Rosja nie jest jedynym mocarstwem nuklearnym borykającym się z poważnymi kłopotami, których efektem może być całkowite uzależnienie od Pekinu. Ten sam opis doskonale pasuje do Pakistanu. A kłopoty są natury i politycznej, i ekonomicznej.

„Coraz trudniej jest określić, który z niezliczonych kryzysów w Pakistanie ostatecznie pogrąży ten kraj. Inflacja osiąga historyczne szczyty, bezrobocie spycha młodych mężczyzn w szeregi ekstremistów, wojsko jest rozdarte między lojalnością wobec państwa a terrorystami, których samo pomogło stworzyć, a czołowi politycy toczą walkę o wzajemne zniszczenie. Rzeczywistość jest taka, że Pakistan walczy o przetrwanie” – napisała niedawno australijska analityczka i publicystka Lynne O’Donnell na łamach „Foreign Policy”.

Pakistańska waluta w ciągu ostatnich 12 miesięcy straciła prawie połowę wartości i dziś 1 rupia to równowartość 0,0035 dol. W tym samym okresie główny indeks giełdowy zanotował dwucyfrowy spadek. Rezerwy walutowe są na wyczerpaniu i ledwie pozwalają na pokrywanie najpilniejszych, bieżących potrzeb importowych. W tej sytuacji część elit władzy Pakistanu zaczęła się miotać i szukać naprawdę niestandardowych rozwiązań. Agencje informacyjne odnotowały ostatnio – za Pakistan Petroleum Dealers Association (PPDA) – skokowy wzrost skali przemytu paliwa z objętego międzynarodowymi sankcjami Iranu. Do niedawna problem dotyczył niemal wyłącznie nadgranicznej prowincji Beludżystan, a teraz nagle okazało się, że nawet do 35 proc. oleju napędowego sprzedawanego w całym kraju pochodzi z państwa ajatollahów (mniej więcej o tyle samo spadła sprzedaż legalnych dystrybutorów). Resort energetyki już w kwietniu miał się zwrócić do sił bezpieczeństwa o pilne działania w celu powstrzymania przemytu, ale te najwyraźniej zachowują się biernie. Wtajemniczeni twierdzą, że powody są dwa. Po pierwsze, ów szmugiel ma budować cenne kontakty i pompować nielegalny budżet Inter-Services Intelligence (ISI), wszechmocnego wywiadu wojskowego, który lubi mieć za co prowadzić swą niekoniecznie zbieżną z innymi instytucjami politykę – i wewnętrzną, i zewnętrzną. Po drugie, władze mają patrzeć na przemytniczy proceder w najlepszym razie przez palce. W przypływie desperacji potwierdził to niedawno w rozmowie z Reutersem prezes PPDA Abdul Sami Khan. Chodzi nie tylko o to, że premier nie chce konfliktować się z potężnym lobby w armii, acz to oczywiście też ma znaczenie. W krótkiej perspektywie wzrost przemytu z Iranu pozwala wydawać mniej na import z pustawego budżetu, a jednocześnie łagodzi nieco gniew ludu. Legalne paliwa drożeją bowiem błyskawicznie (prawie o 100 proc. w ciągu ostatniego roku), a te przemycane są dzisiaj tańsze o ponad 50 rupii na litrze, czyli o ponad jedną trzecią. Jeździć zaś jakoś trzeba, i to nie tylko w sprawach osobistych. W Pakistanie na prywatnym transporcie kołowym opiera się lwia część gospodarki. Więc nic to, że opodatkowane podmioty sprzedają mniej. Według Urzędu Regulacji Ropy i Gazu (OGRA) ok. 4 tys. t paliwa przemycanego codziennie do Pakistanu powoduje utratę dochodów w wysokości ok. 10,2 mld rupii miesięcznie. Rząd jakoś to przeboleje, a armia tym bardziej. Wiele jednostek wojskowych zresztą też podobno jeździ na co dzień na irańskim paliwie, a powstająca dzięki temu nadwyżka rupii znika w tajemniczych okolicznościach w prywatnych kieszeniach, zapewne głównie generalskich.

Reklama
Autor jest wykładowcą Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspertem fundacji Po.Int oraz Nowej Konfederacji