Tercet ugrupowań, które z osobna przegrały, ale razem wygrały, jeszcze parę miesięcy temu wydawał się mocno egzotyczny (co łączy np. Klaudię Jachirę i Romana Giertycha?), ale w odpowiednim czasie skutecznie wykreował w szerokim elektoracie wrażenie, że oto cofnęliśmy się do roku 1989, kiedy to opozycja demokratyczna mierzyła się z autorytarną, arogancką, niegospodarną, złodziejską, niekompetentną, kłamliwą, wykluczającą (przymiotniki można mnożyć) władzą. Mimo tytanicznych wysiłków prorządowych mediów, które nie zawahały się sięgnąć po propagandowe wzorce najczarniejszych klasyków gatunku, większość wyborców kupiła przekaz opozycji. Nie pomogło przepalenie z okazji tych wyborów kilkudziesięciu miliardów PUBLICZNYCH złotych (zadłużenie Polski zwiększy się w tym roku wedle miar unijnych z 1,5 do nawet 2 BILIONÓW złotych, czyli każdy noworodek przychodzi dziś na świat z długiem ok. 53 tys. zł). No i mamy, co mamy.

Jak to bywa w chwili przełomu, wśród wyborców zwycięskiej opozycji można wyróżnić trzy główne nurty:

  • rozliczeniowy
  • pozytywistyczny
  • romantyczno-empatyczny.
Reklama

Zachodnie metropolie, Ustrzyki i wiejski wschód

Od najradykalniejszych przedstawicieli pierwszego nurtu jeszcze w wyborczą noc usłyszałem, że należy pogonić nie tylko autorytarną władzę, ale i jej elektorat. W najłagodniejszej wersji miałoby się to sprowadzić do czegoś na kształt nowej akcji Wisła: skoro PiS wygrał w nieco ponad połowie gmin w Polsce (dokładnie w 1246; tracąc w porównaniu z wyborami w 2019 r. 381 gmin, a zyskując 4) i są to w większości gminy ulokowane na wschodzie Polski, natomiast KO, Trzecia Droga i Lewica triumfowały w drugiej (niespełna) połowie, a konkretnie w 1231 gminach, i te gminy są przede wszystkim na zachodzie, to podzielmy kraj wedle tych preferencji i niechże w pierwszej Zjednoczona Prawica nadal wdraża swój projekt „nieliberalnej demokracji” – „ALE BEZ NASZYCH PIENIĘDZY”.

Tu istotne zastrzeżenie, że na tym swoim Wschodzie PiS wziąłby niemal wszystko z wyjątkiem bastionów demokratycznej opozycji, czyli największych miast. Te byłyby enklawami Zachodu, jak za komuny Berlin Zachodni. Do statusu enklawy pretendują też takie symboliczne gminy na geograficznym wschodzie, jak Ustrzyki Dolne, będące od zarania stolicą polskiego punk rocka. Jak się okazuje – zachodnią.

Zatem - o ile naturalnym szańcem stołecznym PiS jawi się Podkarpacie (Zjednoczona Prawica uzyskała tam grubo ponad połowę głosów), o tyle stolicą wschodniego „kraju PiS” nie może być do cna sfeminizowany i „lewacki” Rzeszów: na PiS głosowało tu tylko 32,49 proc. wyborców, na KO – 30,49 proc., na Trzecią Drogę 14,45 proc., na Nową Lewicę – 8,44 proc. Demokratyczny tercet zdobył zatem prawie 53,4 proc. głosów, a największym poparciem elektoratu cieszy się Paweł Kowal z KO.

Na stolicę czyli kraju PiS nie nadaje się nawet Jarosław, ani Przemyśl (tu ugrupowania Tuska i Hołowni pokonały PiS nawet bez Lewicy). Stolicy Wschodu trzeba by było szukać raczej na wsi.

