Oto najważniejsze:

  • Płaca minimalna szybko dogania w Polsce zarobki wszystkich pracowników wynagradzanych poniżej średniej krajowej. Jest to dwie trzecie zatrudnionych w całym sektorze przedsiębiorstw i ok. 80 procent zatrudnionych w mikrofirmach.
  • Średnia krajowa na pierwszy rzut oka przyzwoicie rośnie, ale zarazem coraz mocniej odbiega od mediany – ciągną ją w górę kominy płacowe w grupach zawodowych, które potrafiły sobie załatwić lub wywalczyć podwyżki mocno ponad inflację.
  • Postępujące spłaszczenie płac widoczne jest zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, w których – z uwagi na dominację mikrofirm - zarobki są generalnie niższe, a oferta pracodawców znacznie uboższa niż w metropoliach.
  • Minimalne koszty zatrudnienia pracownika wzrosły w kilkanaście miesięcy z 3,6 tys. zł do 5,1 tys. zł (sam pracownik zyskał nominalnie niecałe 900 zł, a realnie prawie nic). Coraz więcej mikrofirm ma pieniądze wyłącznie na podniesienie wynagrodzeń do płacy minimalnej i przez to nie zmienia stawek lepiej zarabiającym pracownikom (to rodzi frustrację starszych).
  • Rośnie liczba przedsiębiorców, których rosnące koszty, zwłaszcza podwyżki płacy minimalnej, skłoniły do likwidacji lub zawieszenia działalności. Kiedy PiS obejmował rządy w 2015 r., zawieszoną działalność miało 275 tys. firm w Polsce (w tym 220 tys. mikro zarejestrowanych w formie jednoosobowych działalności gospodarczych), a pod koniec rządów Zjednoczonej Prawicy liczba ta wzrosła do 730 tys. (w tym 690 tys. mikro w formie JDG).
  • Widoczny jest, zwłaszcza w dużych miastach, przepływ pracowników z mikroprzedsiębiorstw do firm dużych i wielkich; te ostatnie stać na podwyżki płac.
  • Pauperyzacja prowadząca do spłaszczenia płac najsilniej dotknęła w ostatnich pięciu latach grupy dobrze wykształcone: nauczycieli (zwłaszcza akademickich), pracowników kultury (kustoszy), pracowników socjalnych, urzędników (zwłaszcza samorządowych), pracowników państwowych inspekcji (w tym sanepidu). Obiecane przez nowy rząd podwyżki nie obejmą wszystkich, np. pracownicy administracji samorządowej mają otrzymać niemal dwukrotnie niższe podwyżki od pracowników administracji państwowej; może to przyspieszyć ucieczkę specjalistów z samorządów do dużych firm.

Zagłada średniaków

Reklama

Wedle raportów Sedlak&Sedlak, publikowanych w serwisie Wynagrodzenia.pl, w 2019 r. zarobki nie przekraczające 110 proc. ówczesnej płacy minimalnej (która wynosiła 2 250 zł) miało tylko 0,12 proc. pracowników fizycznych w Polsce. W latach 2020-23 płaca minimalna wzrosła jednak o ponad 50 proc. - do 3 490 zł, zaś od połowy 2023 r. – do 3 600 zł, podczas gdy mediana wynagrodzeń pracownika fizycznego - o 37 proc. (do 5 677 zł brutto), co rewolucyjnie odmieniło relację między minimum a medianą: w 2019 r. płaca minimalna stanowiła 54,4 proc. mediany dla pracowników fizycznych, a w 2023 r. już 63 procent.

Równocześnie skokowo powiększyła się populacja pracowników, których wynagrodzenia nie przekraczają 110 proc. ustawowego minimum. Wedle obliczeń Adama Klimczaka opartych na danych z raportów płacowych Sedlak & Sedlak z 2019 oraz wiosny i lata 2023, w połowie 2023 r. grupa ta stanowiła już przeszło 4 proc. ogółu zatrudnionych, czyli 34 razy więcej niż pięć lat wcześniej, a zaczęła się błyskawicznie powiększać właśnie w 2023 r. Miało to ścisły związek ze skokowym wzrostem płacy minimalnej (o 19,6 proc. rok do roku), wprowadzonym przez rząd PiS pod wpływem największej od 30 lat inflacji.

