Sondaże sondażami – te od czasów wycofania się Bidena z wyścigu po fotel prezydencki są zasadniczo przychylne Donaldowi Trumpowi. Są jednak tacy wyborcy, których sympatiom politycznym z zapartym tchem przygląda się jeśli nie cały świat, to przynajmniej spora część Stanów Zjednoczonych. Broligarchowie to, jak wyjaśnia słownik slangu Urbandictionary.com, mała grupa kolesi (ang. bros), która będzie kontrolować sytuację niezależnie od tego, jaki scenariusz się zrealizuje. Tym słowem socjolożka Brooke Harrington określiła w swoim tekście największych współczesnych amerykańskich bogaczy, których majątki zbudowane zostały przeważnie w Dolinie Krzemowej. Jak zauważa badaczka, w ostatnich latach obserwujemy trend: broligarchowie zaczynają popierać Donalda Trumpa. Dlaczego tak się dzieje?
„Zwrot protrumpowski” wśród broligarchów
Nie zawsze tak było. Jak twierdzi biograf Elona Muska Walter Isaacson, CEO Tesli szczycił się kiedyś faktem, że stał 6 godzin w kolejce, aby uścisnąć dłoń Baracka Obamy. Mniej więcej w 2020 roku jego sympatie zaczęły się zmieniać, a dzisiaj oficjalnie popiera Donalda Trumpa. I choć 45 milionów dolarów, które ponoć oferował miesięcznie na jego kampanię, okazało się fałszywą informacją, to właściciel X (d. Twitter) i Tesli swój głos obiecał Republikaninowi.
Jeszcze wcześniej, bo osiem lat temu, do republikańskiej strony mocy oficjalnie i publicznie dołączył Peter Thiel, współzałożyciel PayPala. Był on wtedy wyjątkiem pośród liberalnie myślących, progresywnych liderów Doliny Krzemowej. Przed najnowszą edycją zmagań o przywództwo w USA, w której z Donaldem Trumpem zmierzy się obecna wideprezydentka Kamala Harris, dochodzi jednak do zaskakujących transferów.
Kluczowy inwestor venture capitalMarc Andreessen, znany z krytyki antyimigracyjnych postulatów Donalda Trumpa, poparł go niedawno w swoim podkaście. Jak stwierdził, propozycje Trumpa są lepsze z punktu widzenia startupów technologicznych. Inwestujący w podobnym obszarze David Sacks, który w 2016 roku popierał Hilary Clinton, a po zamieszkach w 2021 roku ocenił, że Trump się „skompromitował”, w czerwcu 2024 roku założył zbiórkę funduszy na rzecz jego kampanii. Zmianę swoich sympatii politycznych tłumaczył faktem, że Trump ma lepsze pomysły odnośnie bezpieczeństwa, polityki zagranicznej oraz gospodarki. Do kolegów i koleżanek z Doliny Krzemowej skierował kampanię na rzecz byłego prezydenta: „Wejdźcie, woda jest ciepła”.
Maksimum władzy i minimum odpowiedzialności dla potomków faraonów
Jak twierdzi Harrington, zmianę w sercach wielkich biznesmenów tylko po części można tłumaczyć faktem, że biznes zwyczajowo mizdrzy się do władzy, a ta, na co wskazują sondaże, prawdopodobnie wyląduje w rękach Donalda Trumpa. Zdaniem socjolożki panowie od big techów i obiecujących startupów naprawdę chcą, żeby ona tam wylądowała. Powód? Nieszczególnie zaskakujący: chciwość. Trump obiecuje obniżanie podatków i luzowanie regulacji. Administracja Bidena z punktu widzenia inwestorów zasłynęła głównie z poważnego podejścia do przepisów antymonopolowych, braku pobłażliwości wobec oszustw wykonywanych za pomocą kryptowalut i dużych zmian w działaniu amerykańskiego urzędu skarbowego (Internal Revenue Service; IRS). Rząd sam się chwali osiągnięciami w tym obszarze: IRS ogłosił, że odzyskał miliard dolarów zaległych podatków, które ściągnął z opieszałych w ich płaceniu najbogatszych. Dla Elona Muska i jemu podobnych: słaba kampania wyborcza.
