Omaha w Nebrasce. Miasto wielkości Białegostoku w sercu amerykańskiego Midwestu. Na tle monotonnych pól kukurydzy podchodzących do rogatek to miłe urozmaicenie dla oka.

Choć bez przesady: centrum wita zagajnikiem klockowatych wieżowców i gigantycznym ślimakiem, bo krzyżuje się tutaj aż pięć autostrad. Do Omaha rzadko zaglądają turyści. Jeśli tu zbłądzą, to wyłącznie po to, by odwiedzić zoo z największą w Ameryce sztuczną dżunglą. Tylko w jeden weekend w roku wszystko się zmienia – gdy do miasta ściągają z całego świata tłumy akcjonariuszy Berkshire Hathaway na doroczny zlot pod przewodnictwem Warrena Buffetta.

Pogoda w tym roku wyjątkowo nie sprzyjała finansowym pielgrzymom. Choć w kalendarzu od dawna wiosna – zlot odbył się 4 maja – temperatury bardziej pasują do lutego. O 7 rano nad dachami centrum konferencyjnego Century Link, do którego spieszą przygarbieni udziałowcy, wisi mglista szarówka, po twarzach zacina lodowaty deszcz. Za drzwiami, po kontroli toreb i biletów wstępu, większość natychmiast rzuca się na kawę.

Tych, którzy są tu po raz pierwszy, widać od razu: tracą czas, rozglądając się ciekawie dookoła. Weterani od razu biegną w kierunku audytorium. Czują, że i tak są już spóźnieni. Mają rację. Choć do inauguracji została godzina, gigantyczna sala na 19 tys. osób jest wypełniona niemal po brzegi. Tu i ówdzie słychać opowieści, że kolejka przed wejściem zaczęła się ustawiać już przed 5 rano. Pod koniec dnia media poinformują, że na tegoroczny zlot dotarło 40 tys. osób.

Reklama

– Że też chciało się ludziskom taki szmat drogi przebyć w taką pogodę! Nie lepiej było siedzieć na plaży na Florydzie czy w Australii i popijać smakowite drinki? – skomentował to z charakterystycznym dla siebie dowcipem Warren Buffett. – Warren! Warren! – o 7.30 rozchodzą się po auli okrzyki i część publiczności z powrotem wylewa się na korytarz.

Boss faktycznie się pojawił. Z nieco zmierzwioną i mokrą czupryną – dowód na to, że przyszedł z pobliskiego domu, a nie podjechał samochodem – maszeruje ramię w ramię z najlepszym przyjacielem Billem Gatesem, twórcą Microsoftu i jednym z najbogatszych ludzi na ziemi. Uśmiecha się i udziela pierwszych wywiadów. Gdy dociera przed dom z prefabrykatów – dostarczonych specjalnie na tę okazję przez Clayton Homes (część holdingu) – staje z Gatesem do tradycyjnych zawodów w rzucie gazetą do celu. Polegają na tym, by z odległości kilku metrów tak nią miotnąć, by pozostała na wycieraczce. Obaj mają wiernych kibiców, ale wystarczy chwila, by rozwiały się wątpliwości, kto będzie bohaterem dnia.

Gdy Buffett się oddala, ogon reporterów i fanów błyskających fleszami komórek i tabletów ciągnie się za nim niczym za kometą. Opuszczony Gates wkłada ręce w kieszenie i idzie w drugą stronę, wtapiając się w tłum. W oddali słychać okrzyki i brawa, nawet gwizdy. Fani Buffetta fundują mu powitanie godne gwiazdy rocka. Opisując klimat towarzyszący zlotom, media chętnie używają nazwy „Woodstock kapitalistów”, zaś boss to „czarnoksiężnik z Omaha”. Nie bez powodu. Większość inwestorów nie przyjeżdża dla zgłębienia tajników sukcesu miliardera – to z pomocą internetu i książek można przecież załatwić, nie ruszając się z domu – lecz aby dotknąć legendy. By nią w ten jeden dzień w roku pooddychać.

>>> Czytaj też: Buffett: Nie kupię złota nawet po 800 dolarów za uncję

Kawa z prezesem

Legenda zlotu sięga 1982 r. Kilka lat wcześniej Berkshire Hathaway wykupiło udziały w państwowym koncernie ubezpieczeniowym GEICO i od tej pory zaczęło odnotowywać bardzo szybki wzrost. Odrobinę zaniepokojona, a w każdym razie skonfundowana grupa akcjonariuszy naciska więc na spotkanie z Buffettem, żeby wyjaśnić zagadkę bogactwa, a jednocześnie podpytać go o wizję rozwoju. Buffett z rozrzewnieniem wspomina, że historyczny mityng odbył się w pracowniczej stołówce koło jego biura, stoliki zasłane były ceratą, a uczestniczyło w nim 15 osób.

