68 692 USD to aktualny rekord cenowy bitcoina, ustanowiony dwa dni temu. Jego udział w całym rynku sięga 43%, więc pozostaje on cały czas niekwestionowanym numerem jeden wśród szerokiego spektrum ponad 5000 kryptowalut.

Ostatnie rekordy nie mają jednej, konkretnej przyczyny. Należy patrzeć na nie jako efekt długofalowych procesów, związanych z trzema zasadniczymi czynnikami. Pierwszy – spod znaku analizy technicznej – dotyczy trwającej blisko dwa lata hossy. Od początku 2019 r. bitcoin jest w trendzie wzrostowym, a nowy szczyt to w tym ujęciu następstwo długoterminowej dominacji popytu. Drugi czynnik – spod znaku analizy fundamentalnej – dotyczy zaangażowania inwestorów instytucjonalnych. Trwająca hossa napędzana jest przede wszystkim dużym kapitałem (Tesla, MicroStrategy, PayPay, Revolut, etc.), czego swoistym symbolem w ostatnim czasie stała się zgoda amerykańskiego nadzoru na ETF na kontrakty na bitcoina. I w końcu trzeci czynnik – natury makroekonomicznej – to rosnąca inflacja.

W środę poznaliśmy październikowy odczyt CPI w USA (6,2% wobec prognozy 5,8%), który utwierdził finansowy świat w przekonaniu, że pędzące ceny stają się globalnym problemem. A w związku z tym, że bitcoin uznawany jest za cyfrowe złoto, staje się coraz cenniejszy jako potencjalne zabezpieczenie przed inflacją.

Wypadkową tych trzech czynników są wspomniane rekordy cenowe bitcoina. Lider pokazuje kierunek innym kryptowalutom, co z kolei sprawia, że popyt rozkłada się również na inne projekty, jak m. in, ethereum, solana czy XRP. Efekt jest taki, że we wtorek po raz pierwszy kapitalizacja całego rynku sięgnęła okrągłych 3 bln USD. Było wysoko, dlatego piątkowe schłodzenie (rano bitcoin taniał do 64 500 USD) jest uzasadnione, ale na ten moment należy je rozpatrywać tylko w kategoriach krótkoterminowych korekt.

Reklama

Pytanie co dalej? Odpowiedzi można szukać w statystykach historycznych, zgodnie z którymi listopad to dla bitcoina najlepszy miesiąc roku. Średnio zyskuje w nim aż 51,1%, a na razie listopadowy dorobek bitcoina to skromne 5,1%. Do tego mamy perspektywę rajdu św. Mikołaja, a więc efekt sezonowych, grudniowych zwyżek (czyli generalnie zwiększony apetyt na ryzyko wśród inwestorów), a także rosnące oczekiwania inflacyjne.

W tym kontekście perspektywa końca roku wydaje się być optymistyczna, co z kolei wpisuje się w najbardziej znany model prognostyczny stosowany dla rynku bitcoina, czyli Stock To Flow. Zgodnie z jego predykcją ta hossa powinna trwać do przełomu 2021/2022, a wycena analizowanej kryptowaluty powinna w szczycie mieć aż sześć cyfr. Brzmi niewiarygodnie, ale warto pamiętać, że niewiarygodne było też przekraczanie barier 1000 USD, 20 000 USD i 50 000 USD przez bitcoina. Z drugiej strony należy zdawać sobie sprawę, że pod wspomniany model i statystyki gra wielu inwestorów. Stąd istnieje ryzyko, że część z nich nie będzie czekać do kulminacyjnego momentu trendu, tylko spienięży się wcześniej. Jeśli będzie to duży kapitał, wówczas koniec roku może upłynąć pod znakiem spadków. A wiosna tego roku pokazała, że tak jak bitcoin nie ma problemów z przełamywaniem oporów, tak takich problemów nie ma również, gdy chodzi o wsparcia.

Piotr Zając, główny analityk rynkowy w polskim oddziale CMC Markets

(ISBnews/ CMC Markets)