Wszystko wskazuje na to, że to zjawisko nasili się w roku 2024 za sprawą kolejnych rekordowych podwyżek płacy minimalnej: od 1 stycznia wynosi ona 4 224 zł (20,3 proc. więcej niż rok wcześniej), a od 1 lipca wzrośnie jeszcze do 4 300 zł (19,44 proc. więcej). Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej pod koniec rządów PiS szacowało, że liczba Polek i Polaków zarabiających płacę minimalną może w 2024 roku wzrosnąć nawet do 3,6 mln. To ponad 21 proc. spośród blisko 16,9 mln zatrudnionych w gospodarce narodowej. Część ekonomistów uważa, że ta liczba jest niedoszacowana i tak naprawdę w drugiej połowie obecnego roku płacę minimalną będzie (oficjalnie) otrzymywać ponad 4 mln pracowników. Jednocześnie różnica w zarobkach między nimi a osobami z klasy średniej, zarabiającymi jeszcze kilka lat temu dwie-trzy płace minimalne, będzie nadal topnieć. Dziś wynosi – zależnie od grupy zawodowej - od 20 do 50 proc. Polski paradoks polega na tym, że osoby na najwyższych stanowiskach (w biznesie i administracji państwowej) znalazły się niejako poza tym trendem i nadal zarabiają taką samą wielokrotność płacy minimalnej, jak kilka lat temu.

Robotnicy chcą podwyżek i uciekają z mikrofirm

W gronie pracujących fizycznie odsetek otrzymujących (oficjalnie) płacę minimalną ma wynieść w 2024 roku ok. 10-14 proc.; to sto razy więcej niż - wedle przywołanych wcześniej analiz Sedlak&Sedlak – wynosił w 2019 roku… Płaca minimalna staje się normą zwłaszcza w wyniszczonych kryzysami mikrofirmach. Mają one bardzo poważny problem z przerzuceniem wszystkich rosnących kosztów na klientów, a więc i wypracowaniem zysków wystarczających do przyznania podwyżek wszystkim pracownikom. By to zrozumieć, wystarczy porównać minimalne koszty zatrudnienia pracownika:

  • w 2022 r. wynosiły one 3 626,46 zł, z czego pracownik otrzymywał na rękę 2 363,56 zł
  • w pierwszej połowie 2023 r. - 4 204,75 zł; pracownik otrzymywał na rękę 2 709,48 zł
  • w drugiej połowie 2023 r. - 4 337,28 zł; pracownik otrzymywał na rękę 2 783,86 zł
  • w pierwszej połowie 2024 r. wynoszą 5 110,76 zł; pracownik dostaje 3 222 zł na rękę
  • w drugiej połowie 2023 r. wyniosą 5 180,64 zł; pracownik dostanie na rękę 3 261,53 zł.

W tej sytuacji dochodzi coraz częściej do paradoksów: przedsiębiorcy próbują dawać ludziom tylko te podwyżki, które muszą, a więc windują płacę osobom zarabiającym minimum, a pozostałych płac starają się nie ruszać. Wróciły na masową skalę – zwłaszcza w budownictwie i wielu usługach - próby płacenia pracownikom „pod stołem”: oficjalnie pracodawca oferuje minimum, a na czarno wypłaca ustalone wcześniej „premie”. Liczni pracownicy nie chcą się na to godzić, zwłaszcza w większych miastach i w ich okolicy, gdzie poziom bezrobocia jest rekordowo niski i nie przekracza (wedle standardów BAEL) 2 proc. Można tam przebierać w ofertach innych, zwłaszcza dużych, firm.

Mikrofirmy, które nie mogą sobie pozwolić na podwyżki płac satysfakcjonujące doświadczonych pracowników, tracą personel na rzecz zasobniejszych większych pracodawców. Natomiast w tzw. Polsce powiatowej, gdzie pracownicy, zwłaszcza starsi, mają mniejszy wybór konkurencyjnych ofert pracy, zjawisko spłaszczenia płac przybiera na sile. Wystarczy zerknąć na mediany płac, jakie w 2023 r. oferowali (wedle Ogólnopolskiego Badania Wynagrodzeń) pracodawcy w takich zawodach, jak: technik farmacji – 3570 zł, laminater - 3430 zł, kafelkarz - 4100 zł, operator CNC - 4020 zł, laborant budowlany - 4100 zł, operator maszyn - 4280 zł, traktorzysta – 4260 zł.

