Z Hanną Radziejowską rozmawia Estera Flieger
Rozmawiając o polityce historycznej, będziemy się z pewnością różnić, ale podobnie jesteśmy zdumione tym, co powiedział Peter Oliver Loew, szef Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt („Polska nie kojarzy się Niemcom z wojną”, Magazyn DGP z 1 października 2021 r.).
A mnie ten wywiad nie zaskoczył. Brałam udział w wielu konsultacjach na temat mającego powstać w Berlinie pomnika polskich ofiar niemieckiej okupacji i ten sposób myślenia był zawsze ważnym punktem odniesienia dla kształtu i programu planowanego miejsca pamięci. Wypowiedzi Loewa wpisałabym w istniejące od dawna problemy w polsko-niemieckich relacjach. Bo to, co Zbigniew Parafianowicz w redakcyjnym komentarzu nazwał pluszowym symetryzmem („Pluszowy symetryzm i negacjonizm”, Magazyn DGP z 15 października 2021 r.), obserwowałam już kilkanaście lat temu, gdy pracowałam w Muzeum Powstania Warszawskiego. Od niemieckich badaczy czy dziennikarzy zawsze słyszałam, że to niebezpieczne miejsce, bo buduje nasz nacjonalizm, a powinniśmy się uczyć od nich, czym to grozi, że to miejsce jest bezkrytyczne wobec naszej historii, że gloryfikuje przemoc, że w Sali Małego Powstańca uczy się dzieci strzelać. W rozmowie z Loewem najbardziej uderza mnie zrównanie polskich i niemieckich ofiar w kontekście redukcji historii wyłącznie do indywidualnych emocji i osobistego cierpienia. Uważam, że właśnie ten mechanizm redukcji dotyka bardzo ważnego elementu polsko-niemieckiego sporu o historię: pomieszania etnicznych oraz polityczno-obywatelskich kategorii ofiar.
Ale z drugiej strony doświadczenie zgwałconych przez czerwonoarmistę na Ziemiach Odzyskanych Polki i Niemki przecież niczym się nie różni.
Reklama
Każde cierpienie jest przejmujące. Ale rozumienie historii to nie tylko rejestrowanie indywidualnych przeżyć i emocji. I pomijam niepoważny zarzut Loewa, że w Polsce nie ma podejścia krytycznego do własnej historii - badania nad Ziemiami Odzyskanymi i wypędzeniami zaczęły się już w latach 90., a ich prekursorem był prof. Włodzimierz Borodziej. Chodzi mi o coś innego: nie da się opowiedzieć historii wojny i okupacji bez kategorii politycznych, a więc szerszych niż indywidualne, poddające się reporterskiemu opisowi doświadczenia. W prowadzonej od kilku lat narracji ucieka to, na co wskazywali Hannah Arendt czy Timothy Snyder.
Czyli?
Że wojna na Wschodzie oznaczała zniszczenie państwowości. I polskie doświadczenie powinno być postrzegane przede wszystkim z perspektywy wspólnoty politycznej, którą wyrażały struktury Państwa Podziemnego i rządu na emigracji. Nie byliśmy etniczną sumą jednostek, lecz polityczną wspólnotą walczącą o demokratyczne państwo zarówno z totalitarną III Rzeszą, jak i sowiecką Rosją. „Pierwszym, podstawowym krokiem na drodze do totalnego panowania jest zabicie w człowieku osoby prawnej” - pisała Arendt. A więc odebrania mu wszystkiego, co wiąże się z państwowymi strukturami, administracją, tożsamością i przysługującymi prawami. Nasze doświadczenie II wojny zaczyna się właśnie od anihilacji państwowych struktur, administracji i wymordowania elit. Współcześnie znika problem odpowiedzialności politycznej, która jest czymś innym niż odpowiedzialność kryminalna. W porządku odpowiedzialności kryminalnej mieszczą się również polscy sprawcy zbrodni w Jedwabnem albo kolaboranci, zdrajcy, szmalcownicy, po wojnie karani przed sądami na podstawie dekretu sierpniowego. W przypadku Niemiec społeczeństwo wyraziło w wyborach masowe poparcie dla NSDAP, a potem budowało i popierało działalność totalitarnego państwa. I dlatego Niemcy ponoszą z tego tytułu - jako wspólnota - odpowiedzialność polityczną za zbrodnie III Rzeszy. Ponoszą też odpowiedzialność kryminalną za popełnione zbrodnie oraz - i tu także można mieć wiele im do zarzucenia - za powojenną zmowę milczenia niemieckich prokuratorów i brak karania zbrodniarzy. Niemcy o tym zresztą ze sobą od lat dyskutują, bo przecież wina polityczna i wina kryminalna to rozróżnienie wprowadzone przez niemieckiego filozofa Karla Jaspersa. A prof. Samuel Salzborn z Uniwersytetu Justusa Liebiga w Gießen napisał dwa lata temu znakomity esej, któremu dał tytuł „Kolektywna niewinność”: o wypieraniu przez Niemców odpowiedzialności za dokonane zbrodnie - zarówno po wojnie, jak i dziś.