Marzę o tym, by cofnąć czas! Chociaż o rok, ale najchętniej o dekadę – zaczyna Joanna Klimczewska. Co by zmieniła? Nastawienie do tego, co kiedyś wydawało jej się wymuszone i nienowoczesne. Bo po co było pod kierunkiem Babci (prosi, by pisać to wielką literą) urabiać sobie ręce po łokcie, skoro można było np. wyjechać na egzotyczne wyspy i tam, pod palmami, spędzić święta…

Jeszcze raz zobaczyć

Z tradycji świątecznych dziś najchętniej przywołuje tę sięgającą XIX w. Zgodnie z nią podczas kolacji wigilijnej można było po raz ostatni ujrzeć osobę zmarłą w kończącym się roku. Wystarczyło wyjść do sieni i w tajemnicy zajrzeć do izby przez dziurkę od klucza. Zmarły miał się ukazywać na swoim zwyczajowym miejscu przy stole. To dla takiego gościa było na początku przeznaczone puste nakrycie. Dziś, jeśli w ogóle jest, to dla zbłąkanego wędrowca.

– Tu, u szczytu stołu. Pod fikusem, który dorósł do sufitu, a towarzyszył Babci na różnych etapach życia. Tu było jej miejsce – opowiada Joanna Klimczewska. Babcia zmarła, zanim w statystykach zaczęto rozgraniczać, czy bezpośrednią przyczyną był koronawirus czy choroby towarzyszące. Ona miała kluczową dolegliwość: starość.

Reklama

Święta w tej rodzinie zawsze były na jej modłę. Pani Zofia powtarzała, że u nich kobiety brały wolne na tydzień przed godziną „W”, która wypadała 24 grudnia o godz. 17. Najpierw było wielkie sprzątanie, z obowiązkowym pastowaniem i froterowaniem drewnianych podłóg. Potem, na trzy dni przed wieczerzą, kuchnia przekształcała się w zakład produkcyjny. Najpierw ruszało pieczenie mięsiw. Tu pani Zofia odstępowała od tradycji. W Kościele katolickim obowiązek postu wigilijnego zniesiono w 1983 r., a polski Episkopat podtrzymywał go specjalnym dokumentem aż do 2003 r. Od tego czasu jest jedynie zalecany. Ona piekła mięso z pasją, schlebiając gustom dziadka. Potem robiło się ciasta, galarety, a na końcu sałatkę warzywną. Zawsze w tej kolejności. Bo to, zdaniem Babci, gwarantowało zachowanie świeżości każdej z 12 potraw.