Dziesięć lat temu zostałem poproszony przez swojego ówczesnego szefa o przygotowanie prognoz finansowych dla firmy, którą wówczas zarządzałem. Miałem przygotować prognozę na trzy lata, w ujęciu miesięcznym, oddzielnie dla każdego z trzech działów firmy. Zadanie uznałem za niemożliwe do wykonania, dlatego przyjąłem Strategię Aktywnego Oczekiwania. Czyli myślałem i zastanawiałem się, jak to zrobić, ale zajmowałem się zwyczajną działalnością operacyjną. Strategia Aktywnego Oczekiwania sprawdza się nieraz w korporacjach. Bo mogą zmienić szefa, mogą zmienić mnie, mogą zmienić właściciela, mogą zmienić plany i koncepcję, ale może się również okazać, że szef zapomni. Nie zapomniał. Wezwał mnie do siebie i w krótkich żołnierskich słowach wytłumaczył, że jednak mam tę prognozę przygotować.
Zacząłem tłumaczyć, że jest to niemożliwe, że przychody i dochody segmentów operacyjnych, którymi zarządzam, są ściśle związane z koniunkturą na giełdzie. A ta może się w każdej chwili zmienić. Szczególnie że pojawiały się już pierwsze pomruki burzy, która kilka miesięcy później przetoczyła się po rynku, a którą nazwano kryzysem subprime. W meteorologii kolejne huragany otrzymują imiona, kiedyś żeńskie nadawane przez żołnierzy ze służb meteo, a teraz już zgodnie z zasadami parytetu. Na rynkach finansowych imion się nie nadaje (wyjątkiem jest amerykańskie określenie piramidy finansowej – schemat Ponziego). Może dlatego że nie wiadomo, które imię albo nazwisko przypisać, bo za aferami i kryzysami nie stoi tylko jedna osoba. A dodatkowo, w związku z zasadą domniemania niewinności, nie wolno publikować danych osobowych oskarżonego.
Wróćmy do prognozowania. Odpowiedź szefa była bardzo pouczająca: „Masz prognozować tak, jakby przez trzy lata była hossa. Jak przyjdzie bessa, to ci na górze będą mieli dużo większe problemy, i nie będą przejmować się twoją prognozą”. Nie zostało mi nic innego, jak zadzwonić do żony i zapowiedzieć, że najbliższą noc spędzę w biurze, bo mam do zrobienia pilną pracę dla prezesa.
Kryzysy, krachy i bańki spekulacyjne. Wszyscy się ich boją, ale wielu doświadczonych pracowników instytucji finansowych, a w szczególności zarządzających aktywami, uważa je za niezbędne i oczyszczające. Powodów jest kilka. Z gry eliminowane są najsłabsze osobniki i w ekosystemie robi się więcej miejsca. Niektóre z tych bankructw przeszły do historii, a każdy z przypadków może być tematem oddzielnego opracowania. Ale jest też powód księgowy, i to dużo ciekawszy. Rynkowe zawirowania są doskonałą okazją do... posprzątania. Międzynarodowe Standardy Rachunkowości zostały napisane na hossę, są świetnie dostosowane do mierzenia wzrostu wartości majątku. Całe klasy aktywów są wyceniane według wartości godziwej przez wynik finansowy. Lub prościej: dopóki rośnie wartość godziwa (to takie coś prawie jak wartość rynkowa) akcji i udziałów, niektórych instrumentów dłużnych oraz nieruchomości, dopóty w sprawozdaniu finansowym jest rozpoznawany i wykazywany zysk. Tu dodatkowo pomagają niskie stopy procentowe, bo we wszystkich wzorach stosowanych do wyceny w mianowniku jest „zaszyty” koszt pieniądza. I tak do następnego kryzysu.
Reklama
Gdy raz na kilka lat na rynku finansowym pojawi się kryzys, wówczas wzrosną zmienność i koszt pieniądza, a spadną płynność i wyceny. Testy na utratę wartości wykażą jej utratę i należy zrobić odpisy. W tym czasie wszyscy tak robią, nie ma więc dużych strat marketingowych i wizerunkowych. Nikt nie zadaje zbędnych pytań, każdy z troską pochyla się nad problemami.
Ale wróćmy do niemego filmu z początku felietonu. Tam kłopoty zaczęły się, gdy film okazał się rynkowym sukcesem. Na rynku kapitałowym można to porównać z sytuacją, gdy cały rynek rośnie, a pomimo tego ktoś ma kłopoty. Piotr Wiśniewski i osoby z nim powiązane nie mogą zacząć listu do akcjonariuszy czy do inwestorów od słów: „Globalny kryzys finansowy...”. Kłopoty funduszy zarządzanych przez Meridian Fund Management, a także powiązanej z nim spółki Baltic Bridge, są spowodowane czynnikami wewnętrznymi, a nie zewnętrznymi. Ciekawe tylko, jak dziennikarze, a później rynek, nazwą tę właśnie rozkręcającą się aferę.

>>> Czytaj też: Morawski: Agencje ratingowe pogubiły się w "dobrej zmianie" [FELIETON]