"RFN przeznaczyła na rzecz obywateli państwa polskiego łącznie około 600 mln marek niemieckich, licząc wypłaty dla ofiar eksperymentów pseudomedycznych oraz dla Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie. Wymieniona kwota nie stanowi nawet 1 proc. sumy, jaką rząd niemiecki przeznaczył po drugiej wojnie światowej na wypłaty odszkodowań dla obywateli państw Europy Zachodniej, Stanów Zjednoczonych oraz Izraela" - zaznaczał, jeszcze we wrześniu 2017 r., w opinii opublikowanej w "Przeglądzie Sejmowym" prawnik z Uniwersytetu Warszawskiego, dr hab. Robert Jastrzębski.

Jak głosiła ostatnia z tez tej opinii - "treść obowiązujących aktów prawa międzynarodowego oraz powojenna praktyka w zakresie reparacji, w tym dyskryminacyjna polityka RFN w stosunku do Polski i polskich obywateli w porównaniu z innymi państwami, które choć poniosły mniejsze straty materialne i osobowe otrzymały znacznie wyższe odszkodowania, przemawiają za dochodzeniem przez Polskę od Niemiec odszkodowań za szkody spowodowane podczas drugiej wojny światowej".

Temat reparacji dla Polski od Niemiec powrócił ostatnio do debaty publicznej w 83. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej, 1 września br. Tego dnia na Zamku Królewskim w Warszawie zaprezentowano raport o stratach poniesionych przez Polskę w wyniku agresji i okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej. Podano, że ogólna kwota strat Polski to 6 bilionów 220 miliardów 609 milionów zł, co w przeliczeniu daje 1 bilion 532 miliardy 170 milionów dolarów.

Jeszcze tego samego dnia rzecznik niemieckiego MSZ oświadczał, że "stanowisko niemieckiego rządu nie uległo zmianie, sprawa reparacji została zamknięta". "Polska już dawno, bo w 1953 roku, zrzekła się dalszych reparacji i kilkakrotnie potwierdzała to zrzeczenie. To podstawa obowiązującego obecnie porządku europejskiego. Niemcy ponoszą odpowiedzialność polityczną i moralną za II wojnę światową" - dodawał.

Reklama

Wtórował mu następnego dnia ambasador Niemiec w Polsce Thomas Bagger, który oceniał, że "z prawnego punktu widzenia kwestia reparacji została zamknięta, więc nie ma o czym mówić".

"Fakty związane z okolicznościami rezygnacji 23 sierpnia 1953 r. przez rząd PRL z reparacji od Niemiec podważają tezę o podjęciu wówczas poprawnego prawnie aktu Rady Ministrów" - oceniał jednak w rozmowie z PAP Józef Menes z Rady Instytutu Strat Wojennych im. Jana Karskiego.

Kwestia tej deklaracji rządu Bolesława Bieruta wpisywała się w ówczesną politykę ZSRR, który po rozruchach i strajkach antykomunistycznych w NRD z czerwca 1953 r. zmienił kurs polityczny wobec Niemieckiej Republiki Demokratycznej - w tym w odniesieniu do dalszego jej obciążania finansowego. Latem tego roku pod naciskiem ZSRR swoje podejście do reparacji zmieniły władze PRL.

"Prawdopodobnie to posiedzenie Rady Ministrów z 23 sierpnia 1953 r. w ogóle się nie odbyło, bo to była niedziela i miało trwać 30 minut. Teoretycznie lista uczestników obejmowała 35 osób, ale nie ma podpisów tych ludzi" - zaznaczał Menes. Wskazywał, że poza wszystkim tego typu uchwała powinna być podjęta przez Radę Państwa PRL, a nie Radę Ministrów.

Także dyrektor Biura Analiz Sejmowych Przemysław Sobolewski przypominał w rozmowie z PAP, że ten akt zrzeczenia - obok poważnych wątpliwości, jakie budzi - dotyczył jedynie Niemieckiej Republiki Demokratycznej, z którą PRL utrzymywała wówczas stosunki.