Co gorsza (dla wyborców PiS), powyższy wariant – z granicą mniej więcej na Wiśle - tylko z pozoru wydaje się łagodny, albowiem w tak podzielonej Polsce część zachodnia (z metropoliami i Ustrzykami) wytwarzałaby około 85 procent PKB, a przeciętne gospodarstwo domowe miałoby dochód średnio pięć razy wyższy niż we wschodniej. Jeśli odrzucimy propagandowy bełkot wiadomych pasków, okaże się, że rząd PiS karmił w ostatnich latach swój „wschodni” elektorat przede wszystkim tym, co wytworzyli ludzie Zachodu. Którzy 15 października nie tylko potwornie się wkurzyli, ale też czynnie wyrazili to przy urnach. Efekt jest taki, że gdybyśmy podzielili Polskę tak, jak wyżej, rząd Wschodu nie miałby czym karmić swego ludu. Ba, perspektywy poprawy sytuacji byłyby najmarniejsze z marnych, gdyż Wschód byłby zamieszkany przede wszystkim przez:

  • starzejących się ludzi po 60-tce, w tym wielu niesamodzielnych 80-latków i 90-latków; w tej części elektoratu PiS zdobył 53 proc. głosów, ale na geograficznym wschodzie nawet 80 proc.
  • osób z wykształceniem podstawowym, wśród których aż dwie trzecie poparło PiS
  • mieszkańców terenów wiejskich, wytwarzających zaledwie 2,5 proc. PKB i konsumujących dziś jedną trzecią PKB; na PiS głosowała średnio połowa z nich, ale na wschodzie ponad 70 procent
  • widzów TVP i tym podobnych „mediów” - przekonujących „przez osiem ostatnich lat” skutecznie ww. grupy, że Zachód jest demonicznie zły i zamierza zdradzić oraz okraść Wschód – w sytuacji, gdy (jak łatwo wyliczyć) realnie ów Zachód ŻYWIŁ i wciąż żywi Wschód i to z każdym rokiem relatywnie coraz bardziej.

W wersji brutalniejszej zwolennicy rozliczeń chcą odebrać PiS-owsi i jego zwolennikom wszystko, co się tylko da. Łącznie z miotłami otrzymanymi z klucza partyjnego lub łaski działaczy. W całym kraju. Na geograficznym i mentalnym zachodzie, ale też wschodzie.

Nurt pozytywistyczny w szeregach opozycji chciałby się z kolei skupić na odbudowie fundamentów demokracji i zdrowego rynkowego kapitalizmu. Reszta może zaczekać.

Nurt romantyczno-empatyczny przyznaje, że powyższa praca pozytywistyczna jest konieczna, ale nie można w niej zapominać o „ogłupionych przez propagandę wyborców PiS”. Romantycy chcieliby ich pozyskać – empatią. W deklaracjach wygląda to niezwykle szlachetnie. W excelu wygląda to na gigantyczne transfery socjalne.

Demokraci nie mogą być w transferach gorsi niż PiS, choć ten pozostawia państwo z wyjątkowo trudnym położeniu – z hamującą gospodarką (w tym słabnącym przemysłem i pokiereszowanymi MŚP), lawinowo rosnącym zadłużeniem (z najwyższymi odsetkami od kredytów w Unii) i radykalnym spadkiem wpływów podatkowych przy niemal rekordowo wysokiej w UE (po Węgrzech) inflacji. Ujawnione wreszcie – po wyborach – dane o finansach państwa wskazują, że osławiona LUKA VAT od kilku miesięcy rośnie w sposób już właściwie niekontrolowany.

Pamiętajmy o tym, kiedy Jarosław Karczyński zacznie przekonywać suwerena na Wschodzie, Zachodzie i w Centrum, że „wraz z Tuskiem wróciła mafia VAT-owska”. A że zacznie – to pewne.

To również stworzy klimat. Do rozliczeń lub empatii.

