Gdyby historia potoczyła się inaczej i 9 proc. obywateli Polski wciąż stanowili nasi żydowscy rodacy, Prawo i Sprawiedliwość spokojnie mogłoby utworzyć koalicję z Likudem Binjamina Netanjahu. I choć na tę odrobinę prowokacyjną tezę z równym oburzeniem odpowiedzieliby zarówno pisowcy, jak i „likudniki”, ugrupowania te – i w ogóle sceny polityczne w obu państwach – łączy dużo więcej, niż zwykliśmy sądzić. I być może właśnie dlatego konflikt o ustawę o IPN wybuchł z taką siłą.
ikona lupy />
Michał Potocki / Dziennik Gazeta Prawna
Poza polską ustawą do głównych tematów poruszanych przez media należy afera taśmowa, deportacje nielegalnych imigrantów i zakaz handlu w dzień święty, a władze częścią problemów obarczają George’a Sorosa. I wciąż piszę o Izraelu. Kneset niedawno przegłosował ustawę zezwalającą na wprowadzenie zakazu handlu w szabas. Przepisy poparł Likud – największa partia koalicyjna – oraz reszta prawicy, w tym ultraortodoksi, dla których karygodnym bluźnierstwem jest już korzystanie z samochodu w dzień święty, a co dopiero otwieranie sklepów.
Przeciwko była część liberalnych Żydów, zwłaszcza rosyjskojęzyczna populacja, stanowiąca 17 proc. wszystkich Izraelczyków, oraz populistyczna, prowadząca ostatnio w sondażach centrolewica z partii Jest Przyszłość. Część naszych rozmówców sugeruje, że jej lider Ja’ir Lapid tak zdecydowanie włączył się w konflikt z Polską właśnie po to, by ostudzić gniew oburzonych handlowym głosowaniem ortodoksów. Na marginesie sporu rozgłos zdobył minister współpracy regionalnej Cachi Hanegbi z Likudu, który głosował za zakazem, a potem przyznał, że choć uważa ustawę za „głupią”, to w swojej karierze „głosował za wieloma głupimi ustawami”.
Reklama
Równolegle burzliwe dyskusje wywołuje plan wyrzucenia z Izraela nielegalnych imigrantów. Rząd chce się pozbyć 35 tys. przybyszy z państw afrykańskich, oferując im kij i marchewkę. Zachętą ma być 3,5 tys. dol. i darmowy bilet w jedną stronę do Afryki. Ci, którzy się na te warunki nie zgodzą, mogą trafić do więzienia. Nie wiadomo jednak, do którego konkretnie kraju mieliby być deportowani imigranci. Pochodzący z państw dyktatorskich, jak Erytrea czy Sudan, raczej nie zostaną wyrzuceni do ojczyzn. Prasa spekuluje, że rząd Netanjahu dogadał się w tej sprawie ze stabilniejszymi państwami, jak Rwanda i Uganda.
Przeciwko decyzji natychmiast wystąpiła liberalna część opinii publicznej, wychodząc na ulice. Netanjahu odparł, że decyzja o wyrzuceniu imigrantów jest zgodna z międzynarodową praktyką, skoro niechcianych gości wyrzucał z kraju także prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama. A protesty – dodawał – są finansowane przez George’a Sorosa, który miałby chcieć zdestabilizować sytuację w kraju. W prasie pojawiają się dyskusje, czy „nienawiść wobec złych Żydów” to antysemityzm. Netanjahu ma powody do frustracji, bo w ostatnim czasie coraz poważniej oskarża się jego otoczenie o korupcję, a na domiar złego media ujawniły taśmy, na których jego żona Sara w wyjątkowo arogancki sposób beszta współpracowniczkę.
Biorąc pod uwagę wszystkie problemy premiera, należy wziąć pod uwagę scenariusz, w którym konflikt z Polską będzie trwał. Medialne manipulacje i działalność trolli internetowych już doprowadziły do sytuacji, w której wielu Izraelczyków uwierzyło, że polska ustawa o IPN sprowadza się do negacji Holokaustu, choć wśród wielu zarzutów, jakie można jej postawić, ten jest najbardziej absurdalny. Dodatkowo Netanjahu – podobnie jak Jarosław Kaczyński przez narodowców – jest naciskany przez ludzi takich jak Ja’ir Lapid, który już zaczął krytykować premiera za zbytnią ugodowość. Wybory parlamentarne w Izraelu odbędą się dopiero za półtora roku, ale wstępne przymiarki do kampanii już się zaczynają.
Likud i PiS mają zaś jeszcze jedną wspólną cechę. Oba ugrupowania wykazują dużą wrażliwość na punkcie godności narodu, nienaruszalności jego dobrego imienia i gotowości do ruszania na wojnę, gdy tylko ktoś je w ich rozumieniu zaczyna naruszać. Czasem wbrew sojuszom i interesom strategicznym. Tylko w ten sposób można zinterpretować ostatni spór polsko-izraelski. Warszawa jest dla Jerozolimy rzadkim przykładem dobrego europejskiego sojusznika. W ostatnich latach regularnie odbywały się wspólne posiedzenia obu rządów, zarówno za czasów koalicji PO-PSL, jak i Zjednoczonej Prawicy.
Relacjom towarzyszyły liczne, czasem patetyczne gesty. Jak ten, gdy podczas ubiegłorocznej wizyty w Izraelu prezydent Andrzej Duda odwiedził grób Jonatana Netanjahu, ukochanego brata premiera, który zginął podczas brawurowej akcji odbicia samolotu z rąk terrorystów na ugandyjskim lotnisku w Entebbe w 1976 r. Jonatan był jedyną śmiertelną ofiarą wśród żołnierzy wysłanych na tę tajną operację. Dla szefa izraelskiego rządu wizyta Dudy na cmentarzu na jerozolimskim Wzgórzu Herzla była ogromnym zaskoczeniem i – jak mówią nasi rozmówcy – zrobiła na nim wielkie wrażenie.
Oczywiście podobne gesty nie są istotą polityki, ale czasem dużo mówią o związkach bilateralnych. Podobny, awanturniczy sposób prowadzenia polityki i wspólne poglądy PiS i Likudu na wiele spraw – a przecież na tak wiele, jak zdecydowany proamerykanizm obu partii, zabrakło w tym tekście miejsca – byłyby naturalnym fundamentem dla jeszcze większego zbliżenia partii rządzących w Warszawie i Jerozolimie. Byłyby, gdyby nie emocje, z którymi oba nasze narody traktują własną historię. Emocje w pełni zrozumiałe, ale i odgrywające negatywną rolę zawsze wtedy, gdy przyćmiewają zdrowy rozsądek.