Wyobraźmy sobie, że klient chce kupić piękny garnitur, który widział w witrynie. Krawiec przynosi pudełko opatrzone zdjęciem wybranego ubrania. Dopiero w domu klient spostrzega, że garnitur, owszem podobny, jednak uszyty z innego materiału. I brakuje guzików. Na reklamację krawiec odpowiada, że może doszyć guziki, ale dopiero za dwa miesiące. „Cyberpunk 2077” – najbardziej oczekiwana gra 2020 r. wyprodukowana przez warszawskie studio CD Projekt RED (twórców „Wiedźmina 3: Dzikiego Gonu”) – okazał się garniturem od renomowanego, acz przytłoczonego pracą krawca.
Tytuł został zapowiedziany ponad osiem lat temu. Długo nie było o nim nic wiadomo. Przywilej sprawdzenia części gry pozostawiono wyselekcjonowanym dziennikarzom i influencerom. Na początku tego roku pojawiały się doniesienia, że produkcja jest wciąż nieskończona i słabo zoptymalizowana, w szczególności na konsolach do gier. Producent zaprzeczał plotkom i zapewniał, że gra na konsolach działa „zaskakująco dobrze”. Mimo to debiut przekładano aż trzy razy.
Przed premierą studio wysłało do dziennikarzy i influencerów umowy o zachowaniu poufności, zakazujące m.in. pokazywania przechwyconych samodzielnie materiałów wideo oraz wyznaczające embargo na publikację recenzji. Jak donosi serwis Wired.com, za złamanie każdego z postanowień umowy groziło ok. 27 tys. dol. kary. Gdy do sieci zaczęły wyciekać fragmenty rozgrywki, CD Projekt zagroził, że każda taka próba będzie skutkowała natychmiastowym zgłoszeniem kont internautów do administratorów z powodu naruszenia praw autorskich. Część ekspertów uważała, że taki ruch spowodowała nie tylko chęć urządzenia hucznej premiery, lecz także świadomość, że tytuł wymaga poprawek. Wkrótce jednak zaczęły pojawiać się optymistyczne recenzje gry w wersji na komputery osobiste (bo – co ważne – tylko taką otrzymali dziennikarze i influencerzy).
Gdy jednak kilka dni później produkcja trafiła w ręce graczy, okazało się, że w „Cyberpunk 2077” ledwie dało się grać na konsolach poprzedniej generacji (ich użytkownicy odpowiadali za 41 proc. z 8 mln przedpremierowych zamówień gry). Zapadające się pod ziemię pojazdy, znikające postacie, genitalia bohatera wystające przez odzież (z czego żartował na Twitterze nawet Elon Musk), zawieszanie się programu, niedoczytujące się tekstury, niedające się ukończyć misje, brak płynności animacji… Internauci zalali fora opiniami, że czują się oszukani. Zapłacili tyle samo (ok. 60 dol. za standardową edycję) co np. użytkownicy komputerów osobistych, a dostali niepełny produkt. To, że był nieskończony, widać było gołym okiem – gracze znajdowali obiekty z napisami „Brakująca tekstura” albo elektroniczne tablice wyświetlające frazę „Tu przykładowy tekst”. W tej chwili ocena graczy w serwisie Metacritic.com wynosi 7.0/10 dla komputerów osobistych, 4.2/10 dla konsoli Xbox One oraz 3.1/10 dla PlayStation 4.
Reklama
I choć po zaledwie jednym dniu od premiery studio ogłosiło, że szacowany na 1 mld zł budżet produkcji zdążył się zwrócić, zaczęły się kłopoty. Spekulanci giełdowi postanowili zrealizować zwrot z wcześniejszych inwestycji, a reszta inwestorów przeraziła się doniesieniami o niedoróbkach. W ciągu pięciu dni kurs akcji zjechał o ponad 30 proc.
Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.