Druga strona legendy to oczywiście sam Warren Buffett – genialny inwestor, symbol spełnionego snu o bogactwie, do tego człowiek, który przez całe życie udowadnia, że uczciwość i przejrzystość w biznesie się opłacają, zaś majątek nie musi człowiekowi przewracać w głowie. Tradycją wśród uczestników zlotu jest więc oddzielna minipielgrzymka przed dom prezesa. Parterowej willi z brązowej cegły daleko do luksusowych rezydencji innych finansowych rekinów, ale też jest to ten sam dom, który Buffett nabył wraz z pierwszą żoną Susan w 1958 r. za około 30 tys. dol. Posesja przeszła od tego czasu kilka remontów i doczekała się ładnego ogrodu, jednak wciąż wyceniana jest przez ekspertów na skromne 700 tys. dol.

Weterani zlotu twierdzą przy tym, że dopiero od kilku lat koło domu dyskretnie krąży policja i ochroniarze. Były czasy, że do drzwi rezydencji bossa można było zapukać i jeśli się go zastało, zostać uraczonym kawą i pogawędką. Buffett z rozbrajającą szczerością przyznaje, że niechęć do przeprowadzki napędza świadomość, iż posesja znajduje się zaledwie kilka przecznic od jego biura. Dzięki temu od lat cieszy się rzeczą absolutnie bezcenną – chodzi na piechotę do pracy. Gdy dopisuje mu humor, lubi sobie po drodze potańczyć.

O jego bezpretensjonalności krążą oddzielne legendy. Do dziś nie zatrudnia na etat ani szofera, ani kucharza. Do niedawna 82-letni dziś miliarder potrafił skosić trawnik koło domu, wiadomo też, że nie lubi zmieniać samochodów. Jednym modelem jeździ przez kilka, a nawet kilkanaście lat. Jeżeli ma wybór, kupuje towary amerykańskie, a jeszcze lepiej – lokalne. Catering do kolacji, którą oferuje uczestnikom zlotu za symboliczne 5 dol. i na którą składa się kanapka ze stekiem, tradycyjnie dostarcza jego ulubiona lokalna restauracja Gorat’s Steak House. Miejsce kolacji też nie jest przypadkowe. To wielki namiot rozpięty przed sklepem meblowym Nebraska Furniture Mart, należącym do rodziny już od kilkudziesięciu lat. Życiową filozofię Buffetta, dysponującego majątkiem przekraczającym 53 mld dol.: „Nigdy nie trwonić pieniędzy” – świetnie uchwyciła Annie Leibovitz, fotografując go dwa lata temu dla magazynu „Vanity Fair”. Zrobiła mu zdjęcie z siedzenia pasażera w momencie, gdy prowadząc auto, odbiera torebkę z lunchem z okienka McDonaldsa.

>>> Czytaj też: Fundusz Buffetta zostanie największym udziałowcem Goldman Sachs. Za darmo

– Nie o żadną filozofię tu chodzi, lecz o zwykłe skąpstwo – jak bumerang wracają zarzuty krytyków. Być może. Tylko czy można skąpcem nazywać człowieka, który jest jednocześnie najhojniejszym darczyńcą na świecie? Wraz z Gatesem patronuje też inicjatywie The Giving Pledge, w ramach której namawiają innych miliarderów do przekazania co najmniej połowy majątku na cele dobroczynne. Wrażenie, że Warren Buffett rzeczywiście jest normalnym, przystępnym facetem, obdarzonym sporym poczuciem humoru i jeszcze większym dystansem do samego siebie, z czasem tylko się wzmaga. Zlot otwiera zabawny film, na którym animowany boss jest sędzią w „Tańcu z gwiazdami” (gwiazdami są prezesi jego firm), lecz ostatecznie to on zgarnia główną nagrodę za wykonanie numeru w stylu „Gangnam”. Na innym klipie wykłóca się z Arnoldem Schwarzeneggerem o rolę w kolejnym „Terminatorze”, ale musi odjeść z kwitkiem, bo Arnie uważa go za niewystarczająco przebojowego i agresywnego. Rolę dostaje biznesowy partner Buffetta Charlie Munger. Przygnębiony Buffett wraca do biura, by kontynuować swoją nudną pracę prezesa.

O tym, że praca jest dla Buffetta wszystkim, tylko nie nudą i obowiązkiem, wie każdy, kto o nim słyszał. – Nie ma sukcesu bez miłości do tego, co robisz – podkreśla boss we wszystkich wywiadach, książkach, wystąpieniach. Dziś też powtórzy to kilka razy, gdy w końcu rozbłysną światła i zacznie się właściwa część zlotu: kilkugodzinne Q&A, w czasie którego wraz z Charlie Mungerem będzie odpowiadać na dziesiątki pytań od publiczności. Taka bowiem jest tradycyjna wymyślona przez niego forma spotkania – żadnych oficjalnych przemówień i eksperckiego mądrzenia się. Każdy akcjonariusz, choćby zjawił się na zlocie po raz pierwszy i był posiadaczem ledwie jednej akcji klasy B (jej wartość to 108 dol., wartość jednej akcji A przekracza 162 tys. dol.), ma prawo pytać go, o co zechce, a on ma obowiązek uczciwie na to pytanie odpowiedzieć.