Kim są wyborcy (prawdopodobnej) nowej władzy

Wyborcy „demokratycznej opozycji” policzyli się najpierw w marszach, a potem w wielogodzinnych kolejkach do urn. Kogo ujrzeli w lustrze? Przede wszystkim mieszkańców wielkich i dużych miast, ale trzeba pamiętać, że w miastach mniejszych, do 50 tys., uzyskaliśmy w tych wyborach remis między PiS a Tercetem Antypis, więc nie jest tak, że miasteczka są pisowskie. Może to mieć konsekwencje w przyszłorocznych wyborach samorządowych.

Kto jeszcze, prócz (generalnie) mieszczan stoi za „demokratycznym przełomem”. Równie dobrze można zapytać: kogo najbardziej wkurzył PiS swą astronomiczną wręcz butą i arogancją przechodzącą w nagonki na przeróżne, akurat poręczne, grupy?

Na pewno kobiety, na pewno młodych i na pewno ludzi wykształconych. Te grupy mocno się przeplatają, bo kobiety są w Polsce znacznie lepiej wykształcone od mężczyzn, a odsetek ludzi z dyplomami wyższych uczelni jest wśród 30-latków cztery razy wyższy niż wśród 60 plus (!).

Gdyby nie starzy ludzie po podstawówce i zawodówce PiS znalazłby się w tych wyborach poza podium. Gdyby nie wykształcone wielkomiejskie kobiety opozycja mogłaby się bezradnie przyglądać trzeciej z rzędu kadencji Zjednoczonej Prawicy.

Najbardziej spektakularny – i brzemienny w skutki – okazał się jednak niespotykany w dziejach III RP zryw młodzieży, czyli wyborczych debiutantów (od 18 do 22 lat) oraz nieco starszych. Swoje dołożyli trzydziestolatkowie. Nie można również bagatelizować wkładu wykształconych 50-latków, przede wszystkim kobiet. 84-procentowa frekwencja w tej grupie wiekowej pokazuje skalę mobilizacji tych, którym wydawało się dotąd, że od ich głosu nic nie zależy. Teraz Tusk, Hołownia, Kosiniak-Kamysz, Czarzasty (tu chyba jednak bardziej lwice lewicy za plecami) przekonali ich i je, że każdy głos jest wyjątkowo ważny – bo gra toczy się o WSZYSTKO. Paradoksalnie Kaczyński z Morawieckim każdym swym wystąpieniem potwierdzali tę tezę.

Tak oto liderzy PiS przyczynili się walnie do ustanowienia nowego święta polskiej demokracji, która tak usilnie próbowali sprowadzić do rytuału sterowanego swoją nachalną, a w istocie żałosną propagandą.

Jedna bardzo istotna uwaga: Kaczyńskiemu i akolitom nie pomogła demografia. Odbiorcy propagandy uprawianej przede wszystkim via TVP po prostu wymierają, w czym niewątpliwy udział miała i ma nieudolna polityka zdrowotna rządu PiS – w pandemii nadumieralność przybrała w Polsce monstrualne, rzadko spotykane w cywilizowanym świecie, rozmiary, a na tamten świat odchodzili przede wszystkim dotychczasowi i potencjalni wyborcy PiS. W ostatnich miesiącach Polacy nadal przedwcześnie umierali z powodu kolejek do lekarzy i braku skutecznej profilaktyki. Porównajmy dwie proste liczby: w roku 2022 rząd PiS wydał na gotówkowe transfery socjalne (nazywane przez część opozycji rozdawnictwem) prawie 74,4 mld złotych (Rodzina 500 plus, 13. i 14. dla emerytów), do tego na wypłatę „normalnych” emerytur poszło z budżetu państwa 9 mld zł. To łącznie ponad 12 proc. zaplanowanych wydatków państwa. Dla porównania – na realizację Nowej Strategii Onkologicznej, mającej radykalnie poprawić walkę z nowotworami, wydajemy… 0,3 mld zł rocznie.

