Do Łukasza Schreibera, posła PiS, ministra, przewodniczącego Stałego Komitetu Rady Ministrów, kiedyś szefa Rady Krajowej Młodych Konserwatystów, wysłałem taki list: „Panie Ministrze, pełniąc ważne polityczne funkcje, stara się Pan, mniemam, pchnąć Polskę w stronę bliskich Panu wartości. A może łudzę się? Człowiek – naprawiacz pralek czy naprawiacz kraju – ma wartości, jednak, kiedy przychodzi co do czego, po prostu reperuje pralkę, kraj czy co mu tam przypadło w udziale. Kąśliwie mogę powiedzieć, że mądry fachowiec zawsze tak naprawia, by trzeba go było ciągle wzywać... Czy po prawie ośmiu latach rządów obecnej władzy Polska jest szczególnie naprawiona? Albo chociaż bardziej nasycona wartościami, które uważa Pan za ważne – no, czy jest bardziej patriotyczna, konserwatywna, sprawiedliwa, bliższa ludziom? Bardziej demokratyczna? Sprawniej zarządzana? Liczę na odzew i rozmowę”. I dobrze liczyłem, rozmowa się odbyła.
Przyznam, że niezbyt często dziennikarz zaczyna ze mną rozmowę od takiego zagadnienia.
Mnie przyciągnęło do wiary zainteresowanie historią. Bo fascynując się historią Polski, odkryłem, że bez Kościoła na pewno nie byłoby takiej Polski, jaką dziś mamy. Chociaż Kościół można krytykować za wiele spraw w przeszłości i w teraźniejszości, to był on ostoją polskiej tożsamości. Chrzest Mieszka, wiadomo, przede wszystkim miał znaczenie polityczne. Kościół niósł jednak nie tylko wiarę, lecz także kulturę, oświatę, reguły cywilizowanego świata… Wystarczy porównać, jak wyglądała w 966 r. Praga, a jak wyglądało Gniezno.
Oczywiście. Nie wartościuję, po prostu u nas było inaczej. W najważniejszych momentach – od Grunwaldu, przez potop szwedzki, aż do PRL-u – przywódcy Kościoła wyznaczali narodowi kierunek. Ta przeszłość, mimo okresów buntu, które przeżywa się w młodości, przekonała mnie, że katolicyzm jest dla nas tu, w Polsce, bardzo ważny. Chciałem pójść do liceum katolickiego – tak zrobiłem i myślę, że to nie jest powód do wstydu.
Wyraziste są w publicznej przestrzeni dwa stanowiska. Jedno to świętoszkowate uniesienie – przyznam, że odstręczałoby mnie od wiary czy Kościoła, gdybym teraz był poszukujący. Drugie, które dziś raczej dominuje, to nienawiść do wszystkiego, co Kościół reprezentuje. Jedni tę nienawiść przerzucają na tych drugich, wszyscy wypominają zło innym. Oba te stanowiska irytują mnie, stanowią wypaczenie naszej tradycji, bo proszę zobaczyć, że w XVI w. czy XVII w. Polska nie przeżywa wojen religijnych, lecz jest krajem tolerancji. Wierzę w Kościół jako w instytucję, która, owszem, pilnuje depozytu polskiej tradycji, ale która również hołduje prawom uniwersalnym. Proszę tylko zobaczyć, nie doceniamy tego, że przesłanie Chrystusa w czasach antycznych szło w poprzek powszechnie przyjętych poglądów. Na przykład podkreślanie, że ludzie są równi i równie ważni dla Boga – przecież to były czasy systemowego niewolnictwa. Niesamowite, uniwersalne przesłanie, ale nie rewolucyjne. Zdarzało się w antyku, że próbowano buntować niewolników...
Cyceron wspaniale udaremnił ten rozległy spisek zdesperowanego bankruta i polityka. Właśnie ujawnienie, że Katylina chciał wykorzystać do walki niewolników, odebrało mu sympatię arystokracji. Natomiast Chrystus nie był spiskowcem ani rewolucjonistą, a bylibyśmy szczęśliwsi, postępując wedle jego nauczania. Bo jest ono jak wybitna powieść. Wybitna powieść nie jest dla mnie dziełem nie wiadomo jak udziwnionym stylistycznie i konstrukcyjnie, lecz takim, które można odczytać na różnych poziomach. Takim, które z ciekawością czytają ktoś z podstawowymi umiejętnościami i mędrzec. „Ojciec chrzestny”, by dać przykład, na pewnym poziomie wciąga jako opowieść, intryga, ale już ambitnemu czytelnikowi niesie dużo więcej. Tak samo jest z Ewangeliami czy Dziejami Apostolskimi, choć dla każdego wierzącego dochodzi tu oczywiście element mistyczny.
Mówiłem o tym, co mnie przyciągało. Jeśli rozmawiamy o wierze – nie jestem w stanie uwierzyć, że świat powstał sam z siebie. Najprostszy przykład: nieprawdopodobne, by ludzkie oko zostało stworzone w wyniku przypadkowego zbiegu zdarzeń. Wydaje mi się zupełnie oczywiste, że Bóg istnieje.
Dał nam wolną wolę. Jestem ostatni, by kogoś pouczać, ale dzielę się przekonaniem, że Bóg uczynił ten świat pięknym. Reszta to już nasza sprawa.
I widzi pan, muszę ją zdementować. Chciałem być sprawozdawcą sportowym. Jako dziecko komentowałem sobie zawody speedwaya, piłki nożnej i, oczywiście, szachów. Do tych ostatnich dwóch dyscyplin wciąż jestem zapalony. W ogóle kocham sport, wspieram zwłaszcza ten lokalny. Drugim moim marzeniem było zostać pisarzem. Mój tata miał sporo wspólnego z polityką, ale raczej mnie do niej zniechęcał.
Jednak w wieku 14 lat pojawiło się pragnienie, aby brać udział w czymś politycznym. Czytałem dużo, byłem pod wpływem konserwatystów brytyjskich czy amerykańskich. Russell Kirk, Roger Scruton, Dinesh D’Souza to moi przewodnicy. I zacząłem regularnie kupować „Newsweek”...
Jak pan dobrze pamięta, było to zupełnie inne pismo niż dzisiaj. Krytykowało mocno rządy SLD. Czytałem „Dziennik”, kiedy się pojawił. Tam byliście wszyscy, Piotr Zaremba, Michał Karnowski, Robert Mazurek, Jan Wróbel...
Mogę przytoczyć wyniki z mistrzostw świata i Europy w piłce nożnej, począwszy od roku 1994, ale pewnie nie ma na to miejsca. A gdy mówimy o piłce nożnej, to zawsze mnie boli, że najlepszy zespół piłkarski z mojego miasta, Zawisza Bydgoszcz, gra w trzeciej lidze. Ósme pod względem liczby ludności miasto w Polsce…