A co po śmierci

Co nurtuje akcjonariuszy Berkshire Hathway, firmy, która w pierwszym kwartale odnotowała rekordowy wzrost zysku o 51 proc.? – Myślę, że większość z nas chce wiedzieć, czy dobra passa będzie trwała, gdy bossów już z nami nie będzie? Czy Berkshire nie pójdzie śladami Apple’a, którego renoma była tak mocno sprzęgnięta z nazwiskiem Jobsa, że po jego śmierci rynek spanikował i odbiło się to na inwestorach – mówi DGP Lawrence Cunningham, autor książki „The Essays of Warren Buffett: Lessons for Corporate America” i zlotowiec z prawie 20-letnią historią. – Buffett zawsze był wobec nas uczciwy. Jeśli mówi, że pozycja holdingu jest tak silna, że nie zaszkodzą jej żadne personalne perturbacje, to ja mu wierzę na słowo – zaraz dodaje.

Uczestnicy mogą się też dowiedzieć, że spółka – która nabyła niedawno kilka koncernów prasowych – nie szykuje się do kontraktu z liniami lotniczymi, a agresywny rozwój, jaki ją charakteryzował w ostatnich latach, też się nieco spowolni. Zagadnięty o Twettera Buffett przyznaje się do oporów przed najnowszymi technologiami i potwierdza, że pierwszego w życiu twetta faktycznie wysłał dopiero w czwartek przed zlotem. Nie przeszkodziło to oczywiście 45 tys. fanów wpisać się na listę jego „followersów” w przeciągu zaledwie pierwszych 45 minut.

Kto uważnie śledził ostatnie ruchy Buffetta, mógł się spodziewać, że nie zabraknie refleksji o kobietach. W marcu tego roku holding powołał na nowego, 13. członka zarządu nowojorską inwestorkę Meryl Witmer, podnosząc tym samym liczbę kobiet w zarządzie do trzech. Kilka dni przed zlotem Buffett opublikował w magazynie „Forbes” artykuł pt. „Warren Buffett dokucza kobietom”, w którym wezwał korporacyjną Amerykę, by dla własnego dobra inwestowała w edukację i zawodowy rozwój kobiet. Czy było to spóźnione bicie się w piersi, bo Berkshire Hathaway plasował się do tej pory na niechlubnym, ostatnim miejscu wśród setki najbardziej wpływowych firm Ameryki, jeżeli chodzi o odsetek zatrudnianych kobiet? Wreszcie, znaleźli się i tacy, którzy chcą wiedzieć, czy zaawansowany wiek (Warren Buffett ma 82 lata, a Charlie Munger – 89) nie jest dla szefów przeszkodą w pracy.

Odpowiedź przychodzi późnym popołudniem. Podczas gdy rzesze publiczności ukradkiem ziewają i toczą wokół mętnym, zmęczonym wzrokiem, prezesi, posilając się orzeszkami w czekoladzie, wciąż sypią skomplikowaną statystyką i prezentują pamięć do nazwisk i faktów, której mógłby im pozazdrościć niejeden dwudziestolatek. Wszystko to zaś czynią na zawołanie, na poczekaniu, nie pomagając sobie żadnymi ściągami ani wiedzą asystentów. W czasie przerwy na lunch Buffett dodatkowo potwierdza dobrą kondycję fizyczną, ucinając partyjkę tenisa stołowego z Gatesem w sklepie jubilerskim Borsheims. Sklep naturalnie należy do holdingu, a na chętnych przez cały dzień czekają słodkości i napoje oraz wielka obniżka cen. Amatorzy zakupów mieli zresztą podczas zlotu ogromne pole do działania.

Na prawie 200 tys. mkw. powierzchni z tyłu audytorium przez cały dzień odbywał się kiermasz firm wchodzących w skład holdingu. Przy stoiskach ozdobionych znanymi z reklam poszczególnych firm maskotkami (np. świnka i gekon przy kiosku GEICO) akcjonariusze mogli robić zakupy po cenach obniżonych nawet o połowę. Największe kolejki ustawiały się po bardzo lubiane czekoladki See’s Candy (sprzedano ponad tysiąc bombonierek), nie brakowało zainteresowania ubraniami od Fruit and Loom, colą w oldskulowych szklanych butelkach czy ramkami od ekskluzywnego Larson-Juhla, by oprawić pamiątkowe zdjęcie z tekturowym cut-outem Buffetta (dodatkowa atrakcja kiermaszu).

Pogoda wciąż jest pod psem, gdy następnego dnia najbardziej wysportowani wśród uczestników zlotu pospołu z reprezentacjami mediów stają do pierwszego w historii imprezy biegu. Można dywagować, czy zawody uroczyście otwarte przez prezesa spółki Brooks, produkującej sportowe obuwie, nie są kolejną formą promocji podopiecznego holdingu, ale widok Warrena Buffetta w dresie energicznie podskakującego na podium przy starcie bez wątpienia na długo pozostanie w pamięci jego fanów. Czy jest szansa, że człowiek, który nauczył Amerykę inwestować, nauczy ją teraz, jak zdrowiej żyć? Aż strach myśleć, jak wielkie i wspaniałe byłyby zwroty na takiej inwestycji.