Zgodnie z prawem, wszystkie te wynagrodzenia musiały być w tym roku podniesione. Ale czy pozostałe będą rosnąć w tym samym tempie? Doświadczenie ostatnich dwóch lat uczy, że nie: inflacja najszybciej pożera zarobki średniaków.

W budżetówce: kominy u swojaków i frustracja wykształconych

To samo zjawisko widać wyraźnie w znacznej części sfery budżetowej, zwłaszcza w samorządach oraz w instytucjach o najmniejszej sile przebicia, m.in. w obszarze kultury i sztuki oraz polityki społecznej. Np. mediana zarobków kustoszy muzealnych wynosi (wedle badań Sedlak&Sedlak) 4 890 zł, a jedna czwarta pracowników na tym stanowisku zarabia poniżej 4280 zł, czyli w okolicach płacy minimalnej. Mediana wśród pracowników socjalnych, na stanowisku specjalisty, jest jeszcze niższa – wynosi 4 520 zł, a poniżej obecnej płacy minimalnej lokowały się w zeszłym roku zarobki około jednej trzeciej zatrudnionych (czyli tylu osobom trzeba było obecnie podnieść płacę); w przypadku młodszych specjalistów poniżej minimum zarabiała prawie połowa. Niewiele lepsza jest sytuacja inspektorów sanitarnych – pod kreską było na przełomie roku około jednej czwartej ogółu. A mówimy tu o osobach wykształconych, pełniących niezwykle odpowiedzialne funkcję (przypomnijmy sobie rolę sanepidu w pandemii).

Średnią (i medianę) w budżetówce podbijają wyraźnie wyżsi pracownicy administracji państwowej, którzy w czasach PiS otrzymali słone podwyżki. Kominy z zarobkami powyżej 20 tys. zł porosły przede wszystkim w administracji centralnej. W efekcie przeciętne wynagrodzenie w administracji państwowej dobiło w zeszłym roku do 8,4 tys. zł brutto, gdy w administracji samorządu terytorialnego ledwie przekroczyło 6,5 tys. zł brutto – przy średniej w gospodarce narodowej na poziomie 7,5 tys. zł oraz prognozowanej na ten rok (w projekcie ustawy budżetowej) w wysokości 7 824 zł.

ZUS podaje, że przeciętne wynagrodzenie pracownika tego zakładu zwiększyło się od 2015 r. o 88 proc. W tym samym czasie płaca minimalna wzrosła jednak o ponad 100 proc.

Zapowiadana przez rząd Donalda Tuska podwyżka o 30 proc. (dla nauczycieli) i 20 proc. (dla urzędników) obejmuje tylko część pracowników budżetówki. Np. pracownicy szkół i przedszkoli nie będący nauczycielami mogą liczyć (najpewniej) na 12,3 proc., chyba że wcześniej zarabiali mniej niż wynosi obecna płaca minimalna. Z rekompensującej inflację podwyżki dla urzędników zostali wyłączeni pracownicy samorządowi (20 proc. otrzymają wyłącznie urzędnicy państwowi) – tu w grę wchodzi zaproponowane jeszcze przez rząd Mateusza Morawieckiego 6,6 proc. pewnej podwyżki plus 5,7 proc. ewentualnej premii. W efekcie w obu tych środowiskach należy się spodziewać jeszcze większego spłaszczenia płac.

GUS potwierdza: płaca minimalna rośnie szybciej od średniej

Dane GUS od 2002 r. (kiedy wprowadzono ustawową płacę minimalną w Polsce) w pełni potwierdzają wyliczenia i wnioski analityków: wzrost płacy minimalnej w ostatnich latach mocno wyprzedził wzrost przeciętnego wynagrodzenia, co sprzyjało spłaszczeniu zarobków w bardzo wielu grupach zawodowych. Przez większość pierwszej dekady XXI wieku płaca minimalna stanowiła ok. 36 proc. przeciętnego wynagrodzenia w a gospodarce, a w 2007 r. (za pierwszego rządu Jarosława Kaczyńskiego) nawet mniej, bo 35 proc.