"Odnosząc się do tej czynności warto przypomnieć dwa nazwiska: w pierwszej kolejności profesora Alfonsa Klafkowskiego, który w ekspertyzie z 1990 roku już wywodził i zwracał uwagę na szereg wątpliwości, zarówno faktycznych jak i prawnych, dotyczących tej czynności rządu PRL, jak i na opublikowane w 2004 roku stanowisko profesora Jana Sandorskiego, który również podnosił argumenty i zwracał uwagę na nieważność tej czynności z 1953 r." - dodawał.

Również wiceprezes TK Mariusz Muszyński pisał w dzienniku "Rzeczpospolita", że akt z 1953 r. nie spełnia wielu z kryteriów przewidywanych przez prawo międzynarodowe wobec aktu jednostronnego". "Warto podkreślić, że przede wszystkim brak ten dotyczy kryterium warunku złożenia oświadczenia w sposób publiczny" - dodawał.

"Uchwałę po prostu przyjęto i zamknięto w archiwum. Wspomniały o niej media komunistyczne z 24 sierpnia 1953 r. Nie została ona natomiast przekazana stronie niemieckiej w drodze dyplomatycznej" - zaznaczał Muszyński.

Muszyński polemizował z prof. Stanisławem Żerką, który wcześniej na łamach tego dziennika oceniał, że "zdecydowana większość prawników, specjalistów w zakresie prawa międzynarodowego nie ma wątpliwości, że niczego już nie wywalczymy przed żadnym trybunałem". "Jedyną instytucją, przed którą można by o to powalczyć, byłby w teorii Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze. Tyle że w praktyce tutaj sami sobie zamknęliśmy tę drogę w 1996 r., gdy zastrzegliśmy, że jurysdykcji tego trybunału nie będą podlegać sprawy sprzed roku 1989" - wskazywał Żerko.

Muszyński zaś oceniał, że "sytuacja prawna jest w miarę korzystna dla Polski, ewentualnie co najmniej niejednoznaczna". Przyznawał jednak, że "MTS odpada ze względów formalnych". "A nawet gdyby obie strony zgodziły się ad hoc wnieść tam problem, to lepiej tego nie robić. Siła polityczna Niemiec w oddziaływaniu na MTS jest zbyt duża" - pisał wiceprezes TK. Jego zdaniem "zostaje bezpośredni dialog i naciski na rząd niemiecki".

Natomiast adwokat, dr Monika Brzozowska, wskazała w rozmowie z PAP, że choć "problemem jest to, że - podlegając pod jurysdykcję MTS - i Polska, i Niemcy wniosły zastrzeżenie co do spraw sprzed 1990 r.", to "jednak w 2012 r. MTS już raz rozstrzygał taką sprawę pomiędzy Niemcami, a Włochami w kontekście odszkodowań dla włoskich robotników przymusowych".

"Na drogę sądową we Włoszech wystąpili byli robotnicy przymusowi i przeszli oni całą ścieżkę sądową w swoim kraju. We Włoszech zasądzono zadośćuczynienia, które zaczęto egzekwować. Wówczas Niemcy zwrócili się do MTS. Co prawda Trybunał potwierdził niemiecką argumentację i uznał immunitet Niemiec, ale były zdania odrębne, a od tego czasu bardzo zmieniła się tendencja w odniesieniu do immunitetów państw" - powiedziała mec. Brzozowska.

Wskazała, że niezależnie od tego odrębną drogą do dochodzenia roszczeń od Niemiec mogą być spory indywidualne podnoszone np. przez poszczególnych obywateli, gdyż czyny dokonane w ramach działań ludobójczych nie podlegają przedawnieniu.

"Dlatego uważam, że wszystko jest otwarte. Wymaga to przemyślenia i dobrej analizy prawnej, ale karty są na stole" - podkreślała Brzozowska.

Wiceszef MSZ Szymon Szynkowski vel Sęk zapowiedział w środę, że noty do rządu niemieckiego ws. reparacji wojennych dla Polski należy spodziewać się do końca roku. "Tematu nie da się przemilczeć, a raport ws. strat wojennych bardzo dobrze udowadnia, że odpowiedzialność odszkodowawcza Niemiec nie wygasła" - ocenił wiceminister. (PAP)

autor: Marcin Jabłoński