Więc może i emeryt jest zadowolony z ekstra 3 tysięcy złotych rocznie, ale jeśli zachoruje, to może sobie za nie kupić co najwyżej wieko do najtańszej trumny. Co symptomatyczne dla całych rządów Zjednoczonej Prawicy, takie (klientystyczno gotówkowe) podejście do wyborców okazało się dla PiS wydajne wyborczo, ale tylko na krótką metę, albowiem – ujmując rzecz brutalnie, acz realistycznie – doprowadziło do wybicia dużej części elektoratu (PiS stracił pół miliona ludzi!).

Równocześnie, jako się rzekło, porażająco prymitywna propaganda wkurzyła miliony wyborców finansujących cały ten bałagan. Dotarło do nich, że PiS nie prowadzi polityki opartej na faktach, czyli realnych potrzebach suwerena, lecz politykę opartą na sondażach stymulowanych przede wszystkim złymi emocjami. Poraziło to zwłaszcza 40-latków: ogarniętych życiowo i przeważnie ciężko pracujących. I coraz bardziej świadomych faktu, że harują na innych. Nic dziwnego, że do urn pobiegło blisko 80 proc. z nich, o jedną czwartą więcej niż przeciętnie dotąd. Przytłaczająca większość głosowała na opozycję. Sama KO pokonała wśród 40-latków PiS.

Demokratyczny tercet, który zamierza stworzyć nowy rząd, czuje więc na plecach oddech całkiem innego wyborcy niż Zjednoczona Prawica:

  • zdecydowanie lepiej wykształconego (mniej podatnego na prosty przekaz propagandowy)
  • zasadniczo młodszego (co oznacza inne potrzeby)
  • raczej wielkomiejskiego niż małomiasteczkowo-wiejskiego (co również wiąże się z innymi potrzebami, a przynajmniej – innym rozłożeniem akcentów – bardziej na budowę żłobków niż remonty parafii)
  • z dominującym głosem świadomych kobiet, z których znaczna część wyobraża sobie przyszłość, w tym relacje społeczne i poukładanie państwa, całkiem inaczej niż większość męskich rówieśników.

Co obiecały zwycięskie partie

Spójrzmy, co deklarowały przed wyborami zwycięskie partie w kwestiach gospodarczych.

W podatkach:

  • Lewica i Trzecia Droga – uproszczenie systemu podatkowego
  • KO, Lewica i TD – obniżenie VAT
  • KO – obniżkę PIT i CIT (TD nie wypowiadała się w tej kwestii)
  • KO – podniesienie kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł
  • KO – likwidację części podatków.

Warto dodać, że większość tych zmian może (wedle deklaracji) liczyć na poparcie Konfederacji.

W obszarze przedsiębiorczości:

  • KO i TD – tzw. kasowy PIT („najmniejsi przedsiębiorcy będą rozliczali się z fiskusem dopiero wtedy, gdy dostaną pieniądze od klienta”)
  • KO i TD – Zawieszanie składek na ZUS
  • Lewica i TD – promowanie polskich przedsiębiorców

W obszarze rynku pracy:

  • KO i Lewica – wsparcie finansowe dla matek
  • Lewica i TD – wzmocnienie praw pracowniczych, wzmocnienie roli układów zbiorowych pracy, wzmocnienie PIP, ważniejszy i lepiej płatny urlop ojcowski
  • TD – więcej miejsc w żłobkach
  • Lewica - likwidacja umów cywilnoprawnych

Wobszarze ubezpieczeń społecznych:

  • KO i TD – składka zdrowotna sprzed 2022
  • KO i TD – możliwość zawieszania ZUS
  • KO i TD – chorobowe płatne przez ZUS od pierwszego dnia

