Nagłówek: „To mi pomogło”. I ekstremalnie uśmiechnięty emotikon. Pod spodem kopia wpisu Igi Świątek z 10 października ubiegłego roku. Zaczynającego się od słów: „Dziś Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego, dlatego tak jak zapowiadałam chciałabym znowu podjąć pewne działania”.

Zaintrygowany czytam cały apel Igi, który pomógł Asi. Sportsmentka, która - nim skończyła 21 lat (wiek, od którego w USA wolno pić alkohol) – została najlepszą polską tenisistką w dziejach, pisze, że „kontynuując małą już tradycję” przekaże całą wygraną z turnieju w Ostrawie - 280 tysięcy złotych - Stowarzyszeniu SOS Wioski Dziecięce na wsparcie psychologiczne dla podopiecznych Wiosek w całej Polsce. Mogłaby tu – zgodnie z pewna normą - postawić kropkę. Ale nie byłaby Igą: „Mówię o tym głośno, bo wiem, że każdy gest i każda złotówka się liczą, gdy chodzi o coś tak ważnego jak nasze zdrowie psychiczne. (…) Zachęcam każdego z Was do wpłacenia dziś choćby symbolicznej kwoty na rzecz jednej z organizacji, bo razem możemy zrobić wielką różnicę”.

I zaprasza swoich fanów oraz wszystkich, którzy mają taką potrzebę, do otwartej rozmowy. „Po turnieju w San Diego wraz z moją psycholog Darią Abramowicz będziemy odpowiadać na Wasze pytania z zakresu dbania o zdrowie psychiczne, psychologii, wsparcia mentalnego. Ja na pewno nie ekspercko, a ze swojej perspektywy, opowiadając o tym, jak ja radzę sobie z różnymi wyzwaniami i „zakrętami”. Daria odpowie na wybrane pytania eksperckie. Chcemy wspólnie dać gest wsparcia wszystkim, którzy go potrzebują, ale też otworzyć social media na rozmowę o zdrowiu psychicznym. Wiem, że istnieje i działa wiele kont, które robią to na co dzień, chcę dołożyć swoją cegiełkę dzięki dużym zasięgom i wpływowi, jaki mam”.

ikona lupy />
Zbigniew Bartuś / Forsal.pl
Reklama

Wzruszam się. Naprawdę. Zwłaszcza że zastopowałem film „Pele” na fragmencie, w którym najsłynniejszy piłkarz wszechczasów i wszech światów, tuż po zdobyciu trzeciego mistrzostwa świata (w 1970 w Meksyku), obściskuje się z krwawym generałem Emílio Garrastazu Médicim. Byłym szefem bezpieki i trzecim prezydentem Brazylii czasów dyktatury wojskowej - po marszałku Arturze da Costa e Silvie i generale Branco, który w 1964 r. dokonał przewrotu, obalając demokrację i zawieszając większość praw obywatelskich. Opozycję reżim torturował i mordował, także na emigracji (operacja Kondor). Silva rozwiązał Kongres, wprowadził cenzurę policyjną i arbitralne aresztowania, ale to Mediciego uważa się za najbrutalniejszego z wymienionej trójki. A zarazem – za najbardziej zagorzałego fana futbolu.

Generał pragnął, by Brazylia zdobyła w 1970 r. Puchar Świata w pobliskim Meksyku. Wierzył, że to umocni władzę reżimu. Potrzebował do tego Pelégo, który po kontuzjach na dwóch poprzednich mistrzostwach ogłosił, że nigdy już w tych rozgrywkach nie wystąpi. Jak przypomina „El Pais”, dyktator wysłał do piłkarskiej gwiazdy wielu emisariuszy – w tym wysokich rangą żołnierzy i ministrów. Po to, by Pele zagrał.

