Szczęśliwie fala kulinarnego celebrytyzmu chyba już się przewaliła przez naszą kulturę popularną, formaty telewizyjne z restauratorami terroryzującymi personel trochę się znudziły, wszelkiej maści talent shows prezentujące karierę „chefa” jako absurdalny wyścig szczurów – bulwersujące zwłaszcza w wykonaniu dzieci – też powoli tracą popularność. Wszystko to są (wolałbym napisać „były”, ale cóż...) emanacje późnego kapitalizmu z jego desperackimi próbami wykreowania nowych, niemal wirtualnych rynkowych potrzeb – znakomitą metaforą tych trendów jest właśnie emblematyczny posiłek nowej, celebryckiej kuchni: kosztuje majątek, niesie ze sobą ulotny prestiż, wygląda pięknie i obco, przynosi nowy, nieznany, głęboki smak (albo nową, nieznaną, głęboką interpretację smaku klasycznego) i nie ma żadnego sposobu, żeby się nim najeść.

Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.