowanie – mówił w trakcie niedawnego Kongresu Bankowości Korporacyjnej i Inwestycyjnej Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju. I dodawał: – W przyszłym roku banki mają przed sobą dość dobrą perspektywę, jeśli chodzi o rentowność. Mniej po stronie kredytowej, ale marże depozytowe ciągle się utrzymają. Poza ryzykiem kredytów frankowych kolejne dwa lata, jeśli chodzi o zdolność kapitału i zysków, będą dla sektora bankowego lepsze.
Związany z serią podwyżek stóp procentowych wzrost marży odsetkowej był w ostatnich kwartałach najważniejszym motorem poprawy dochodów w bankach. Jak wynika z danych Narodowego Banku Polskiego, w pierwszych ośmiu miesiącach 2022 r. na, mówiąc w uproszczeniu, różnicy między dochodami z kredytów i papierów dłużnych a kosztem depozytów krajowe banki zarobiły 47,3 mld zł, o 17,8 mld zł więcej niż w podobnym okresie 2021 r. Podobne porównanie dla prowizji i opłat, czyli drugiego co do znaczenia źródła dochodów, wygląda następująco: styczeń–sierpień 2022 r.: 12,5 mld zł; różnica w porównaniu z takim samym okresem roku ubiegłego: 1,3 mld zł. Bankowcy przyznają, że trudno spodziewać się dalszej wyraźnej poprawy marży odsetkowej. Ale wzrost stóp procentowych stworzył instytucjom finansowym dość pokaźną poduszkę, gwarantującą poprawę zyskowności.
Jednak warto dalej wgryzać się w sytuację finansową sektora, bo jest cała lista dodatkowych czynników, zarówno dających nadzieję na poprawę rezultatów w 2023 r., jak i zapowiadających pogorszenie.
Główny pozytyw opiera się na założeniu, że czas największych obciążeń banki mają już za sobą.
Podatek bankowy – koszt dla sektora rzędu 4 mld zł rocznie – na tyle wpisał się w „krajobraz instytucjonalny”, że nikt już nie mówi o jego likwidacji. Od czasu do czasu zgłaszane są pomysły, by z podstawy opodatkowania wyjąć aktywa, na którym powinno najbardziej nam zależeć, jak kredyty na inwestycje np. wspierające transformację energetyczną. Na razie zmianą, która ma szanse na wdrożenie, jest rezygnacja z objęcia podatkiem aktywów związanych z transakcjami repo oraz obligacji emitowanych przez Bank Gospodarstwa Krajowego i PFR.
W ostatnich latach więcej narzekań ze strony szefów banków słychać było na składki na BFG. Od 2015 r. była to kwota regularnie przekraczająca 2 mld zł rocznie. W 2020 r. pierwszy raz został przebity poziom 3 mld zł. W tym roku miało być 3,7 mld zł, ale BFG zrezygnował z części składek, bo ósemka największych banków przeznaczyła ponad 3 mld zł na System Ochrony Banków Komercyjnych, spółkę powołaną do wspierania funduszu w restrukturyzacji banków w kłopotach. Zebrane pieniądze zostały przeznaczone na przymusową restrukturyzację Getin Noble Banku (GNB). W 2022 r. koszty były więc szczególnie wysokie, ale związane są z tym dwie dobre wiadomości na przyszłość.
Pierwsza to taka, że zniknął duży czynnik ryzyka, jakim było funkcjonowanie GNB – dużego gracza dalekiego od spełniania wymogów kapitałowych. Taki bank nie upadnie z dnia na dzień. Ale w każdej chwili grozi panika wśród jego klientów, run na depozyty i konieczność organizowania naprędce akcji ratunkowej. Przy okazji, próbując utrzymać się na powierzchni, tego typu instytucja oferuje zwykle wysokie oprocentowanie lokat, komplikując sytuację konkurentom.
Druga dobra wiadomość: teraz składki na BFG będą mogły być niższe, bo obniżono docelowy poziom środków systemu gwarantowania depozytów. – Ryzyko wypłaty znacznej kwoty środków gwarantowanych w wyniku upadłości dużego banku znacząco się obniżyło, dlatego utrzymywanie wysokiego poziomu docelowego funduszu gwarantowania depozytów nie wydaje się zasadne. Pomimo obniżki pozostajemy w europejskiej czołówce, jeśli chodzi o poziom zabezpieczenia. Po obniżeniu docelowego poziomu środków systemu gwarantowania depozytów w bankach składki na fundusz gwarancyjny banków nie będą pobierane w 2023 r., a jeśli nie będzie dużego przyspieszenia przyrostu depozytów gwarantowanych względem długoterminowej średniej, to możliwy jest też brak składek w 2024 r. – tłumaczył niedawno DGP Piotr Tomaszewski, prezes BFG.