„Kiedy Médici przejął władzę, João Saldanha – dziennikarz sportowy i trener piłki nożnej – przejął reprezentację Brazylii. Były członek zakazanej partii komunistycznej był stale nękany przez reżim, którego nie znosił; w 1969 roku jeden z jego starych przyjaciół, Carlos Marighella, został zamordowany przez agentów rządowych. Kiedy w styczniu 1970 roku Saldanha poleciał do Meksyku na losowanie finałów Mistrzostw Świata, przekazał władzom międzynarodowym dossier zawierające nazwiska 3000 więźniów politycznych, a także setek Brazylijczyków torturowanych i zamordowanych przez reżim. Za karę został zwolniony zaledwie kilka miesięcy przed turniejem w Meksyku” – pisze El Pais.

Plan zdobycia mistrzostwa świata stał się wówczas ulubionym projektem wojska, w kraju milionów głodujących nędzarzy na jego realizację przeznaczono praktycznie nieograniczone środki. Przeciwnicy reżimu nie mogli nie dostrzec, że Medici prowadzi kraj do meksykańskiego turnieju pod ultranacjonalistycznym hasłem: "Brazylia: kochaj ją lub rzuć". Czyli – mówiąc współczesnym językiem odzianych w patriotyzm kiboli: „Nie podoba się, to wypad z naszego kraju”.

W filmie „Pele” ten wątek został pominięty. Zastąpienie Saldanhy przez Mario Zagallo wytłumaczone zostało konfliktem tego pierwszego z Pelem, który pod presją fanów i generałów zdecydował się jednak zagrać na mundialu. I ostatecznie walnie przyczynił się do zdobycia przez Canarinhos trzeciego mistrzostwa globu. Historycy przyznają, że generałom – mimo zainwestowanych pieniędzy i wysiłków propagandy - nie udało się zawłaszczyć tego sukcesu. Dla rozentuzjazmowanej brazylijskiej faweli to nie był Puchar Świata Mediciego, lecz Puchar Świata Pelego. Z drugiej strony – gwiazdor nie zrobił nic więcej. Po prostu wybiegał i wystrzelał ten tytuł wraz z kolegami, a potem – błyszczał. I wśród wiwatujących tłumów, i na salonach opresyjnej władzy. Jego czułe foto w Medicim przeszło do historii.

W filmowym dokumencie Pele, pytany o swe dobre relacje z każdą władzą - oraz zbrodnie dokonywane w jego kraju, gdy on spokojnie kopał piłkę i żył w luksusie - odpowiada mniej więcej tak: „Tortury? Coś tam słyszałem… Ale czy to była prawda? Ja się na tym nie znam. Nie znam się na polityce. Nie mieszam się do niej. Ja tylko starałem się robić jak najlepiej to, co umiem: grać w futbol”.

Obiektywnie rzecz ujmując robota, jaką ten budzący odruchową sympatię człowiek wykonał dla Brazylii, jest nie do przecenienia. Poprzez absolutnie fenomenalny poziom, jaki prezentował przez kilkanaście lat w najpopularniejszej dyscyplinie globu – rozsławił ojczyznę. Stał się wzorem dla wielu tysięcy (milionów?) Brazylijczyków, którzy chcieli się wygrzebać z biedy; porwał ich, wlał w serca i dusze ocean nadziei. Nie można jednak zapomnieć, że kibicowanie piłce nożnej, zwłaszcza w systemach autorytarnych, wiąże się z pompowaniem balonu narodowej dumy – i właśnie to z lubością czynili w Brazylii krwawi generałowie. I przez nich, i przez lud Pele okrzyknięty został „bohaterem narodowym”. Jakby wygrał powstanie, spędził dwie dekady w więzieniu opresyjnej władzy, albo został ranny w bitwie rozstrzygającej o niepodległości.

A on tylko strzelił najwięcej goli i wygrał najwięcej meczów na świecie. Na oczach tłumów biegał za piłką. Dobrze się bawił. Zarabiał na reklamach Coca Coli, Pepsi, Mastercard, Pumy. Płodził dzieci w kilku małżeństwach i poza nimi. Do końca kariery i jeszcze wiele lat potem, jako dyrektor Santosu, żył jak król – nie wychyliwszy nosa, szarej komórki, ni emocji poza futbol.

