– To nie w porządku, że biskupi mylą swoją rolę z rolą polityka, a okołokościelne biznesy są zasilane rzeką publicznych pieniędzy, często w niejasny sposób. Pora wprowadzić normalność w tych relacjach – mówi Adrian Zandberg
Legalna aborcja do 12. tygodnia, renegocjacja konkordatu i wycofanie religii ze szkół, likwidacja klauzuli sumienia, legalizacja związków partnerskich – to niektóre propozycje lewicy. Nie za duża rewolucja w kraju uchodzącym za konserwatywny, w którym sondażowym hegemonem jest PiS, a Kościół ma silną pozycję?
To nie rewolucja, tylko europejska normalność. Chodzi o to, by ludzie sami podejmowali decyzje w życiowych sprawach. Politycy nie powinni narzucać innym swoich wierzeń. My proponujemy zdroworozsądkowe rozwiązanie: państwo nie będzie zaglądać ludziom pod kołdrę. Wszyscy będą traktowani równo. Tylko tyle i aż tyle.
Wyprowadzenie religii ze szkół, likwidacja Funduszu Kościelnego, opodatkowanie księży – to postulaty antyklerykalne.
Chcemy, by Kościół był traktowany jak wszystkie inne instytucje. Dziś jest tak, że Kościół jest zrośnięty z bud żetem państwa i płacą na niego zarówno osoby wierzące, jak i niewierzące. My chcemy finansowego rozdziału Kościoła od państwa. Jeśli ktoś uważa, że równe traktowanie to atak, to mnie to dziwi. Z wielu środowisk, także katolickich, słyszę głosy, że obecna sytuacja szkodzi i państwu, i wspólnocie religijnej. To nie jest OK, że biskupi mylą swoją rolę z rolą polityka, a okołokościelne biznesy są zasilane rzeką publicznych pieniędzy, często w niejasny sposób. Pora wprowadzić normalność w tych relacjach.
Reklama
Religii w szkołach ma nie być w ogóle czy tylko wtedy, gdy Kościół ją sfinansuje?
Poprzemy każdy krok w stronę świeckiego państwa. Stanowczo nie zgadzamy się na finansowanie katechezy z budżetu państwa. Tym powinny zajmować się kościoły. Naturalnym miejscem do prowadzenia katechezy są sale katechetyczne przy parafiach. Jeśli jest taka potrzeba, to lokalna społeczność może oczywiście użyczyć jakiegoś miejsca. Natomiast szkoła jest od nauki.
Lewica proponuje też legalizację związków partnerskich. Ale nie brakuje głosów, że to zabieg PR-owy, a te same prawa można sobie zagwarantować na gruncie prawa cywilnego.
Po pierwsze – nie można. A po drugie – dajmy ludziom żyć po swojemu. Ludzie są różni i mają prawo do swoich wyborów w życiu osobistym. Państwo nie powinno im przeszkadzać. A dziś to robi z powodu ideologicznych obsesji prawicy.
W przyszłym roku chcecie podnieść płacę minimalną do 2,7 tys. zł i wprowadzić mechanizm, który zagwarantuje, że te niższe płace będą rosnąć szybciej. Do tego leki na receptę za 5 zł, milion mieszkań do wynajęcia za 1 tys. zł, emerytura obywatelska i wdowia. Do tego ustawa, która „raz na zawsze zakończy reprywatyzację”. Ile będą kosztować te obietnice?
Szacunkowe koszty naszych programów społecznych to ok. 40 mld zł.
Czyli praktycznie tyle, co piątka Kaczyńskiego. PiS zaraz zacznie pytać, skąd weźmiecie na to pieniądze.
PiS jest ostatnią partią, która może o to pytać – właśnie pochwalili się budżetem bez deficytu. Pieniądze na programy społeczne są. Zresztą kilka lat temu, gdy pojawił się program 500 plus, słyszałem opowieści, że wprowadzenie takiego programu spowoduje bankructwo Polski. Pamiętam prof. Rzońcę, który straszył gigantycznym deficytem budżetowym. Jako jeden z nielicznych polityków opozycji mówiłem, że nic takiego się nie stanie, bo w gospodarce rynkowej istnieje efekt popytowy. Program społeczny, który trafia do ludzi, stymuluje gospodarkę, a to w dłuższej perspektywie pokrywa koszty. Nasze rozwiązania są rozsądnie pomyślane i – jak pan widzi – nie są bardziej kosztowne od programów społecznych wdrażanych przez PiS. Z tą różnicą, że naprawiają przestrzenie życia, które PiS zostawił odłogiem.
