Ceny mieszkań już we wszystkich miastach wojewódzkich pobiły rekordy cenowe. Jako ostatnie do tego grona dołączyły Kielce. Także tam za przeciętne mieszkanie trzeba płacić więcej niż u szczytu ostatniej hossy, o symboliczne 5 promili.

Przeciętna cena transakcyjna za 1 m kw. nowego mieszkania jest niższa od 5 tys. zł jedynie w Zielonej Górze. Granicę 8 tys. zł przekroczyły: Gdańsk, Kraków, Warszawa. W stolicy ta cena to 9 476 zł.

- Na rynku wtórnym przeciętna cena mieszkań jest poniżej granicy 5 tys. zł tylko w czterech miastach – mówi w rozmowie z MarketNews24 Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments. – To Katowice, Kielce, Łódź i Zielona Góra.

W 2019 r. najszybciej drożały używane metry w Bydgoszczy (18,2 proc.), Wrocławiu (19,5 proc.) i Zielonej Górze (23 proc.). Na drugim biegunie znajdziemy Opole, Rzeszów, Warszawę, Kraków czy Białystok. We wszystkich tych lokalizacjach roczny wzrost cen mieszkań używanych nie przekroczył 11 proc., jak wynika z indeksu hedonicznego stworzonego NBP.

- To, że już we wszystkich dużych miastach Polski ceny mieszkań są nominalnie wyższe niż u szczytu ostatniej hossy nie znaczy wcale, że mamy do czynienia z bańką spekulacyjną na miarę tej sprzed 12 lat – ocenia ekspert.

Reklama

>>> Czytaj też: Polski deficyt mieszkaniowy. Wciąż brakuje 641 tys. lokali

Po pierwsze wszystkie te dane dotyczą cen w ujęciu nominalnym, a więc niekorygowanym o inflację. Ma to kluczowe znaczenie dla interpretacji powyższych wyników. Inflacja bowiem spowodowała, że za zakupy, które w trzecim kwartale 2007 roku mogliśmy zrobić za 100 złotych, w 4 kwartale 2019 roku trzeba zapłacić około 128 złotych. Gdyby przełożyć to na ceny mieszkań w największych miastach, to okazałoby się, że te musiałyby wzrosnąć jeszcze o około 10-15 proc., aby realnie były na poziomie ze szczytu ostatniej hossy.

Znacznie wzrosły też dochody Polaków. Te rozporządzalne w latach 2007-2018 podniosły się aż o 82 proc. (nominalnie), a realnie, czyli po uwzględnieniu inflacji, o 47 proc. - wynika z danych GUS.

Do tego dochodzi fenomen rekordowo niskich stóp procentowych. To przez nie oprocentowanie przeciętnego kredytu hipotecznego udzielanego dziś przez banki wynosi około 4,4 proc., a nie 6-9 proc. jak w latach 2007-2008.