W 2009 r. (za pierwszego rządu Donalda Tuska) jej wartość po raz pierwszy przekroczyła 40 proc. średniej krajowej, a w drugiej kadencji PO-PSL (2011-15) wzrosła do 44 proc. W czasach pierwszego rządu PiS (2015-2019) oscylowała między 45 a 46 proc., ale w pandemicznym 2020 r. dobiła po raz pierwszy do postulowanego przez związki zawodowe 50 proc. W 2023 r. stanowiła ok. 49 proc. przeciętnego wynagrodzenia, ale w 2024 r. ma już stanowić 54, a nawet 55 proc. przeciętnej pensji i dwie trzecie mediany. Byłby to jeden z najwyższych poziomów na świecie.

Trzeba przy tym pamiętać, że prognozowane na ten rok przez rząd przeciętne wynagrodzenie - 7 824 zł brutto – pozostanie marzeniem dla dwóch trzecich ogółu pracujących Polek i Polaków i 90 proc. zatrudnionych w mikrofirmach. Te ostatnie będą miały jeszcze większe problemy z zatrudnieniem pracowników, a to zjawisko już dziś zagraża ich istnieniu.

Świadczą o tym dane GUS o podmiotach nowo zarejestrowanych, wyrejestrowanych oraz zawieszonych. Sumarycznie liczba mikrofirm w Polsce w 2023 r. nieznacznie się zwiększyła, ale w zdecydowanej większości sekcji PKD, zwłaszcza w produkcji, budownictwie i transporcie – mocno spadła (rosła za to liczba firm zakładanych przez informatyków). Rekordowo dużo jest także w Polsce zawieszonych działalności – w styczniu 2023 było ich 680 tys., a w grudniu już blisko 735 tys. Przytłaczająca większość z nich – ponad 690 tys. - to mikrofirmy funkcjonujące w formie jednoosobowej działalności gospodarczej. To trzy razy więcej niż na początku rządów PiS w 2016 r. Warto dodać, że – wedle GUS - w Polsce działa obecnie 2,3 mln mikroprzedsiębiorstw. Pracuje w nich ok. 4,4 mln osób.

Kominy płacowe

W opinii Pracodawców RP, podwyżki płacy minimalnej w ostatnich trzech latach nie uwzględniły realnej sytuacji w przedsiębiorstwach. Spowodowana przez nie „urawniłowka” wynagrodzeń jest na dłuższą metę demoralizująca i demotywująca, ponieważ wykształcenie (także podyplomowe), bogate doświadczenie zawodowe, zaangażowanie w pracy, skala odpowiedzialności za majątek i budżet czy grupy pracowników - traci na znaczeniu. Doświadczeni i zaangażowani pracownicy zarabiają relatywnie coraz mniej, a początkującym, bez doświadczenia, a nawet bez licencjatów, trzeba zapłacić minimum – czyli niewiele mniej, albo wręcz tyle samo. Nieuchronnie odbije się to na jakości pracy.

Związkowcy przekonują, że skokowe podwyżki płacy minimalnej są konieczne, bo w realiach bardzo wysokiej inflacji chronią najmniej zarabiających przed skrajnym ubóstwem. Problem w tym, że równocześnie krąg zarabiających płacę minimalną lub niewiele więcej dynamicznie się powiększa z powodu postępującej szybko pauperyzacji średniaków.

Przeciętne wynagrodzenie podbijają relatywnie wąskie grupy, których zarobki rosną zdecydowanie szybciej od inflacji. Np. w sektorze przemysłowym średnią wywindowali – mimo dramatycznie słabej wydajności i narastających strat państwowych kopalń - górnicy węgla kamiennego (ze średnią 12,5 tys. zł), energetycy, ciepłownicy i gazownicy (11 tys. zł), pracownicy fabryk wyrobów tytoniowych oraz firm farmaceutycznych (ok. 10 tys. zł), gdy np. w fabrykach mebli zarabiało się średnio 5,4 tys. zł, a w produkcji odzieży – 4,6 tys. zł. W informacji i komunikacji zarabiało się przeciętnie prawie 13 tys. zł, w bankach, instytucjach finansowych i firmach ubezpieczeniowych 12 tys. zł, a w zakwaterowaniu i gastronomii - 5,3 tys. W edukacji – 6,7 tys. zł, a w opiece zdrowotnej i pomocy społecznej – 7,6 tys. zł, z tym że w pierwszej ok. 10 tys., a w drugiej dwa razy mniej.