Zdaniem Harrington to właśnie obietnica, że dzięki posiadanemu kapitałowi, nieskrępowanemu regulacjami, dostaną maksimum władzy przy minimum odpowiedzialności („noblesse without the oblige”), skłania progresywnych wcześniej inwestorów do budowania ciepłych relacji z domniemaną przyszłą administracją Donalda Trumpa. Socjolożka przyznaje, że prowadząc od 17 lat badania nad tą grupą, podczas rozmów z doradcami broligarchów wielokrotnie słyszała, że ich klienci wierzą, że są wybrani w jakiś szczególny sposób. Przykładowo: są potomkami faraonów.
Dalej badaczka pisze, że to właśnie tutaj leży pułapka, którą demokracja zastawiła sama na siebie. Jej mechanizmy, gwarantujące (w mniej lub bardziej udany sposób) rządy prawa i stabilność gospodarczą, wspierają budowanie majątku. Z drugiej strony – oznaczają także regulacje, podatki i wolne media, które dostają swobodę w patrzeniu na ręce zarówno władzy, jak i biznesowi. A ten ostatni nie bardzo lubi podatki, regulacje i żeby ktoś patrzył mu na ręce.
Kosmos to nie jest najgorszy pomysł
Zdaniem Harrington z socjologicznego punktu widzenia grupę społeczną ultrabogaczy wyróżnia właśnie to: wiara, że stoją ponad prawem, a stosowanie do nich jakichkolwiek mechanizmów demokratycznej kontroli jest z definicji nielegalne. Jakby wciąż powtarzali to kuriozalne zdanie: „czy wy w ogóle wiecie, kim ja jestem?”. Badaczka podaje, że Musk ponoć obraził się na Joe Bidena za to, że nie został zaproszony na organizowany przez Biały Dom szczyt na temat pojazdów elektrycznych w 2021 roku. Tom Perkins z kolei w 2014 roku porównał medialną krytykę bogaczy z Doliny Krzemowej do… Nocy Kryształowej.
Harrington przypomina, że to nie jest tak, że wielki biznes jest z założenia przeciwko demokracji. W końcu korzysta z ram prawnych dotyczących własności, które ta zapewnia, a także z dróg publicznych, ochrony policyjnej i zdatnej do picia wody. Nie wszyscy inwestorzy uważają, że popieranie Trumpa jest rozsądnym pomysłem, a ponad stu z nich ogłosiło niedawno swoje poparcie dla Kamali Harris. Jednak nawet wśród tych znajdziemy osoby krzywiące się na regulacyjne pomysły administracji Bidena.
Jeden z głównych darczyńców Demokratów, założyciel firmy LinkedIn Reid Hoffman, podpisał „VCsForKamala”, wniosek o usunięcie przewodniczącej Federalnej Komisji Handlu (FTC) Liny Khan, znanej z egzekwowania wobec big techów przepisów antymonopolowych. Harrington przytacza też inny przykład wiary w omnipotencję: skazany za oszustwa potentat kryptowalutowy Sam Bankman-Fried ponoć rozważał, aby zapłacić Trumpowi 5 miliardów dolarów za wycofanie się z wyścigu.
Jak podsumowuje autorka tekstu, najwyższą formą przekonania broligarchów o ich nadczłowieczeństwie są marzenia o ucieczce z tej pełnej problemów planety w jakiś inny zakamarek kosmosu, do czego dąży Elon Musk za pomocą firmy SpaceX. Ostatecznie, stwierdza Harrington, dla reszty populacji nie byłoby to najgorsze rozwiązanie.