Jeżeli okaże się, że nasza skłonność do inwestowania jest na wysokim poziomie i jesteśmy w stanie zaoszczędzić określony kapitał, głównie dzięki redukcji bieżącej konsumpcji, możemy zrobić pierwszy krok w staniu się inwestorem. Presja kupna akcji może być tym większa, czym szybciej i dłużej rosną giełdowe indeksy. Wtedy przy silnej hossie o inwestowaniu mówią praktycznie wszyscy. Związana jest z tym nawet pewna anegdota. Gdy do zakupu akcji zachęca kierowca autobusu lub taksówki, to sygnał ostrzegawczy, że rynek może być już mocno przegrzany i jesteśmy blisko być może głębszej korekty.

Sytuację można też odwrócić. Po dłuższych okresach spadków (bessa) wydaje nam się, że to tylko kwestia czasu, aż rynek dynamicznie się odbije. W myślach już mamy rozplanowane na co te pieniądze wydamy... Decydujemy się kupić ryzykowne produkty, przekonani, że szybko się wzbogacimy i będziemy mogli porzucić niechcianą pracę, nielubianego szefa pożegnać raz na zawsze i żyć już tylko ze zgromadzonego kapitału. Po kolejnych spadkach dokupujemy nowe pakiety akcji, wciąż trzymając się swojej wizji bogactwa i rynkowego sukcesu. Z czasem czujemy się coraz mniej pewnie, by na koniec sprzedać akcje z dużą stratą, dołączając tym samym do grupy osób, które inwestycje traktują już tylko w kategoriach szybkiego sposobu na stratę oszczędności.

Emocje nie pomagają

Co łączy te dwie sytuacje? Przede wszystkim brak wiedzy i nieposiadanie strategii – planu, jak i w co chcemy inwestować i w jakim okresie. To powoduje, że w świecie inwestycji poruszamy się w dużym stopniu po omacku. Działanie impulsywne, pod wpływem emocji czy opinii innych, nie jest właściwym podejściem w przypadku wyboru produktów inwestycyjnych. Przekonanie, że efekty inwestycji przyjdą błyskawicznie to kolejny błąd, który początkujący popełniają. Oczekując wymiernych rezultatów natychmiast, podejmują oni zbyt duże ryzyko. Uleganie modzie to często wybór popularnych w danym czasie, nierzadko nowych produktów inwestycyjnych, które charakteryzują się dużą zmiennością i nieprzewidywalnością, na których naprawdę łatwo stracić.

Reklama

Opisane wyżej zachowania nie są oderwane od rzeczywistości. Wszyscy popełniamy na początku te same błędy. Wierzymy, że może innym nie udaje się pokonać rynku, ale dlaczego z nami też miałoby tak być… Traktujemy inwestowanie jako sposób na szybki zysk. A to prosta droga do straty kapitału.

Lista błędów, które popełniają inwestorzy, jest długa. Część można wyeliminować już na etapie planowania nabycia produktów inwestycyjnych. Nad częścią, w tym nad tymi z pogranicza psychologii, trzeba będzie popracować. Nawet profesjonaliści poddają się emocjom, co nie pozostaje bez wpływu na podejmowane decyzje i końcowy wynik z inwestycji. O czym więc należy pamiętać?

Po pierwsze: Nigdy nie inwestujmy w coś, na czym się nie znamy. I nie chodzi tu tylko o zrozumienie zasad działania danego produktu inwestycyjnego (kiedy zarabiam, a kiedy tracę), ale również poziom ryzyka, zmienność, płynność. Podejmowane decyzje inwestycyjne powinny być poprzedzone analizą. Nie inwestujmy w spółki, tylko dlatego, że są nam one znane z nazwy. Warto poświęcić trochę czasu i poszukać o nich informacji: w co planuje inwestować w najbliższym czasie, jaką ma strategię rozwoju, jak rodzi sobie na tle konkurencji, czy wypłaca dywidendę, jak wyglądały notowania w ostatnim czasie i co miało wpływ na ich spadek bądź wzrost.