Najmocniejszym uderzeniem w tegoroczne wyniki banków okazały się wakacje kredytowe. Koszt wejścia w życie przepisów pozwalających posiadaczom złotowych hipotek na wstrzymanie się w tym i w przyszłym roku ze spłatą łącznie ośmiu rat był szacowany w skali sektora na kwotę ok. 20 mld zł. Jeśli w rzeczywistości będzie ona niższa, to stosunkowo nieznacznie. Podobnie jak przy potencjalnym negatywnym orzeczeniu TSUE, koszt wakacji trzeba było wycenić i pokazać w wynikach natychmiast. To główny powód strat w giełdowych bankach w III kw. 2022 r. Ujęcie wakacji w wynikach tegorocznych ma tę dobrą stronę, że w przyszłym roku nie będą one obciążać rezultatów. Porównanie wyników będzie więc wypadać wyjątkowo korzystnie.
Kosztów, jakie pojawiają się w tym roku, a w przyszłym ich nie będzie (albo będą w znacznie mniejszej skali), jest więcej. To np. konieczność zapłacenia dodatkowych 1,4 mld zł na Fundusz Wsparcia Kredytobiorców, który może okresowo przejmować spłatę hipotek od osób w trudnej sytuacji finansowej. Albo liczony w poszczególnych bankach w dziesiątkach milionów zwrot podwyższonej marży w kredytach mieszkaniowych do momentu wpisu hipoteki do księgi wieczystej.
Co może pogorszyć wyniki? Ryzyko kredytowe. Spowolnienie gospodarcze może prowadzić do trudności ze spłatą zobowiązań wobec banków – mowa o klientach indywidualnych, ale w jeszcze większym stopniu o firmach – co przełożyłoby się na wzrost odpisów i niższe zyski. Na razie dużych zmian nie widać. Portfel kredytowy dzieli się na „fazy” – od tych w najlepszej jakości do najgorszej fazy trzeciej. Udział tych ostatnich w portfelu jest w tym roku niższy niż w ubiegłym. Podniósł się nieco udział kredytów w fazie drugiej.

Kapitały w dół

Wzrost stóp procentowych z jednej strony bankom mocno pomaga, ale z drugiej jest dla nich sporym kłopotem. Oznacza równocześnie wzrost rentowności, czyli obniżkę rynkowej wyceny obligacji. Nie widać tego w rachunku zysków i strat, ale widać w postaci obniżki kapitałów sektora. Z danych NBP wynika, że jesienią 2020 r. fundusze własne sektora bankowego przekraczały 225 mld zł. W końcu sierpnia było to już mniej niż 194 mld zł. Kapitał wpłacony przez udziałowców zwiększył się w tym czasie o prawie 6 mld zł, do 47,2 mld zł. Ale o 44 mld zł zmniejszył się kapitał z aktualizacji wyceny. Według najnowszych danych wynosił 33,6 mld zł.
Od wielkości posiadanego kapitału zależy poziom bezpieczeństwa banku oraz jego możliwości rozwojowe – przede wszystkim to, ile nowych kredytów i jakiego typu będzie w stanie udzielić. Im tego kapitału mniej, tym bardziej trzeba się zastanowić, któremu klientowi pozwolić z niego skorzystać. Wniosek? Nawet jeśli sytuacja finansowa banków w przyszłym roku nie będzie zła, to o kredyt będzie zapewne trudniej. I to nie tylko ze względu na wysokie oprocentowanie. Analitycy Banku Handlowego w raporcie z końca października prognozowali, że w 2023 r. kredyty dla sektora niefinansowego urosną o zaledwie 1,5 proc. Tak słabego wyniku w tym stuleciu nie było.
A co do perspektyw wyników banków: w ostatnich latach przekonaliśmy się, że gdy tylko rezultaty się poprawiały, zaraz pojawiały się pomysły na zagospodarowanie „nadmiarowych zysków”. W roku wyborczym trudno lekceważyć tego typu ryzyko. ©℗