Ministerstwo Finansów pewnie pęka z dumy. Nowe prognozy Komisji Europejskiej są bowiem dla Polski wyjątkowo dobre. Problem w tym, że ta świetna prognoza nabiera nieco innych, bardziej szarych kolorów, gdy przedstawimy ją na odpowiednim tle - pisze w felietonie Marek Chądzyński.
ikona lupy />
Marek Chądzyński / Forsal.pl

Eksperci Komisji mocno zrewidowali swoje szacunki deficytu sektora finansów. Ich zdaniem w tym i w przyszłym roku miałby on wynieść 1,7 proc. PKB. Jeśli tak będzie, to resort rzeczywiście mógłby świętować. Niższego deficytu nie było odkąd liczymy go unijną metodą (czyli od wejścia Polski do UE w 2004 r.). Pobity zostałby rekord z 2007 r., gdy deficyt wyniósł 1,9 proc. PKB.

>>> Czytaj więcej: Nasz deficyt spadnie do 1,7 proc. PKB. Tak dobrych prognoz KE chyba nikt się nie spodziewał

MF może być dumne, bo historycznie dobry wynik osiągnęłoby na przekór wszystkim tym niedowiarkom, którzy od miesięcy mówią, że się nie da. Nie da się sfinansować programu Rodzina 500 plus, nie ma pieniędzy na obniżanie wieku emerytalnego i tak dalej. Resort może teraz pokazać, że nie tylko się da, ale wręcz można to zrobić godząc wodę z ogniem, czyli wydawać szerokim gestem miliardy złotych zmniejszając jednocześnie ujemne saldo finansów publicznych.

Reklama

Problem w tym, że świetna prognoza Komisji Europejskiej nabiera nieco innych, bardziej szarych kolorów, gdy rzucimy ją na odpowiednie tło. A są nim prognozy dla innych krajów UE. Z opublikowanego w czwartek zestawienia wynika, że w przyszłym roku aż dziewięć krajów UE będzie miało w swoich budżetach nadwyżki. Kolejne dwanaście państw będzie miało deficyt mniejszy niż Polska. Ze swoim 1,7 proc. PKB nie będziemy więc wcale unijnym prymusem w balansowaniu budżetu, co najwyżej średniakiem. Choć oczywiście będą gorsi, np. Rumunia (3,9 proc PKB), Francja (2,9 proc. PKB), czy Węgry (2,6 proc. PKB).

Drugi element tego tła to tzw. deficyt strukturalny. To miara pokazująca stan finansów publicznych „oczyszczony” z wpływu bieżącej koniunktury. W tym przypadku prognoza Komisji nie jest dla Polski dobra. Bo deficyt strukturalny ma w przyszłym roku wzrosnąć do 2,3 proc. PKB z 2,1 proc. PKB w tym roku. W podobnym tempie ma rosnąć deficyt dostosowany do cyklu gospodarczego. Co to oznacza? Mniej więcej tyle, że faktyczny stan polskich finansów publicznych został przypudrowany przez bardzo szybki wzrost gospodarczy, napędzany głównie konsumpcją wynikająca z bardzo dobrej sytuacji na rynku pracy. Dziś płace rosną, gospodarstwa domowe wydają dużo, co przekłada się pozytywnie na wpływy z podatków.

Ale to nie musi trwać wiecznie, a cudów nie ma: wydatek 23 mld zł na dodatki na dzieci, czy koszt 9 mld zł obniżenia wieku emerytalnego nie może się rozpłynąć w powietrzu. Polska idzie zupełnie innym kursem niż ponad jedna trzecia krajów UE, które dobry stan swoich gospodarek wykorzystują do tworzenia buforów na wypadek jakiegoś kryzysu. Nadwyżkę w swoich budżetach będą miały nie tylko takie tuzy jak Niemcy, ale też Czesi, a Słowacja i Bułgaria mają mieć budżety zbilansowane. Polski rząd stara się natomiast możliwe dużo wydać i jest w tym tak bardzo zdeterminowany, że w tym roku przeprowadzi aż dwie nowelizacje budżetu w poszukiwaniu nowych wydatków.

>>> Polecamy: Z jednej strony nadwyżka, z drugiej rosnący dług. Co się dzieje w polskim budżecie?