Zmieniło się to kilka lat po upadku dyktatury w Brazylii. Ponad dwie dekady po zakończeniu kariery Pele zaangażował się w działalność UNESCO i UNICEF-u jako ambasador dobrej woli i promotor „sportu niosącego pokój”. W 1999 roku Międzynarodowy Komitet Olimpijski ogłosił go najlepszym sportowcem XX stulecia.

Czytam o tym, mając na stopklatce wspomniane foto Pelego z dyktatorem, na ekranie laptopa – sto reklam z Pelem, zaś na ekranie komórki – wpisy Igi: o wsparciu dla zdrowia psychicznego, o pomocy dla Ukrainy, o Szlachetnej Paczce, o Wielkiej Orkiestrze. To nie są treści w stylu „patrzcie, tyle dałam”. To są apele o wrażliwość, o solidarność, o czynienie dobra.

„Od miesięcy pracowałam z moim zespołem nad inicjatywą pomocową dla Ukrainy, aby realnie wesprzeć tych, którzy cierpią z powodu wojny. (…) W sobotę w Krakowie poczułam bardzo mocno to, jak bardzo sport może łączyć i jak wiele dobrego mogę dzięki niemu zrobić. Jestem dumna, szczęśliwa i wzruszona” – napisała Iga 23 lipca 2022 po pokazowym meczu, w którym wraz z Agnieszką Radwańską, Eliną Svitoliną, Serhijem Stachowskim i Martynem Pawelskim zabrała 2,5 mln zł na cierpiące z powodu wojny ukraińskie dzieci.

Oczywiście, ktoś może zarzucić, że łatwo jej tak pisać w kraju, w którym… można napisać wszystko. W dyktaturach, w których przyszło żyć Pelemu – albo wielkim polskim piłkarzom, zdobywcom brązowego medalu w stanie wojennym - było i jest trudniej. Mam swoje lata, więc dobrze pamiętam przekaz opresyjnej władzy: Robotnicy do łopat, inżynierowie do maszyn, budowlańcy do kielni, pisarze do piór, tenisiści do rakiet, piłkarze do piłki. Każdy ma wykonywać „swoją robotę” i się nie wychylać.

Ale czyż nie podobnie myślą i radzą w wolnym świecie księgowi i agenci celebrytów, gwiazd sportu, filmu, muzyki?

W autorytaryzmach i dyktaturach „wychylanie się” artysty czy sportowca może być uznane przez władzę za nieuprawnione politykierstwo – i zaszkodzić jego karierze, albo ją pogrzebać. Czasem, jak w przypadku Carlosa Marighelli, grozi śmiercią. Czym groziło Pelemu, hołubionemu, a więc poniekąd chronionemu przez lud? Nigdy się nie dowiemy. Ale jak tak patrzę na te wszystkie intratne kontrakty reklamowe i sponsorskie z czasów, kiedy grał i strzelał bramki… To potrafię to policzyć.

A co mają do stracenia celebryci wychylający się w naszym wolnym świecie? To tym bardziej da się policzyć. Ewentualny wpis o łamaniu praw człowieka w Chinach może się skończyć zerwaniem lukratywnego kontraktu z gigantem technologicznym z Shenzhen. Tęczowa opaska w stylu Black Eyed Peas na ramieniu reprezentacyjnej koszulki? U surferów może przejdzie, ale - czy wśród piłkarzy nożnych? Jak zareagowaliby kibice? Jak sponsorzy? Czy aby nie osłabiłoby popularności żon i partnerek mających swe fanpejdże na fejsie, youtubie, tiktoku i insta (od czego zależy z kolei liczba sponsorów i sprzedaż reklam)? OK, czasem sumienie podpowiada, że coś tam warto. Ale czy się opłaca?

Stając konsekwentnie po stronie Ukrainy, nazywając po imieniu to, co się tam dzieje, wspierając aktywnie ofiary koszmarnej wojny, nawołując ludzi do solidarności i ofiarności, podejmując w mediach trudne, acz ważne tematy – Iga nie robi niby nic wielkiego. W każdym razie nic ponad to, czego oczekiwałbym od gwiazdy sportu mającej bezcenne narzędzie: sławę.

To dlaczego tak niewielu wykorzystuje sławę w ten sposób?