„W metalowej ramie większej od typowego okna rozmieszczone są fioletowe szybki. Pod nimi podkład z mieszanki na bazie asfaltu, a w nim dużo metalowych wtyków. Jeden koniec każdego z nich wystawiony jest na działanie słońca, a ten z tyłu jest chłodny i osłonięty”. Dziś taka ramka wypełniona czymś zupełnie innym nazywana jest panelem słonecznym.

George Cove był Kanadyjczykiem z korzeniami irlandzkimi. Urodził się w 1863 lub 1864 roku. Jego ojciec Józef cieszył się w swych okolicach sławą „geniusza mechaniki”, a syn poszedł w jego ślady. Uzyskał wiele patentów, w tym na nowy kształt śrub okrętowych, wykorzystanie pływów morskich, wytwarzanie zegarów i zegarków elektrycznych, usprawnienie generatora prądu zmiennego dzieła Nikoli Tesli, ale najbardziej był dumny i największe nadzieje wiązał właśnie z „zaprzęganiem światła słonecznego do wytwarzania energii elektrycznej”.

Panel słoneczny sprzed ponad 100 lat

Reklama

W lutym 1905 r. złożył wniosek na „Baterię i urządzenie termoelektryczne” i po kilkunastu miesiącach uzyskał amerykański patent. W opisie urządzenia przekonywał, że przez dwa słoneczne dni magazynuje w bateriach kwasowo-ołowiowych energię elektryczną wystarczającą do oświetlania przeciętnego domu (jednorodzinnego) przez tydzień. Takie zapewnienia działały na wyobraźnię, więc pojawiły się oceny, że energia elektryczna wytwarzana dzięki promieniowaniu słonecznemu wyzwoli naród z biedy, „zapewniając tanie światło, ciepło, energię, uwalniając mnóstwo ludzi od ciągłej walki o chleb codzienny”.

Zapowiadał się sukces. W odpowiedzi na listy Cove’a grupa amerykańskich inwestorów sfinansowała budowę w Sommerville w Massachusetts laboratorium badawczego i fabryki. O wynalazku pisały gazety i to nie tylko amerykańskie. W maju 1909 r. wydawany w Sydney dziennik The World’s News informował, że urządzenie Cove’a można zbudować kosztem 20 dolarów (dziś ok. 600 dol.), działać będzie przez 10 lat, dostarczając całą potrzebną do domu energię elektryczną i w dodatku nie trzeba mieć w obejściu żadnych słupów ani napowietrznych drutów.

Wynalazek i jego autor popadli jednak w zapomnienie. Po ponad stu latach nie da się ustalić bezpośredniej przyczyny klęski, ale wydarzenia były jak na zamówienie ówczesnych tabloidów. 19 października 1909 r. kilka gazet, m.in. The New York Herald, podało, że uprowadzony został przedsiębiorca George Cove, a sprawcy żądają, żeby w zamian za uwolnienie zrzekł się praw patentowych do – jak je dziś nazywamy - „paneli słonecznych” i zamknął ich wytwórnię. Gazeta "The World" z tego samego dnia informowała, że porywacze oferowali ofierze 25 000 dolarów i umeblowany dom. Dziś byłoby to (z domem) ok. 1 mln dol. ,więc rekompensata nie była wygórowana, ale skąd ówcześni dziennikarze mieliby o tym wiedzieć? Sprawa nie ciągnęła się długo. Cove objawił się wkrótce w okolicach zoo w Bronx. Zapewniał, że odesłał porywaczy z kwitkiem, dodając, że uprowadzili go „pewni kapitaliści”.

Dlaczego firma wynalazcy upadła?

Zdarzenie było tak dziwne, że pojawiły się najróżniejsze spekulacje. Mogła to być „ustawka” zwracająca uwagę na wynalazek i jego twórcę. Pojawiła się chwytliwa hipoteza, że za porwaniem stał biznes naftowy i węglowy obawiający się, że energia ze Słońca będzie za pół darmo, więc wyprze kopaliny. Sugerowano również, że za zdarzeniem mógł stać Thomas Edison, którego spółka Edison Electric Illuminating Company of New York elektryfikowała właśnie metropolię.

Po tym incydencie sprawa prądu ze słońca przybierać jednak zaczęła niezły obrót. Electric Review z 24 czerwca 1910 roku zamieścił notkę, że spółka Sun Electric Generator Co. sprzedała akcje za 1 mln dolarów (dziś byłoby to ok. 32 mln dol.), które rok później warte były 5 mln dol. (obecnie 160 mln dol.).

Po kolejnych poprawkach i udoskonaleniach urządzenie Cove’a miało być znacznie lepsze od pierwowzoru, ale niepodziewanie biznes zaczął więdnąć. 8 lipca 1911 r. „United States Investor” zacytował anonimowego „byłego pracownika” twierdzącego, że pokazowa instalacja umieszczona na dachu jednego z nowojorskich budynków była atrapą zasilaną z miejskiej sieci elektrycznej Edisona. Doszły do tego podejrzenia, że partnerem Cove’a był Elmer Ellsworth Burlingame oskarżany o sprzedaż nic niewartych akcji w celu osiągania osobistych zysków. Po to, żeby uciec od wścibskich oczu, spółka wyprowadziła się do New Jersey, lecz niedługo potem, 12 sierpnia 1911 r., gazeta "The Financial World" poinformowała, że Burlingame i Cove zostali aresztowani. Co było dalej nie wiadomo, ale agonia Sun Electric Generator nie mogła być długa, bo gdyby było inaczej, w ówczesnej prasie zachowałyby się jakieś tego ślady.

Stało się, jak się stało. Cove nie był szarlatanem, przynajmniej w pełnym tego słowa znaczeniu, choć koloryzował, ile wlezie. Dziś wiadomo, że jego urządzenie mogło produkować prąd, choć w minimalnych ilościach. Gdyby był prostolinijny, miałby być może szansę przejść do historii jako prekursor „czystych” technologii, a tak jego nazwisko kojarzy może z tysiąc osób. Przyjęto, że technologie słoneczne mają swój początek w Bell Laboratories w New Jersey, gdzie w 1954 r. trzech badaczy (Daryl Chapin, Calvin Fuller i Gerald Pearson) stworzyło pierwsze ogniowo słoneczne na bazie krzemu. Po licznych udoskonaleniach wynalazek zmieniał wtedy (aż) 6 proc. energii słonecznej na elektryczną i w 1957 roku uzyskał amerykański patent. Potem dekady mozołu, trudu i znoju, po których Słońce już nie tylko świeci, grzeje, „fotosyntetyzuje”, fascynuje, ale jest także pełnoprawnym źródłem energii elektrycznej.