Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości, jeszcze niedawno wicepremier rządu, stawił się dziś przed komisją, która ma wyjaśnić, jak to było z używaniem systemu Pegasus. Bardzo trudno się oglądało ten spektakl. Najpierw były półgodzinne dywagacje, czy prezes może złożyć przysięgę, że będzie mówił całą prawdę, skoro część rzeczy jest ściśle tajnych. Potem mieliśmy dygresje o naleśnikarni, do bankructwa której miał doprowadzić jeden z członków komisji, i wreszcie zwracanie się przez Kaczyńskiego do jednego z posłów per „panie członku”. Wreszcie polityk odczytał listę dziennikarzy, którzy mieli być inwigilowani przez służby w latach 2008-2015, ale… było słabo słychać, bo przewodnicząca wyłączyła mu mikrofon. No i nie tym ta komisja ma się zająć, sprawa jest znana, a PiS przez 8 lat rządów nie zrobił nic, by to wyjaśnić. Teraz PO nie zrobi tego tym bardziej.

Potem mieliśmy serię pytań, w której posłowie koalicji rządzącej chcieli pokazać, jacy są przebiegli i tak np. przewodnicząca Magdalena Sroka pytała się, czy prezes podda się badaniu wariografem, a poseł Zembaczyński, czy będzie się ubiegał o status świadka koronnego. W międzyczasie posłowie PiS Jacek Ozdoba i Mariusz Gosek cały czas przerywali, komentowali i starali się podlizać prezesowi. W końcu z tego posiedzenia zostali wykluczeni.

Wnioski z komediodramatu

Reklama

Wniosków z tego komediodramatu jest co najmniej kilka. Po pierwsze, posłowie koalicji rządzącej do tego przesłuchania byli przygotowani bardzo słabo. Zadawanie tych samych pytań po raz kolejny, nie znaczy, że odpowiedzi będą inne.

Po drugie, jak się o coś pyta świadka, to warto dać mu odpowiedzieć. Zakrzykiwanie go i odpowiadanie sobie samemu, co notorycznie robił poseł Tomasz Trela, nie przybliży nas w żaden sposób do poznania tego, jak faktycznie używany był Pegasus.

Po trzecie, na tle rozbrykanych, by wręcz nie powiedzieć, rozwrzeszczanych posłów, prezes Kaczyński jawił się jako ostoja spokoju i doświadczenia, co cały czas podkreślał, mówiąc, że posłowie go przesłuchujący nie mają doświadczenia na wysokich stanowiskach państwowych. W takiej atmosferze jego uwagi, że „możemy mieć do czynienia z potężnym lobby rosyjskim i niemieckim”, czy o tym, że polskie służby nie są do końca polskie, przeszły niezauważone, co może bulwersować.

Wreszcie trzeba stwierdzić, że w ten sposób o tym, jak służby najpewniej w nielegalny sposób na zlecenie polityków inwigilowały obywateli, wiele się nie dowiemy. Albo członkowie komisji odrobią lekcje i się przygotują do posiedzenia, a przewodnicząca zacznie nad nimi panować, albo poważny problem przykryje kolejny odcinek farsy, jaką dziś mogliśmy oglądać.