Po drugie: Nie inwestujmy pieniędzy, których możemy w niedalekiej przyszłości potrzebować albo – co jeszcze istotniejsze – jeśli to nasze jedyne oszczędności. Oczywiście w czasach, gdy proste produkty oszczędnościowe nie pozwalają na generowanie zadowalającego zysku, a trzymanie pieniędzy w banku często wiąże się utratą ich wartości (ze względu na podwyższoną inflację), potrzeba szukania bardziej dochodowych sposobów na pomnażanie kapitału. Nie dajmy się jednak złapać w pułapkę szybkich inwestycji, które generują wysokie zyski.

Niektóre produkty inwestycyjne są mało płynne, co oznacza, że możemy mieć problemy z ich spieniężaniem po zadowalającej nas cenie, w akceptowalnym czasie lub przy ograniczonych kosztach transakcyjnych (np. bez kar). Wycofanie pieniędzy z inwestycji w nieodpowiednim momencie może być kosztowne. Warto mieć poduszkę bezpieczeństwa na wypadek nieoczekiwanych zdarzeń, ale również, by środki na inwestycje mogły spokojnie pracować bez potrzeby sięgania po nie przy każdej, nawet najdrobniejszej potrzebie.

Wszyscy chcemy pokonać rynek

Po trzecie: unikajmy skrajności. Chęć szybkiego wzbogacenia powoduje, że inwestorzy wspierają się dźwignią lub kredytem. Widzą oni jednak najczęściej jedynie rosnące na rachunku kwoty, nie dopuszczając do siebie myśli, że karta może się odwrócić.

Pieniądze można stracić naprawdę szybko, jeśli wspomagamy się dźwignią, co powoduje, że handlujemy środkami znacznie większymi niż mamy. W zależności od zastosowanego przelicznika może to być dziesięcio-, a nawet stukrotnie więcej. Zresztą potwierdzają to dane Komisji Nadzoru Finansowego. Informacje, które płyną z rynku walutowego (Forex), gdzie stosowanie dźwigni jest popularną praktyką, nie napawają optymizmem: 77,7 proc. grających na rynku Forex poniosło w 2020 r. straty w wysokości 1,19 mld zł. To – wynika z danych UKNF – najwięcej od co najmniej 2016 r. „Średni wynik na inwestycjach na Foreksie był w ubiegłym roku ujemny i wyniósł -12 693 zł” – informuje UKNF.

Po czwarte: łapanie „spadających noży” może być sposobem na duże zyski w krótkim terminie; ale również, co jest bardziej prawdopodobne – na stratę części, a w niektórych sytuacjach nawet całego kapitału. O co w tym chodzi? Kiedy cena dynamicznie spada, inwestorzy próbują wytypować moment, kiedy osiągnie ona już swoje minimum, licząc na szybkie odbicie. Gdy wypowiadają znamienne słowa: „niżej już nie będzie”, kupują dany produkt inwestycyjny w nadziei na wysokie zyski. Ale cena, która spadła, może osiągnąć jeszcze niższy poziom. Często, gdy tak się dzieje, dokupują oni kolejny pakiet akcji, kierując się tymi samymi przesłankami jak wcześniej: niżej być już nie może. Jeśli decyzje inwestycyjne nie są podparte niczym innym prócz naszego przeczucia, czyli nie uwzględniają analizy fundamentalnej spółki, analizy technicznej wykresu i oceny rynku – zamiast zysku możemy pogłębiać tylko straty.

Odwrotną strategią może być dołączenie do trendu wzrostowego, który już się wyklarował, stosując zasadę: kup drogo, sprzedaj jeszcze drożej. Tu jednak dochodzimy do kolejnego, piątego już błędu początkujących: „gonienie uciekającego pociągu”. Chęć zarobienia może być tak silna, że kupujemy produkty inwestycyjne nawet w momencie, gdy swiele sygnałów wskazuje na odwrócenie trendu lub zbliżającą się bessę. Zostajemy z drogo kupionymi akcjami i pytaniem: co z tym teraz zrobić?

