Parę lat temu w moim życiu pojawił się człowiek, który niemalżesiłą posadził mnie przy komputerze i kazał grać. Co miałam robić, grałam, a niektóre z tych gier wciągnęły mnie tak, że tym razem niemalże siłą trzeba mnie było od nich odciągać. W tym tekście prezentuję sześć z nich.

Jak zostać imperialistą, czyli „Civilization VI”

To nic innego jak kolejna odsłona wspomnianej już „Cywilizacji II”, której nazwy od 3 edycji już się nie spolszcza. „Civilization VI” wypuściło w 2016 roku studio Firaxis Games. Jest to strategiczna, turowa gra, gdzie naszym zadaniem jest budowa imperium, które zdeklasuje inne cywilizacje. Przyjąć możemy różne strategie – od rozwiązań militarnych, przez rywalizację gospodarczą czy naukową, po dominację kulturalną. Można też, a nawet trzeba, obrać strategię mieszaną, choć należy pamiętać, że o zwycięstwie w danej rozgrywce decyduje to, kto pierwszy osiągnie finalny kamień milowy na którejkolwiek ze wspomnianych wyżej ścieżek rozwoju. Warto więc umiejętnie balansować.

Reklama

A w jaki sposób się balansuje? Otóż: prowadząc politykę zagraniczną, budując miasta i drogi, obierając ścieżki badań naukowych, tworząc cuda świata, tworząc i unowocześniając armię, handlując, wytyczając kierunki rozwoju kulturalnego i duchowego, wybierając systemy polityczne… Pracy, bardzo absorbującej i satysfakcjonującej, jest sporo. Trochę to wszystko ma imperialistyczny posmak, co osładzane jest nieeuropocentrycznym wyborem cywilizacji (oprócz Ameryki, Anglii czy Francji mamy też Brazylię, Egipt, Chiny, Indie czy Kongo). Co istotne, każdy przywódca czy przywódczyni (jest trochę kobiet: Gorgo z Grecji, Tomyris ze Scytii, Katarzyna Medycejska z Francji, Wiktoria z Anglii i Kleopatra z Egiptu), a także każda cywilizacja, ma swoje cele. Oraz swoje unikatowe jednostki specjalne, umiejętności i właściwości infrastruktury. Jest w czym wybierać.

Ostatecznie o przyjemności z rozgrywki decydowało świetne skalibrowanie trudności i złożoności oraz bardzo czytelne menu. Grałam do momentu, aż poczułam, że jeśli sto pięćdziesiąty ósmy raz z rzędu wynajdę garncarstwo, to umrę.

Jak przeżyć, czyli „This War of Mine”

Jeśli grając w “Civilization VI” wojny toczymy na mapie, bo to właśnie jest nasza plansza, w „This War of Mine” w trakcie jednej z takich wojen robimy zoom in do częściowo zrujnowanego budynku, w którym grupka cywili usiłuje przetrwać. Gra została stworzona przez Polaków, 11 bit studios, i jak dotąd jako jedyna produkcja gamingowa znalazła się w programie szkolnym. Różne są na ten temat opinie, ale moim zdaniem – słusznie.

Od pierwszego odpalenia widać, że gra wyróżnia się zarówno grafiką, jak i podejmowaną tematyką. Grafika – bez fajerwerków, czarnobiała, komiksowa. Tematyka – wiadomo – jak to jest być cywilem, kiedy na twój dom spadają bomby, a ty po prostu chcesz przeżyć. Wcielamy się więc w grupę osób, która będzie musiała kombinować na wszystkie sposoby: szukać fantów w trakcie nocnych wypraw, budować improwizowane sprzęty z dostępnych materiałów, zdobywać pożywienie i lekarstwa, mierzyć się z przestępczością, ogrzać ruiny, kiedy nadejdzie zima.

Jeśli choć jeden członek twojej ekipy przeżyje – wygrywasz. Ale gorzkie to zwycięstwo, nawet wtedy, gdy udaje się przeżyć wszystkim. Przynajmniej raz z pewnością przeżyjesz jakiś wstrząs – będziesz musiał zabić niewinnego człowieka, żeby zdobyć jedzenie; albo będziesz świadkiem gwałtu; albo któreś z twoich przyjaciół rozchoruje się i umrze. Każdy taki wstrząs opłacisz pogłębiającą się depresją twoich bohaterek i bohaterów, każdy zostanie odnotowany w podsumowującym kalendarium, które prezentowane jest na koniec rozgrywki. Gra z jednej strony jest smutna i depresyjna, z drugiej strony – bardzo wciąga i czasem nawet możesz się złapać na tym, że tempo rozgrywki przysłania ci główne przesłanie. Które jest tyleż oczywiste, co do bólu prawdziwe – wojna to bardzo kiepska sprawa.

Jak poprawić sobie nastrój, czyli „Samorost 3”

Po tym mrocznym doświadczeniu, jakim są rozgrywki w „This War of Mine”, warto sięgnąć po coś, co dla odmiany będzie pogodne, ogrzewające i zwyczajnie miłe. Taką propozycją jest niewątpliwie „Samorost 3” czeskiego studia Amanita Design.

To gra przygodowa, do których jako nastolatka miałam słabość – „Atlantis II” i „Reah” dziś rozczulają swoją niezwykle toporną grafiką, ale te 20 lat temu to było coś. Wielki rozmach, a nawet wplecione w rozgrywkę materiały wideo, a do tego trudne, bardzo trudne zagadki. Te w „Samoroście 3” są nieco łatwiejsze, a grafika może bez imperialnego rozmachu, ale jedna z najpiękniejszych, z jakimi miałam do czynienia.

