Wiele rządów z całego świata wprowadziło ścisłe kontrole spotkań i przemieszczania się ludzi – „lockdowny” – by spowolnić rozprzestrzenianie się koronawirusa. Krzywe pandemii zostały wkrótce „spłaszczone”, chroniąc placówki dostarczające usługi medyczne przed przeciążeniem. Obecnie w Chinach, Europie, USA i innych krajach władze ostrożnie rozluźniają restrykcje. Ograniczenia były kosztowne, ale pomogły nam uniknąć o wiele gorszej katastrofy.

Mimo to nasz duży sukces ˗ choć tak subtelny ˗ wywołał nagle przeciwne głosy, a niektóre osoby zaczęły rozważać możliwość, że lockdowny nie mogły mieć tak dużego wpływu (na rozwój pandemii – przyp. tłum.). Statystyk William Briggs uparcie twierdzi, że „nie ma dowodów, że lockdown zrobił różnicę”, zauważając, że wirus zanikł nawet w niektórych krajach (na przykład na Tajwanie) które nie zostały poddane obostrzeniom. Artykuł w prawicowej brytyjskiej gazecie (The Telegrach – przyp. tłum.) podkreśla, że nie ma nawet „strzępka dowodu” na to, że lockdown przyniósł jakiekolwiek korzyści.

Nie należy tego traktować poważnie. Stanowisko to stoi w sprzeczności z przytłaczającymi dowodami, a zaakceptowanie go wymaga przyjęcia litanii podstawowych błędów w rozumowaniu.

Przede wszystkim, Briggs opiera się na okropnym statystycznym argumencie, powołując się na brak silnej korelacji między liczbą zgonów wywołanych przez koronawirusa w danym kraju a nałożeniem restrykcji. Wielka Brytania wprowadziła lockdown, ale pomimo tego ma drugi najwyższy na świecie wskaźnik śmiertelności na osobę. Tajwan, który nie nałożył kwarantanny, miał w przeciwieństwie do niej niewiele zgonów. Na wykresie ukazującym wprowadzenie lockdownu (lub nie) i statystyki choroby, nie widać wyraźnego wzoru, więc Briggs myśli: „Jakie wnioski możemy z tego wyciągnąć? Tylko jeden: nie możemy stwierdzić, że lockdown działa”.

Reklama

Zgoda, ale tylko jeśli weźmiemy pod uwagę tego rodzaju mylne statystyczne porównanie. Nie powinniśmy spodziewać się tu żadnej wyraźnej korelacji, ponieważ wiemy, że wpływ na przebieg pandemii ma poza nałożeniem restrykcji wiele innych czynników, włączając w to moment wprowadzenia lockdownu oraz istnienie (lub brak) efektywnej w przeprowadzaniu testów, śledzeniu i kwarantannie zakażonych służby zdrowia.

Weźmy moment wprowadzenia blokady. Spośród krajów podejmujących podobne środki, skuteczniejsze w powstrzymywaniu epidemii były te, które wprowadziły je wcześniej. Nowa Zelandia, która nałożyła lockdown, gdy miała zaledwie 102 przypadki, zarejestrowała tylko 22 zgony. Wielka Brytania miała 16 marca 3 tys. potwierdzonych zakażeń, ale opóźniła blokadę o kolejny tydzień. To tygodniowe opóźnienie (jak szacuje jedno z badań znajdujące się w przeddruku), wywołało 11 tys. dodatkowych, dających się uniknąć zgonów. Nie jest to zaskakujące, ponieważ liczba zarażonych osób podwajała się co trzy do czterech dni.

Jeżeli blokady były skuteczne, to dlaczego niektóre kraje, te które nie wprowadziły lockdownu, miały tak niewiele zgonów? Kwarantanna nie jest oczywiście jedynym sposobem walki z rozprzestrzenianiem się epidemii. Niektóre kraje nie „zamknęły się”, ponieważ nie musiały. Korea Płd., Hongkong i Kanada miały bardzo dobrze rozwiniętą infrastrukturę do agresywnego testowania, śledzenia i kwarantanny. Zastosowały one bardziej precyzyjne antyepidemiczne narzędzia niż pozostałe kraje.

Jeśli wprowadzenie lockdownu nie zrobiło żadnej różnicy, to dlaczego we wszystkich krajach nakładających blokady tempo rozwoju epidemii wkrótce wyraźnie spadło? Weźmy Chiny, USA, Wielką Brytanię, Hiszpanię, Francję, Włochy – w każdym z nich wystąpił ten sam schemat gwałtownej zmiany tempa rozwoju epidemii wkrótce po wprowadzeniu restrykcji. Czy to tylko dziwny zbieg okoliczności?

Można sobie wyobrazić jedno alternatywne wyjaśnienie: epidemia spowolniła wszędzie tam, gdzie wystarczająco dużo ludzi zostało zakażonych, a populacje osiągnęły odporność stadną. Gwałtownie rozwijająca się nowa epidemia zwykle spowalnia, gdy tak duża część populacji zakaża się, że wirusowi bardzo trudno jest dotrzeć do niezainfekowanych celów. Jednak dowody mocno przeczą tej idei. Szacunki w Hiszpanii i Francji wskazują, że do początku maja zakaziło się około 5 proc. populacji tych krajów. Wartość ta jest typowa dla całej Wielkiej Brytanii, wzrastając być może w Londynie do 15 proc. Nie jest to nawet zbliżony do odporności stadnej odsetek, ponieważ prawie wszyscy w populacji pozostają podatni na zakażenie.

Nawet nie uwzględniając wszystkich tych dowodów bardzo trudno sobie wyobrazić, jak jest możliwe, że kwarantanna, która znacznie zmniejsza częstotliwość międzyludzkich interakcji, mogłaby nie mieć wpływu na rozprzestrzenianie się czynnika zakaźnego. To epidemiologia z innego wymiaru. Rzeczywiście, naukowcy dostrzegli wyraźny wpływ blokady na przebieg tegorocznej grypy w krajach półkuli północnej. W styczniu spodziewaliśmy się, że ten rok będzie jednym z najgorszych sezonów grypowych od dekad. Jednak liczba infekcji gwałtownie spadła w kwietniu, czyli niedługo po nałożeniu restrykcji w związku z Covid-19. Kolejny dziwny zbieg okoliczności?

Trudno zrozumieć motywację do myślenia typu „lockdown nie ma żadnego wpływu”. Kwarantanna jest oczywiście nieprzyjemna. Jest społecznie i ekonomicznie kosztowna. Ale czy nigdy nie przyniosła żadnego efektu? Jest to tak samo prawdopodobne, jak to, że Covid-19 jest wywoływany przez sygnały mikrofalowe sieci 5G.

>>> Polecamy: Zmniejszenie liczby kontaktów jest skuteczniejsze niż dystansowanie społeczne [BADANIE]