Każdy inwestor musi pamiętać o podstawowej zasadzie: im wyższa oczekiwana stopa zwrotu, tym większe ryzyko straty kapitału. W praktyce oznacza to, że planując dochód z inwestycji w skali roku 3 proc. poniesiemy znacznie mniejsze ryzyko niż przy założeniu rzędu 10 proc. Zapewnienia, przekonania czy obietnice, że można podbić rynek bez ponoszenia ryzyka, od razu włóżmy w świat bajek.

Inwestuj z głową

Inwestycje to ryzyko. Nie da się go wyeliminować, można i trzeba jednak je ograniczać. Jak? Sposobów na to jest wiele, ale wybór konkretnego zależy od instrumentu finansowego, który chcemy kupić. W przypadku inwestycji w instrumenty dłużne kierunkiem do jego ograniczenia jest wybór tych, które charakteryzują się małym prawdopodobieństwem niedotrzymania warunków (np. wykupu przez inwestora). W tym kontekście bezpieczniejsze będą obligacje Skarbu Państwa lub obligacje gwarantowane przez Skarb Państwa niż te korporacyjne. Pamiętajmy także, że czym krótszy termin wykupu, tym niższe ryzyko.

W zarządzaniu ryzykiem na popularności nie traci też tzw. analiza portfelowa. Dywersyfikować, czyli różnicować portfel w oparciu o różne klasy aktywów, można na wiele sposobów. Trudna do zastosowania będzie dywersyfikacja z uwzględnieniem korelacji stóp zwrotu, zwłaszcza jeśli wszystko musimy liczyć samodzielnie, a dostęp do danych i informacji jest ograniczony. O wiele łatwiejsza w stosowaniu jest dywersyfikacja prosta, polegająca na doborze do portfela pewnej liczby spółek – wiąże się ona jednak z ryzykiem doboru spółek o dodatniej korelacji, które w podobnym tempie będą tracić przy materializacji niekorzystnych czynników. Dlatego dla ograniczenia ryzyka stosuje się np. dywersyfikację międzysektorową, ze względu na wielkość spółek (wartość rynkowa), międzynarodową (geograficzna). Jeśli chcemy ograniczyć ryzyko danego rynku – stosujemy dobór różnych instrumentów finansowych (akcje, obligacje, surowce, lokaty bankowe).

Zanim zaczniemy inwestować, wyznaczmy sobie cel. To ważne. Jeśli w przypadku oszczędzania określony cel pomaga nam się zmobilizować, dopasować kwoty, które musimy cyklicznie, np. co miesiąc odkładać, by go zrealizować, ale też wytrwać w systematyczności, tak w inwestowaniu wskaże instrumenty finansowe, w które powinniśmy inwestować, by osiągnąć zakładane efekty. Wiedząc, co chcemy osiągnąć – czas na strategię. Zawieramy w niej akceptowalne w granicach naszej skłonności do ponoszenia ryzyka instrumenty finansowe, ale także – zasady postępowania w przypadku rosnącego zysku/straty. Określmy, jak często będziemy dokonywać przeglądu portfela, poziomy, przy których będziemy zamykać pozycję, by nie pogłębiać straty, ale też procent zysków, który uznamy za właściwy, by daną inwestycję spieniężyć. Zwróćmy uwagę na koszty, które musimy ponosić w przypadku każdej inwestycji. Jeśli planujemy odwzorować konkretny indeks, tańsze – niż kupowanie samodzielnie wszystkich akcji w wielkości odpowiadającej ich poziomom w indeksie – będzie nabycie ETF (instrument, który odwzorowuje dany indeks). Jeśli dzielimy portfel nie tylko na dobór aktywów, ale też horyzont inwestycyjny, warto poszukać rozwiązań, które dodatkowo zwiększą jego efektywność. Tak będzie np. w przypadku inwestycji emerytalnych. Trzymanie ich w ramach IKE/IKZE przyniesie oszczędności podatkowe.

Nie zapominajmy także o zasadzie reinwestycji zysków i efekcie procentu składanego. W długim okresie efekty, jakie one mogą przynieść, są nie do przecenienia.