W grze poruszamy się sympatycznym stworkiem, nazwanym przez Czechów Skritkiem, który ubrany jest w białą piżamkę z pomponikiem i nie da się go nie pokochać. Przemierzamy razem z nim nieistniejące planety i rozwiązujemy zagadki, obklikując poszczególne plansze. Rozrywki jest na kilka-kilkanaście góra godzin, po których w sercu pozostaje ciepło i słodycz.

Jak zmierzyć się z mrokiem, czyli „Darkest Dungeon”

Jeśli kochacie klimaty z prozy Edgara Alana Poego czy H.P.Lovecrafta, „najciemniejszy loch” jest dla was. W „Darkest Dungeon” kanadyjskiego studia Red Hook nastrój panuje niewątpliwie mroczny, choć nie bez szczypty czarnego humoru.

Podczas rozgrywki montujemy ekipę, która próbuje zmierzyć się z ponurym zamczyskiem i jego okolicami, opanowanymi przez monstra, potwory i inne kreatury. Na końcu przygody czeka na nas tytułowy „najciemniejszy loch” z najgorszymi przeciwnikami i najmroczniejszą atmosferą. Mimo wielu godzin spędzonych na graniu w tę grę, nie udało mi się do niego dotrzeć.

Jest to związane z samą mechaniką gry – walki mają charakter turowy, a kiedy postać umiera, to umiera na zawsze. Jest na szczęście możliwość rekrutowania kolejnych, ale trzeba im od początku zdobywać doświadczenie, wysyłając na łatwiejsze misje. Każda przegrana misja to wielkie straty – w bohaterach i zasobach. Ale to też wyzwanie rzucone w twarz graczki. Co, ja nie dam rady? I ten cykl przegranych i powolnego odbudowywania swojej potęgi, a potem kolejnych przegranych – niezwykle wciąga.

Dodatkową atrakcją dla grających w „Darkest Dungeon” jest narrator komentujący rozgrywkę. Głosu udzielił mu lektor Wayne June, obdarzony wielkim talentem do gotyckiej narracji. Czytał audiobooki dzieł m.in. ww. Poego. Obok świetnej grafiki, to właśnie on tworzy niepowtarzalny klimat gry.

Jak obalić kapitalizm, czyli „Disco Elysium”

Jeżeli kiedykolwiek marzyliście o tym, żeby obalić kapitalizm i zbudować sprawiedliwy system społeczny, zagrajcie w „Disco Elysium” estońskiego studia ZA/UM. To gra poniekąd przygodowa utrzymana w klimacie policyjnego kryminału noir.

Wcielamy się w niej w postać upadłego, pogrążonego w nałogach policjanta. Gra zaczyna się w momencie, w którym budzimy się, nie wiedząc, kim jesteśmy. W dalszej kolejności wspólnie z naszym partnerem Kimem Kitsuragim będziemy próbowali rozwiązać zagadkę morderstwa w fikcyjnym świecie przypominającym nieco ten nasz z początku XX wieku. Będziemy musieli się opowiedzieć za którąś z występujących w grze sił – korporacyjną bądź związkową – przy czym obu im daleko do bezgrzeszności. A także – rozwiązać tajemnicę naszej tożsamości, uporać się z koszmarami z przeszłości i odkryć, o co chodzi ww. siłom politycznym.

Główną zaletą gry, obok stawianych użytkownikowi cały czas dylematów etyczno-poglądowych, jest wspaniale skonstruowana główna postać, dialogi, które przeprowadza i stany, w których niekiedy się znajduje. Przykładowo – pod wpływem alkoholu lub narkotyków, jeśli zdecydujemy się je zażyć. A tam rewolucja u bram. Niezła zabawa!

Jak dźwigać boskość, czyli „Divinity: Original Sin II”

„Divinity: Original Sin II” zostało stworzone przez belgijskie Larian Studios. Ten wspaniały, klasyczny RPG z niezwykle satysfakcjonującą walką turową, osadzony jest w dobrze znanym wielbicielom gier wideo uniwersum fantasy. Mamy więc kreator postaci, w którym z wielkimi szczegółami możemy doprecyzować cechy naszej postaci wiodącej, mnóstwo zbierania fantów, craftingu i wielki, pięknie zaprojektowany świat do przemierzenia.

Mamy też oczywiście misję, którą jest osiągnięcie tytułowej boskości oraz drużynę, która wspiera nas w drodze do tego celu. Gdybym chciała opisać rozgrywkę, okazałoby się, że nie ma w niej nic szczególnie oryginalnego – przemierzamy otwarty świat, czasem natrafiamy na wrogów, z którymi walczymy, realizujemy zadania mające nas doprowadzić do finalizacji głównej misji, zbieramy przedmioty, zmieniamy bronie i zbroje, rozmawiamy, eksplorujemy. Cały urok tej gry zawiera się w pięknej grafice, czytelnym layoucie i mądrym zbalansowaniu, które sprawia, że zwłaszcza walki są wymagające i przynoszą wiele satysfakcji.

Warte wspomnienia są też główne postacie fabularne – nasz główny bohater może być jedną z nich, możemy też go customizować. Polecam jednak wybrać którąś z tych oferowanych przez grę – ja grałam nieumarłym Fane’m i do tej pory trochę się z nim utożsamiam.

Aktualnie eksploruję najnowszy flagowy produkt Larian Studios – „Baldur’a Gate III”. Oparty został na nieco innym silniku niż „Divinity: Original Sin II”, ale bardzo przypomina swoją starszą siostrę. A poziom satysfakcji graczki? Póki co – porównywalny. Także, rzutem na taśmę, polecam, jako siódmą pozycję w tym zestawieniu, także „Baldur’a Gate III”.