W trakcie szczytu światowych przywódców zorganizowanego z inicjatywy USA Joe Biden ogłosił nowy cel dla Stanów Zjednoczonych: zmniejszyć emisje o 50-52 proc. do 2030 r. w porównaniu z poziomami z 2005 r. Swoje cele podniosły również Japonia i Kanada.

"NYT" ocenia, że na szczycie padły "znaczące deklaracje". "Teraz najtrudniejsza część (...) Prawdziwym testem będzie to, czy Waszyngton będzie w stanie nakierować resztę świata na czystą energię na tyle szybko, by zapobiec katastrofie" - stwierdza nowojorski dziennik.

Podczas wirtualnego spotkania klimatycznego niektóre państwa, jak np. Australia, Indie, Indonezja, Meksyk i Rosja, nie ogłosiły nowych ograniczeń na ropę, gaz czy węgiel. Kilku przywódców uskarżało się natomiast, że prosi się ich o ambitne "zielone cele" mimo że ich kraje są relatywnie niewielkimi trucicielami.

"NYT" podkreśla, że obecnie to Chiny, a nie Stany Zjednoczone, są największym światowym emitentem dwutlenku węgla. Władze ChRL nadal zwiększają emisję, argumentując, że ich industrializacja w Państwie Środka rozpoczęła się znacznie później niż na Zachodzie. Chiny swój szczyt mają osiągnąć do 2030 roku.

Reklama

"Za emisję w Chinach w dużej mierze odpowiada spalanie węgla, najbrudniejszego paliwa kopalnego. Kraj ten jest zdecydowanie największym konsumentem węgla na świecie i buduje nowe elektrownie węglowe w kraju i za granicą" - odnotowuje "NYT".

Prezydent Chin Xi Jinping zapowiedział jednak na szczycie, że jego państwo "znacząco ograniczy" projekty węglowe w najbliższych latach i zrezygnuje z tego surowca po 2025 roku.

Równolegle do szczytu, podczas rozmowy z think tankiem Council on Foreign Relations, szef MSZ Chin Wany Yi ostrzegł jednak, że współpraca z USA w zakresie klimatu zależeć będzie od reakcji Stanów Zjednoczonych na politykę Pekinu wobec Hongkongu, Tajwanu oraz Sinciangu.

John Kerry, specjalny wysłannik Białego Domu do spraw klimatycznych, pozostaje optymistą w kwestii dogadania się z Pekinem w sprawie polityki klimatycznej i przewiduje, że niedługo władze ChRL zobowiążą się do ambitniejszych celów. Takiej nadziei nie podzielają natomiast Republikanie, polityczni przeciwnicy Bidena. Ich zdaniem Waszyngton powinien wywierać na Pekin większą presję.