Czy mamy na to pieniądze

To najbardziej zagadkowa kwestia. Podczas wywiadu udzielonego naszej redakcji podczas EFNi, dwa dni przed wyborami, dr Sławomir Dudek z SGH, założyciel, prezes i główny ekonomista Instytutu Finansów Publicznych, przypomniał, że pierwszy raz od wielu lat Ministerstwo Finansów nie przedstawiło w połowie września informacji o stanie budżetu państwa na koniec sierpnia. Ba, w ogóle nie zrobiło tego przed wyborami! Ekspert, podobnie jak inni analitycy, był przekonany, że powód może być tylko jeden: wpływy z podatków są znacznie niższe od planowanych oraz tych, jakich można by oczekiwać przy tak wysokiej inflacji i równoczesnym przywróceniu niektórych podatków, m.in. na paliwa i energię. Wieloletni pracownik Ministerstwa Finansów ostrzegł wręcz, że rośnie nam nowa luka VAT. I nie jest ona efektem działania żadnej tam mafii, tylko konsekwencją polityki gospodarczej rządu.

Miał rację. Z opublikowanych po ostatniej niedzieli („Ta ostatnia niedziela…” to jeden z songów opozycji) przez resort finansów danych wynika, że w samym tylko wrześniu deficyt budżetu państwa zwiększył się o 18 mld zł – do prawie 34,7 mld zł. To miesięczny rekord ostatnich lat! Analitycy zwracają uwagę na zdecydowane niższe od oczekiwań – i w ogóle najniższe od… 2010 r. - wpływy z CIT, co jest efektem lawinowego spadku rentowności firm; już widzimy tego efekty na rynku pracy, urzędy i serwisy rekrutacyjne raportują niespotykany od pandemii spadek liczby ofert pracy. Znacznie niższe od prognozowanych okazały się też w ostatnich miesiącach wpływy z VAT. Równocześnie mieliśmy do czynienia z bezprecedensowym (dwukrotnie wyższym niż dotąd) wzrostem miesięcznych wydatków.

Sławomir Dudek szacuje sierpniowo-wrześniową lukę w VAT na ok. 4 mld zł. W całym roku może ona sięgnąć 32 mld zł, a w pesymistycznym scenariuszu 40 mld zł. W takiej sytuacji wykonanie ustawy budżetowej jest niemożliwe, bo dochody państwa musiałyby wzrosnąć w ostatnim kwartale o połowę…

Ekonomiści mówią obrazowo, że PiS stworzył w czasach dobrej koniunktury piramidę finansową, która właśnie zaczyna się sypać. Co kluczowe – nawet w dobrych czasach rząd Zjednoczonej Prawicy nie potrafił wygospodarować pieniędzy na transfery socjalne, które dwukrotnie dały mu władzę. Więc po prostu zapożyczał – nie siebie, lecz nas wszystkich. Początkowo odsetki, jakie płaciliśmy od kolejnych zobowiązań państwa, były symboliczne. Ale dziś, przy tak wysokiej inflacji i niskim poziomie wiarygodności Polski, odsetki od zadłużenia wynoszą prawie 6 proc. (w roku 2024 i 2025 będzie podobnie); obsługa długu kosztuje już ponad 50 mld zł rocznie i ten koszt jeszcze wzrośnie. Notabene – pożyczki oferowane Polsce w ramach KPO (niezależnie od dotacji z tego programu) mają oprocentowanie kilkukrotnie niższe… Ale PiS nie potrafił, albo wręcz nie chciał (vide: Ziobro) ich wziąć.

Na przyszły rok PiS zaplanował gigantyczne wydatki wojskowe, które skokowo zwiększą nasz dług publiczny. Nie można twierdzić, że finanse państwa są w ruinie, ale na pewno można rzec, że są one wyjątkowo napięte i nieodporne na zawirowania czy wstrząsy z zewnątrz. Niespodziewany kryzys globalny (a kryzysy są zawsze niespodziewane) grozi nam zawałem – co oznaczałoby konieczność radykalnego cięcia wydatków. W pierwszym rzędzie zapewne transferów socjalnych, jak w niemal całej Europie po kryzysie finansowym 2008-2009. Najboleśniejszych cięć dokonała wtedy na wpół zbankrutowana Grecja. Tylko Polska uniknęła tej operacji, ale pokłosiem kryzysu był wysyp tzw. umów śmieciowych, którymi przez ostatnie lata (także w ostatniej kampanii) straszyli wyborcę wrogowie PO i PSL.