Na przykład jakie?
Mieszkania. Chcemy, by w ciągu 10 lat powstał milion mieszkań, czyli średnio ok. 100 tys. rocznie. Kluczem tej propozycji jest powołanie publicznego dewelopera. Coś, przed czym stchórzył PiS, tworząc program „Mieszkanie plus”, bo był pod presją środowiska deweloperskiego. My nie stchórzymy. Powołamy publicznego dewelopera, z przekształcenia jednej ze spółek Skarbu Państwa. To obniży marże i da dobry impuls całemu rynkowi. To będzie taki szczupak wpuszczony do stawu, który rozrusza też prywatnych deweloperów, zmusi ich do obniżenia kosztów i przestrzegania standardów.
To też oznacza, że państwo pośrednio regulowałoby ceny na rynku nieruchomości.
Tak, wpłyniemy na wysokość marż deweloperów, które dziś są za wysokie. Zadbamy o to, żeby na nowych osiedlach było miejsce na szkołę, przedszkole, skwer z placem zabaw. Żeby nie wyglądały jak sceneria filmu postapokaliptycznego, jak to dziś często bywa, tylko zapewniały sensowną jakość życia. Tu także jest pole do popisu dla publicznego dewelopera.
Jak wyobrażacie sobie system leków za 5 zł?
Uściślijmy – leków na receptę. Przebudujemy system refundacji. Dziś niby jest równy dostęp do ochrony zdrowia, a w praktyce jest tak, że bogatsi mogą sobie pozwolić na lepszą ochronę zdrowia, a biedniejsi nie. Znaczna część kosztów leczenia to leki. Jak jesteśmy w szpitalu, to otrzymujemy je za darmo w ramach leczenia. Ale jak wychodzimy z tego szpitala, trzeba wykupić receptę, wydać kilkaset złotych miesięcznie. W przypadku chorób przewlekłych to jest duże obciążenie domowego budżetu. To się kończy tak, że wielu emerytów nie kontynuuje leczenia, bo ich na to nie stać. To nieludzkie. Prawo do leczenia nie może zależeć od tego, czy ktoś jest biedny, czy nie. Dlatego wprowadzimy zasadę, że leki, które lekarz przepisał na receptę, będzie można wykupić za maksymalnie 5 zł.
Ale zdajecie sobie sprawę, że – biorąc pod uwagę trendy demograficzne – taki program będzie z każdym rokiem kosztować coraz więcej?
Tak. Publiczne koszty ochrony zdrowia będą musiały wzrosnąć. Chcemy osiągnąć 7,2 proc. PKB w 2024 r. System, o którym mówimy, jest po to, żeby odciążyć osoby chorujące przewlekle. To się nam wszystkim opłaci. Bo jeśli pacjent nie przyjmuje leków, na które go nie stać, to prędzej czy później kończy się to hospitalizacją i większymi kosztami dla państwa.
Duży nacisk na płace w budżetówce.
Dzisiaj ludzie odchodzą z pracy w administracji publicznej, bo państwo stało się wyjątkowo niekonkurencyjnym pracodawcą. Wciąż zatrudnia ludzi na śmieciówki i za pieniądze, za które trudno przeżyć w dużych miastach. Przykład? Narzekamy na przewlekłość procedur sądowych. A to bierze się m.in. stąd, że personel pomocniczy jest opłacany tak marnie, że w tych sądach są liczne wakaty. Lewica wprowadzi zasadę, że minimalna płaca w budżetówce wynosi 3,5 tys. zł. Trzeba też skończyć z umowami śmieciowymi w administracji publicznej. Państwo ma wyznaczać dobre standardy, a nie być pracodawcą drugiej kategorii.
A umowy śmieciowe na wolnym rynku też zniesiecie?
Wprowadzimy nowe uprawnienia dla państwowej inspekcji pracy. Inspektorzy będą mogli ustanawiać stosunek pracy, gdy stwierdzą, że umowa śmieciowa jest niezgodna z prawem.
Raczej nie zaskarbicie sobie uznania przedsiębiorców taką propozycją.
Wręcz przeciwnie, mamy tu wsparcie wielu przedsiębiorców. Większość z nich chce konkurować na uczciwych zasadach. Dziś ci, którzy przestrzegają prawa, konkurują z tymi, którzy obniżają sobie koszty, łamiąc prawo. To naruszenie uczciwej konkurencji. My proponujemy zmianę: wszyscy będą grać na tych samych zasadach, a państwo nie będzie przymykać oka na próby oszustwa.
