O ostatnich decyzjach kadrowych na Kremlu poinformował amerykański Instytut Studiów nad Wojną, a wynika z nich, że cierpliwość Putina wreszcie się wyczerpała. Pierwszą personalną ofiarą ukraińskiego ataku na obwód kurski ma być szef Sztabu Generalnego, Walerij Gierasimow.

Na Kremlu lecą głowy. FSB przejmuje dowodzenie

Ten doświadczony wojskowy od wielu już lat trzęsie rosyjską armią, a głośno zrobiło się o nim, gdy własnym nazwiskiem firmował w 2013 roku nową rosyjską doktrynę wojenną. Połączył w niej między innymi klasyczne działania zbrojne z poprzedzającymi je atakami hybrydowymi, których zadaniem jest zmiękczenie woli oporu przeciwnika, zanim jeszcze do akcji wkroczą czołgi. Przez lata udawało mu się grać w rosyjskiej armii pierwsze skrzypce, ale teraz coś poszło nie tak.

Reklama

Noga powinęła mu się kilka dni po tym, jak Ukraińcy przekroczyli rosyjską granicę i bez większych przeszkód zaczęli posuwać się w głąb terytorium Rosji. I zapewne samo to nie byłoby jeszcze powodem do utraty łask szefa, jednak Gierasimow od samego początku, mówiąc delikatnie, mijał się z prawdą, gdy raportował Putinowi o postępie walk. Podawał nieprawdziwe liczby, starał się bagatelizować ofensywę, a na koniec jeszcze okazało się, że o planach natarcia miał wiedzieć rosyjski wywiad wojskowy. Tego już było za wiele i jak informuje ISW, Putin odsunął Gierasimowa na boczny tor, a zadanie poradzenia sobie z ukraińskim atakiem powierzył Alensandrowi Bortniczukowi, szefowi FSB. To zaś, w ocenie znawców Rosji, wiele zmienia i to kilku płaszczyznach.

- Na pierwszy rzut oka wydaje się, że powierzenie Bortnikowowi dowodzenia operacją antyterrorystyczną to jest ściema wobec samych Rosjan. Oprócz ludności terenów przygranicznych, która jest dotknięta ofensywą, reszta wierzy, że wszystko jest pod kontrolą. A jak jest reżim operacji kontrterrorystycznej, to Rosjanie będą kojarzyli go z tym, co się działo na Kaukazie, że jakaś mała grupka weszła, a FSB i Specnaz sobie poradzą– mówi Forsalowi, Robert Cheda, były analityk Agencji Wywiadu, przez lata pracujący w Rosji.

Oficer wywiadu: „Szukają kozła ofiarnego”

Jednak zadanie propagandowe to jedno, a zauważalna jest też walka obydwu szefów formacji militarnych o to, kto jest ważniejszy i komu Putin bardziej ufa. Obecnie wiele wskazuje na to, że ze starcia tego zwycięsko wychodzi szef FSB, jednak Gierasimow nie jest jeszcze na straconej pozycji.

- Wydaje się, że wszystko idzie w tym kierunku aby to właśnie Gierasimowa zrobić kozłem ofiarnym. Z drugiej strony, on przedstawił Putinowi jakąś koncepcję, którą realizuje, w postaci tych mięsnych ataków, zdobywa jakiś teren, więc może to jest tak, że Gierasimow ma się skupić na froncie, a Bortnikow niech się wykaże – mówi Robert Cheda.

Powierzenie wyparcia Ukraińców człowiekowi od służb specjalnych stwarza zupełnie nową rzeczywistość, a w ocenie eksperta, nawet w Polsce musimy być czujni, aby nie dostać odpryskiem wydarzeń spod Kurska. A to, że Rosjanie coś szykują, wydaje się być niemal pewne. Śledząc bowiem doniesienia rosyjskich blogerów, w większości kontrolowanych przez Kreml, coraz częściej przewija się wersja, że w ataku musiały pomóc kraje Zachodu, w tym Polska.

Jak wmieszać Polskę w klęskę pod Kurskiem

Faktem jest pojawienie się pod Kurskiem polskich czołgów PT-91, które nasz kraj ponad rok temu przekazał Ukrainie, ale do tego wypuszczane są plotki o rzekomych polskich najemnikach, którzy mają walczyć na rosyjskiej ziemi.

- Próbują nas w to wmieszać i to też nie jest przypadkowe. Jeśli Bortnikow i służby się tym zajmują, to ja się spodziewam, że u nas powinien być już alarm najwyższego stopnia. Antyterrorystyczny, antydywersyjny. Bo zazwyczaj tak jest, że pewnym działaniom na froncie towarzyszą działania służb specjalnych, osłaniające, albo maskujące – ostrzega Robert Cheda.

Na razie wiemy tylko o tym, że Łukaszenka znów przesuwa swe wojska na ukraińską granicę, pojawiają się oskarżenia o naruszenie przez Ukrainę białoruskiej przestrzeni powietrznej. Ale czy również Polska może znaleźć się na celowniku służb, by przykryć rosyjskie niepowiedzenia na froncie i w pewien sposób ukarać nasz kraj za rzekomą pomoc?

- Wydaje mi się, że to jest prawdopodobne, plus jakieś ruchy Białorusi, jakieś prowokacje z jej strony i wcale Łukaszenka nie musi o nich wiedzieć. Obawiam się, aby nie zrobili u nas jakiegoś zamachu – mówi ekspert.