Przegrywy „morda w kubeł”?

Tyle tzw. twarde dane. Sęk w tym, że instynkt samozachowawczy nakazuje Tercetowi Demokratycznemu pozostawać w solidnym napięciu z excelem, czyli realnymi możliwościami budżetu państwa. Dominuje przekonanie, że mimo tak trudnej i wciąż pogarszającej się sytuacji, absolutnie nie można przerwać transferów socjalnych – a co najwyżej nieco je zmodyfikować (zwłaszcza kuriozalny mechanizm ustalania czternastej emerytury wymaga zmian). A to oznacza roczne wydatki na świadczenia gotówkowe sięgające… 100 mld zł. Równocześnie:

  • Musimy wysupłać przynajmniej drugie tyle na radykalną poprawę jakości usług publicznych, które rząd PiS pogrążył w permanentnym kryzysie
  • Potrzeba poprawić funkcjonowanie opieki zdrowotnej.
  • Trzeba ratować staczającą się w przepaść edukację (nauczyciele nie mogą zarabiać płacy minimalnej)
  • Trzeba szybko poprawić warunki funkcjonowania MŚP, bo wielu przedsiębiorców jest na granicy zamknięcia działalności na amen, a wchodzącego w wiek emerytalny pokolenia budowniczych polskiego kapitalizmu nie ma kto zastąpić
  • Potrzeba mieszkań dla młodych, ale też nieco starszych (więc kosztowny program dopłat do kredytów będzie zapewne kontynuowany).

Wśród liderów opozycji dominuje też bardzo światłe przekonanie, że nie wolno rządzić w stylu PiS, czyli – przez szczucie i wykluczenie. Słynne powiedzenie Marcina Wolskiego „Wygraliśmy wybory, więc morda w kubeł”, skierowane po wyborach 2015 roku pod adresem „przegrywów z opozycji”, powinno stać się historyczną przestrogą (sam Wolski właśnie uderzył się w piersi przyznając, że współtworzył propagandę w stylu PRL).

„Nie możemy rozmawiać z wyborcami PiS tak, jak PiS rozmawiał z nami i naszą częścią elektoratu. Musimy ich zrozumieć i jeśli to tylko możliwe – przytulić” – powiedział mi w Sopocie działacz KO, notabene znany z bardzo ciętego języka. Jako zwycięzca jest się gotów w ten język gryźć – w imię wyższej sprawy. Uważa, że powinna nas wszystkich, na Zachodzie, cechować czułość, otwartość, troska o bliźniego. Słuchanie tych, którzy niekoniecznie radzą sobie jak ci, którzy kapitał społeczny po prostu otrzymali - od dziadków czy rodziców w genach, od światłego otoczenia w darze, w postaci iskry od Boga.

Obdarowani nie mogą się zamykać na mniej obdarowanych. A już śmiertelnym grzechem jest - jakże częsta na Zachodzie i tolerowana (bo w jakimś sensie zrozumiała psychologicznie po latach poniżania) - pogarda.

W pewnym stopniu zebraliśmy w ostatnich latach żniwa swojej bierności, nieczułości, obojętności, a nie tylko cynizmu, perfidii czy socjopatii czołowych polityków partii władzy. Wiem, że myśmy byli przez tych ponad 30 lat śmiertelnie zaharowani. Zbudowaliśmy od zera w miarę sprawne i szanowane w świecie państwo, kluczem do tego była gospodarka. Ale jeśli będziemy nadal zostawiać „wschodnią” mniejszość na żer karłowatym socjopatom i cynicznym populistom, to skutek okaże się zawsze taki sam. Gorzki.

W żywotnym interesie demokratów leży, by w ramach odbudowy demokratycznej wspólnoty fani Kwiatu Jabłoni przytulili jak najszybciej fanów Zenka.