W czwartek 29 czerwca były prezydent Republiki Południowej Afryki, Jacob Zuma, został skazany na 15 miesięcy więzienia za obrazę sądu. 79-letni Zuma, oskarżony o wielomilionową korupcję, unikał rozpraw i nie stawiał się w sądzie. Stąd wyrok i późniejsze aresztowanie byłego lidera Afrykańskiego Kongresu Narodowego, partii rządzącej w RPA nieustannie od 1994 roku, a wywodzącej się z organizacji narodowowyzwoleńczej czarnej ludności działającej pod nazwą Południowoafrykański Tubylczy Kongres Narodowy.

Pomimo wręcz skandalicznej nieudolności w rządzeniu, Afrykański Kongres Narodowy (ANC) jest partią, która nadal cieszy się największą popularnością i rządzi krajem od momentu przejęcia władzy. Rekordowo wysokie bezrobocie – 32.6 proc. (wśród młodych – 46.3 proc.), źle zarządzane państwo i brak perspektyw nie odstręczają obywateli od głosowania na ANC – w ostatnich wyborach partia ta zebrała 57.5 proc. głosów. Podobnie jak ANC, wielu obywateli (szczególnie w prowincji KwaZulu-Natal, mateczniku Jacoba Zumy), dalej mocno wspiera swojego byłego przywódcę. Pomimo wielu oskarżeń o korupcję, a nawet o gwałt (z tego zarzutu został uniewinniony w 2006 r.), sędziwy Zulus cieszy się dużym poparciem swoich pobratymców.

Trybunał Konstytucyjny RPA dał byłemu prezydentowi czas, by ten sam stawił się w więzieniu, a ostatecznie aresztował polityka w nocy ze środy na czwartek 8 czerwca. Dla zwolenników Zumy był to sygnał do wszczęcia ulicznych protestów. W przeciągu sześciu dni demonstracje przeciw uwięzieniu byłego przywódcy zastąpiły akty przemocy i grabieże. Sklepy i magazyny są rabowane i podpalane. Giną ludzie. Na północ od portowego miasta Durban (trzeciego pod względem zaludnienia miasta RPA, a zarazem stolicy prowincji KwaZulu-Natal), podpalono zakłady chemiczne. Największa południowoafrykańska rafineria SAPREF została czasowo zamknięta. W Gauteng w Soweto tłum zadeptał co najmniej dziesięć osób podczas okradania supermarketu.

To największe zamieszki w RPA od dekad – ostatnie takie miały miejsce jeszcze w czasach apartheidu. Media donoszą, że niepokoje rozprzestrzeniają się na sąsiednie prowincje– Mpumalanga oraz Prowincję Przylądkową Północną.

Spirala przemocy nakręca się, czego wyrazem są dramatyczne doniesienia mówiące, że w położonych na północy kraju prowincjach Kwa-Zulu Natal oraz Gauteng do 14 lipca zanotowano już 72 ofiary śmiertelne. Większość zginęła stratowana, podczas gdy tłum plądrował sklepy z żywnością, alkoholem i elektroniką w biednych dzielnicach. Inni zginęli usiłując wysadzić w powietrze bankomaty. Są też ofiary strzelanin, a wśród nich jeden policjant.

Jasnym jest, że zanim zamieszki ustaną, ofiar będzie o wiele więcej. Do tej pory aresztowano ponad 1,3 tysiąca przestępców, jednak siły policyjne nie radzą sobie z ulicznym bandytyzmem. Prezydent kraju, Cyril Ramaphosa zdecydował o wysłaniu w zapalny rejon 2,5 tysiąca żołnierzy, by wzmocnić siły bezpieczeństwa. W ubiegłym roku żołnierze patrolowali ulice południowoafrykańskich miast w czasie obowiązującej w RPA kwarantanny, ale w trakcie wykonywania zadań byli oskarżani o nadmierną brutalność w stosunku do ludności cywilnej. Jednak już teraz mówi się o wysłaniu kolejnych 25 tysięcy wojskowych. Wielu obserwatorów politycznych krytykuje Ramaphosę zarzucając mu spóźnioną i niewspółmierną do zagrożenia reakcję. W 2020 roku, w związku z pandemia, wysłał na ulice 70 tysięcy żołnierzy, by wymusić respektowanie kwarantanny. Teraz zaledwie 2,5 tysiąca i – jak twierdzą krytycy – zdecydowanie zbyt późno. W Durbanie spontanicznie powstają lokalne milicje, przez media określane oddziałami obrony. Ochotnicy zablokowali skrzyżowania samochodami, pilnują blokad oraz patrolują okolicę. Zamieszczane w mediach społecznościowych materiały pokazują uzbrojonych mężczyzn, głównie białych, strzegących sklepów i lokalnych biznesów przed rabunkiem i zniszczeniem. Pokazują także strzelaniny na durbańskich ulicach.

Lokalni mieszkańcy mówią o rosnących brakach zaopatrzenia, głównie w żywność i paliwo. Na nowe dostawy towarów nie ma co liczyć – transport drogowy jest zbyt niebezpieczny, więc przewóz towarów praktycznie nie istnieje. Zwolennicy byłego prezydenta, nie do odróżnienia od zwykłych rabusiów, blokują drogi, przerywając łańcuch dostaw. Doniesienia mówią o najbogatszych mieszkańcach Durbanu, którzy uciekli z miasta drogą powietrzną używając helikopterów i awionetek.

Biedni wyszli na ulice, by protestować przeciw aresztowaniu swojego idola i współplemieńca, a część została, by rabować i niszczyć. Mają niewiele do stracenia, bo od lat żyją poniżej granicy ubóstwa, bezrobocie jest olbrzymie, a perspektywy poprawy nikłe. Dla młodych – właściwie żadne. Władze nie radzą sobie z sytuacją w kraju oraz gwałtownie wzrastającą przestępczością. Kraj zmaga się z trzecią falą pandemii – badania donoszą, że ponad 55 tysięcy południowoafrykańskich małych, średnich i mikro-przedsiębiorstw upadło już w wyniku pandemii. Nikt jeszcze nie zliczył, ile takich biznesów spłonęło w Kwa-Zulu i Gauteng podczas zamieszek. Wiadomo, że tłuszcza zrabował bądź zniszczyła ponad 200 centrów handlowych, 600 sklepów i ponad 200 sklepów monopolowych.

Armia sprawę traktuje poważnie. Jej naczelny dowódca, generał pułkownik Lawrenca Mbatha15 lipca wezwał rezerwistów do stawienia się w macierzystych jednostkach. Wieść o nadciągającej armii uspokaja sytuację – na ulicach widać więcej sprzątających, niż rabujących. W Johannesburgu armia postawiła posterunki w okolicach centrów handlowych i biznesowych. Do miasta wraca spokój.

Można założyć, że użycie wojska przywróci porządek. Biedota zniknie z ulic i schowa się w swoich skleconych z kartonu i blachy domach. Pogrzebie się zmarłych, osądzi aresztowanych. Część biznesów powstanie z popiołów. Jacob Zuma odsiedzi kilkanaście miesięcy w więzieniu. Ale jest wielce wątpliwe, by cokolwiek zmieniło się w życiu południowoafrykańskich biedaków. I jest tylko kwestią czasu, kiedy – kierowani biedą i frustracją - ponownie wyjdą na ulice.

Autor: Tomasz F. Dzbeński, ISW