Zostawicie 500 plus w obecnej formie?
500 plus zostaje w formie uniwersalnego świadczenia. To dobrze, że w końcu trafia do wszystkich dzieci, tak jak to postulowaliśmy już w 2015 r. Ale jeśli chcemy zobaczyć w końcu efekt demograficzny, to samo 500 plus nie wystarczy. Młode rodziny borykają się z trzema problemami – brakiem dachu nad głową za rozsądną cenę, niestabilnością zatrudnienia i niewystarczającym wsparciem w opiece – mamy za mało żłobków. To trzeba naprawić.
Które z reform PiS chcielibyście wyrugować?
PiS się na pewno nie spodoba nasza propozycja likwidacji IPN i przeniesienia jej zadań do Polskiej Akademii Nauk. W obecnej formie IPN stał się instytucją skrajnie zideologizowaną, służącą propagandzie. Chcemy też likwidacji Rady Mediów Narodowych i przywrócenia cywilizowanego charakteru mediów publicznych. Do likwidacji jest także Polska Fundacja Narodowa. Wprowadzimy też jawną, odpartyjnioną procedurę konkursową w spółkach Skarbu Państwa. Rozmowy kwalifikacyjne będą transmitowane w internecie. Zależy nam na tym, żeby to, co wspólne, działało dobrze. W przeciwieństwie do liberałów my nie chcemy strategicznych spółek likwidować czy prywatyzować. Ale zmiany są konieczne. Trzeba poddać je takim regułom, żeby przestały być paśnikiem dla partyjnych nominatów. Jawność zapewni sprawne działanie i uwolni spółki od politycznej korupcji.
Dlaczego wszedł pan w sojusz z SLD, partią, o której mówił pan, że to „część establishmentu”, formacja „postkomunistyczna, stojąca po stronie wielkiego biznesu”?
Słuchamy naszych wyborców. Oni powiedzieli nam jasno, że chcą jednej listy na lewo od PO. Lewicowi wyborcy mają prawo do tego, by w polskim parlamencie ktoś ich reprezentował. Ale oczywiście wszyscy musieliśmy się po drodze paru rzeczy nauczyć i wiele musiałoby się zmienić, by taka wspólna lista była możliwa.
Staliście się mniej ideologiczni, a bardziej pragmatyczni?
Z Włodzimierzem Czarzastym odbyliśmy wiele rozmów, nie tylko o programie, ale też o błędach rządu Millera, powodach jego upadku. To błędy, których lewica nie może znowu popełnić. Mamy tu zgodę, efekt widzieli państwo na naszej konwencji programowej. Lewica umie się uczyć. Lewicowy blok idzie do wyborów z programem zdecydowanie prospołecznym. Świat się zmienił, a wraz z nim partie i ludzie. My również.
Widzi pan siebie, Roberta Biedronia i Włodzimierza Czarzastego nie tyle w koalicji, ile w jednej partii?
Siłą lewicy jest jej różnorodność. To są różne środowiska, nie będziemy udawać, że jesteśmy identyczni. Mamy różną historię, są sprawy, w których jest protokół rozbieżności, np. w sprawie energetyki. Ale umieliśmy się porozumieć. Starsi i młodsi, z różnych partii, na wybory idziemy razem. Jeśli znajdziemy się w parlamencie, będziemy mieć swoje kluby czy koła, ale będziemy dalej współpracować. Bo polityka to nie musi być tylko walka każdego z każdym. Problemy z porozumieniem są, jak się okazało, po innej stronie, tam, gdzie zawsze dużo się mówiło o jedności. A teraz Grzegorz Schetyna idzie do wyborów właściwie sam.
Forma komitetu wyborczego, w jakiej startujecie, powoduje, że pieniądze z subwencji zgarnie tylko SLD. Nie podzielicie losu Nowoczesnej i Kukiz’15?
Proszę się nie obawiać o nasze finanse. Koszty kampanii centralnej bierze na siebie SLD, a nie Razem. Zresztą Razem ma jedną z najwyższych ściągalności składek członkowskich, o ile dobrze pamiętam, zbieramy ze składek więcej pieniędzy niż potężna PO. ©℗

>>> POLECAMY: Gowin: Polska nie wejdzie do strefy euro w ciągu kilkunastu lat, bez względu na to, kto będzie rządził