Czasami warto schować dyplom czy doświadczenie do kieszeni i zdobyć nowe kwalifikacje. Nie muszą to być kolejne studia. Znam młodych ludzi, którzy skończyli politechnikę i po roku bezrobocia poszli na kursy manicure czy stolarskie i dziś są cenionymi fachowcami. Wielu z nich zdobywa nowe umiejętności, bo w dzisiejszych czasach trzeba mieć kilka zawodów czy specjalności. Zamiast wpadać w coraz głębszą depresję, warto podjąć pracę poniżej swoich kwalifikacji – np. do opieki nad ludźmi starszymi potrzeba dziś ok. 30 tys. osób, a będzie jeszcze więcej, bo społeczeństwo się starzeje.
Trzeba się dokładnie rozejrzeć, bo w czasie kryzysu powstają nisze, których nie było czasie prosperity gospodarczej. W miarę jak np. pustoszeją wielkie centra handlowe, przybywa klientów w małych zakładach krawieckich czy punktach naprawczych. Ludzie znów zaczęli reperować sprzęt elektroniczny, naprawiać stare samochody, meble. Tym się dziś niemal nikt nie zajmuje, bo przez lata bardziej opłacało się kupić nowe, niż naprawiać. Dowód? Architektka, która kilka miesięcy temu straciła pracę w biurze projektowym, założyła punkt, w którym przeszywa ubrania.
Bierze po 10–20 zł za poprawkę i klientów ma tak dużo, że musiała przyjąć do pracy już dwie osoby. Oczywiście, dobrze jest mieć kapitał na zakup maszyny czy wynajem lokalu, ale wielu bezrobotnych swoją bierność usprawiedliwia brakiem pieniędzy. A wbrew pozorom, żeby wrócić do aktywności zawodowej, nie potrzebny jest kapitał. Można zacząć w domu, nawet na pożyczonej maszynie. Musimy nauczyć się żyć trochę jak Amerykanie, którzy jak stracą stanowisko menedżerskie godzą się nawet sprzątać albo pracować w barze. Byleby przetrwać najgorsze, a gdy kryzys minie, zacząć od nowa.
Reklama
ikona lupy />
Wiesław Gomulski, psycholog / DGP