Z Łukaszem Kamińskim rozmawia Estera Flieger
„Bodaj żaden inny urząd w III RP nie wzbudził tak wielu negatywnych emocji. I chyba o żadnym innym nie mówiono równocześnie, że to najbardziej udana instytucja w III Rzeczpospolitej” – napisał 10 lat temu prof. Antoni Dudek w książce „Instytut”.
Zgadzam się. Dodałbym, że jest jedną z nielicznych instytucji publicznych tej rangi, która powstała w III RP. Ale mam wrażenie, że IPN wzbudza dziś mniej emocji niż kiedyś.
Mniej?
Oczywiście, choć w ostatnich dniach wygląda to inaczej. Przeszłość Tomasza Greniucha, który miał być dyrektorem oddziału wrocławskiego instytutu, była znana, nie wiem, jak można było uznać, że błędy młodości nie mają znaczenia. IPN został uwikłany w obronę tej postaci, w komunikatach powtarzano stwierdzenia o rzekomych wielokrotnych przeprosinach. Ale żadnego przykładu takich przeprosin z okresu sprzed mianowania nie podano, za to łatwo można było wyszukać liczne wypowiedzi zainteresowanego z lat 2017–2019 wskazujące na poczucie dumy z działalności w środowisku skrajnej prawicy. Wiarygodność instytucji buduje się latami, a zniszczyć ją można w kilka dni. Jedną decyzją podważono lata pracy pracowników IPN, zaś sam instytut cenę za tę katastrofalną decyzję będzie płacił przez długi czas. Najgorsze jest to, że tym razem chodzi nie tylko o wizerunek IPN, ale też obraz Polski w świecie.
A więc rzeczywiście mniej emocji?
Mówię o dłuższej perspektywie. Emocje związane z fatalną decyzją kadrową trudno przecież porównać z tymi, które towarzyszyły sprawie pogromu w Jedwabnem czy współpracy Lecha Wałęsy z SB. Budzi inne – polityczne, choć i tych wcześniej nie brakowało. Ale takiego miejsca w debacie, jakie przez wiele lat zajmował, dziś już IPN nie ma. Być może przyczyna jest zupełnie naturalna: upływ czasu.
IPN ma już ponad 20 lat. Proszę dokonać bilansu jego działalności. Sukcesy?
Działalność edukacyjna i naukowa. Nawet osoby sceptyczne uważają, że jeśli chodzi o stan wiedzy o PRL, lecz także do pewnego stopnia o II wojnie światowej, to ma on duże zasługi. Wprowadził do dyskursu tematy wcześniej nieobecne, to np. żołnierze wyklęci – kwestia budząca kontrowersje, ale niewątpliwe jest to ważny wątek, zaś latami pozostawał na marginesie debaty. IPN zawdzięczamy też wprowadzenie do obiegu naukowego ogromnego zbioru źródeł – i wbrew stereotypowi to nie tylko historia aparatu represji, bo akta pozwoliły spojrzeć na wiele zjawisk. Trudno zaś jednoznacznie ocenić, w jakim stopniu udało się zrealizować inne zadania: ściganie zbrodni z okresu II wojny oraz komunistycznych. Efekt daleki jest od tego, czego spodziewano się 20 lat temu, ale też nie można stwierdzić, że nasz model zupełnie się nie sprawdził. Na pewno można było zrobić więcej, lecz jednocześnie trudno nie zauważyć zmiany na lepsze, a widać ją nawet w statystykach: śledztw i zakończonych przed sądem spraw jest więcej niż w latach 90. Warto też pamiętać o działaniach, które nie wynikały wprost z ustawy: dobrym przykładem jest proces poszukiwań i identyfikacji szczątków ofiar systemu komunistycznego. To zadanie, które instytut sam wziął na siebie. Dopiero później zostało uregulowane ustawowo.
Porażki?
Dla mnie, jako historyka, to kolejne badania opinii publicznej, które pokazują, że blisko połowa Polaków jest przekonana, że stan wojenny uratował kraj przed rzekomą interwencją sowiecką, co stoi w sprzeczności ze znanymi dokumentami i ustalonymi faktami. To również lustracja: w modelu, w którym jest realizowana, w dużym stopniu nie spełnia swoich funkcji. Co prawda pewien efekt prewencyjny w postaci wycofania się z życia publicznego określonej grupy osób został osiągnięty. Ale liczba wniosków niezweryfikowanych jest większa niż tych, które zostały już poddane temu procesowi, co jednak obciąża przede wszystkim autorów ustawy, a nie IPN.