Nie panujemy nad terenami zdegradowanymi, a pozostałości po zakładach przemysłowych z czasów transformacji wciąż straszą katastrofą
System identyfikacji i usuwania historycznych zanieczyszczeń powierzchni ziemi nie funkcjonował skutecznie na żadnym szczeblu administracji publicznej – tak nadzór nad terenami zdegradowanymi i poprzemysłowymi ocenia Najwyższa Izba Kontroli. DGP dotarł do najnowszego raportu Izby, który pokazuje, że kontrola nad tzw. bombami ekologicznymi, czyli np. pozostałościami po dawnych zakładach chemicznych czy wojskowych, był przez lata iluzoryczny.
Zawiodła zarówno administracja centralna, jak i samorządowa. Jedni i drudzy mają często znikome pojęcie o występowaniu, a także skali zanieczyszczeń na terenie gminy lub Skarbu Państwa. Winne są nieznajomość przepisów prawa, niewłaściwa ich interpretacja, oraz zaniedbania samych organów – wymienia NIK.
I podaje, że w latach 2001-2014 okresowe badania jakości gleby prowadził ledwie co piąty kontrolowany starosta lub prezydent miasta. Doprowadziło to do sytuacji, w której o występowaniu bomb ekologicznych nie wiedziała zarówno władza wydająca np. decyzje na zagospodarowanie danego terenu, inwestor budujący tam bloki, jak i ich mieszkańcy.

Bloki na bombie

Reklama
To jedna z najbardziej druzgoczących diagnoz, które stawia NIK. Przez brak odpowiednich danych o występowaniu zanieczyszczeń lub też nierzetelnie prowadzone wykazy takich terenów w wielu skontrolowanych miastach – mimo potencjalnego zagrożenia dla zdrowia i życia – dopuszczono do budowy osiedli mieszkaniowych lub innych budynków użyteczności publicznej. Taka sytuacja miała miejsce w czterech z 14 skontrolowanych jednostkach.
Co gorsza, w dwóch przypadkach urzędy miasta wydały zgody na inwestycje, mimo że grunty przekazane pod budowę widniały w wykazie terenów zanieczyszczonych. Tak zdarzyło się w Warszawie i Krakowie, gdzie inwestycje powstały na terenach, na których nie przeprowadzono niezbędnej remediacji, czyli przywrócenia gruntów do stanu niezagrażającego życiu lub zdrowiu.

Na bakier z decyzjami

Kwestia zanieczyszczeń gleby nie była też uwzględniana przy wydawaniu decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach. W przypadku jednego starostwa powiatowego stosownych informacji nie znaleziono w żadnej z sześciu badanych decyzji – wskazuje NIK.
Podobnie było w przypadku opiniowania projektów studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego lub uzgadniania projektów miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Uwagi dotyczące zanieczyszczeń powierzchni ziemi zgłoszono jedynie w czterech z 15 badanych urzędów.
W ocenie NIK konieczna jest zmiana przepisów. Izba skierowała wniosek do ministra infrastruktury o wprowadzenie regulacji, które zobowiązywałyby samorządy do weryfikacji, czy na działkach, gdzie planowana jest inwestycja, występują historyczne zanieczyszczenia.

Problemy też na górze

Ponad 35 proc. kontrolowanych samorządów w ogóle nie sporządziło wykazu potencjalnych historycznych zanieczyszczeń powierzchni ziemi
Izba nie ma wątpliwości, że to właśnie braki w danych i niedopełnianie przez samorządy obowiązków najmocniej rzutowały na niską efektywność działań władz centralnych, którym również daleko było do ideału. Przykładowo: utworzony w 2016 r. przez generalnego dyrektora ochrony środowiska rejestr historycznych zanieczyszczeń powierzchni ziemi które świeci pustkami, bo wszystkie umieszczone w nim wpisy obejmowały – w czasie kontroli – niecałe 4 tys. ha, co stanowiło zaledwie 0,12 promila całkowitej powierzchni kraju.
Co gorsza, prawie połowa z wpisów była niekompletna i nie zawierała wymaganych informacji o stanie gruntów. A to znacznie utrudnia zainteresowanym podmiotom, np. inwestorom, rozeznanie się, czy tereny mogą być zagospodarowane – wyjaśnia NIK. I dodaje, że wielu z tych niedopatrzeń można byłoby uniknąć, gdyby regionalni dyrektorzy ochrony środowiska częściej i rzetelniej uzupełniali oraz aktualizowali wpisy.
To z kolei zahamowało działania, które mogłyby podjąć inne organy administracji. Z powodu braku danych dotyczących zanieczyszczeń rzadko kiedy podejmowano działania, by je usunąć i doprowadzić grunt do dobrego stanu. Spośród sześciu skontrolowanych regionalnych dyrektorów tylko jeden przeprowadził remediację terenu, chociaż przesłanki, by zainicjować takie działanie – np. wykryte zostało zanieczyszczenie gruntu po zlikwidowanych zakładach przemysłowych będących własnością Skarbu Państwa – występowały dużo częściej. ©℗