Co pan zjadł?
Najlepszego?
Tak.
Tam, w Rosji, to bliny.
Reklama
Kto robił?
Wiktor Biełajew, kremlowski kucharz. Takie same zrobił wcześniej Margaret Thatcher. Miała prawie nic nie jeść, a zjadła osiem.
Z czym te bliny?
Ja jadłem z powidłami, z łososiem. Dobry kucharz ma coś takiego w rękach, jakąś supermoc, że od niego to jedzenie nie wychodzi dobre, ono wychodzi wybitne. Kiedy Wiktor Biełajew tam pracował, kuchnia kremlowska była jedną z dwóch, trzech najlepszych profesjonalnych kuchni na świecie. Zupa z orzechów włoskich. Ucha. Dał mi spróbować tej uchy. Gotował ją przez siedem godzin jednocześnie w trzech garnkach, w każdym garnku inna szlachetna ryba. Trzy wywary łączy się ze sobą i dodaje 50 g wódki. Przepis wzięty żywcem z kuchni carskiej.
W ilu rosyjskich kuchniach pan był?
W wielu. Najpierw jednak salon. Pogawędka i sprawdzanie, kto przyszedł, jakie pytania zadaje, czy można mu zaufać. Kuchnia to prywatny teren, serce domu. Do kuchni się w butach nie wchodzi.
Zdejmował pan?
Zdejmowałem. W kuchni się je.
Pan o jedzeniu, ja chciałam rozmawiać o głodzie.
Ja też o głodzie. Głód to narzędzie polityczne. Jedzenie to też narzędzie polityczne.
W historii Rosja już trzy razy brała Ukrainę głodem.
I historia lubi się powtarzać. Rosją rządzą ludzie wychowani w tej samej tradycji, w tej samej szkole kształcenia kadr, której historia zaczyna się gdzieś tam w 1917 r. W dramacie Ukrainy nie chodzi o to, czy Rosjanie wejdą, czy nie wejdą, lecz o to, że potencjalnie mogą wejść w każdej chwili. I Ukraińcy to wiedzą. Może nie teraz, może za pół roku, może za rok albo jednak za tydzień. Ta realna perspektywa jest najstraszniejsza. Jak można planować przyszłość własnych dzieci, kiedy przez cały czas żyje się w cieniu rosyjskiej inwazji? Rosjanie to robią we wszystkich byłych sowieckich republikach, które miały ambicje niepodległościowe. Odrywają kawałek kraju i udają, że wszystko jest w porządku, że nic się właściwie nie stało. To zrobili z Mołdawią, z Gruzją, z Ukrainą. A to, co robią z Polską, co wyprawiają w naszej strefie przygranicznej, też jest w pewnym sensie zagarnianiem naszego terytorium. Trzydziestokilometrowy pas przygraniczny jest odcięty od reszty Polski. To jest działanie niemal kopiuj-wklej znane z innych rejonów poddawanych rosyjskim machinacjom. Przecież w każdej chwili ten człowiek...
Łukaszenka?
Łukaszenka wypełnia tylko rozkazy Putina, to nie jest samodzielne działanie. W każdej chwili może zacząć przesyłać na naszą granicę nowych ludzi. Na święta, w przerwie między świętami a sylwestrem, na Nowy Rok. Rosja od ponad 100 lat stosuje ten sam instrument - chodzi o to, by inni żyli w permanentnym zagrożeniu, żeby nie wiedzieli, z której strony nadejdzie niebezpieczeństwo. To jest przez cały czas taki stan, jakby w tę i z powrotem non stop przechodziło się po torach i wyczekiwało. Wyczekiwało, kiedy nadjedzie pociąg i nas rozjedzie. Stary rosyjski patent. Tak stary jak ten głód, od którego zaczęliśmy.
Lenin był pierwszy.
Oczywiście. Jako pierwszy zaczął głodzić świadomie. Głodził tych, którzy się przeciwko niemu zbuntowali. Kiedy bolszewicy doszli do władzy, od razu zaczęli wprowadzać swoje reformy, co spowodowało bunt chłopów. I wtedy się zaczęło zabieranie jedzenia, plonów. Lenin zrozumiał, że to działa. Zrozumiał i Stalin, i inni komuniści. Przerażające, poruszające i absurdalne jest to, że to głodzenie doskonale im wychodziło na żyznych rejonach, na tych ukraińskich czarnoziemach, które potem Hitler kazał pociągami wywozić do Niemiec. Nie mieści się w głowie, że na takiej ziemi można głodzić ludzi, miliony ludzi. Chodziło oczywiście wyłącznie o złamanie kręgosłupa narodowi ukraińskiemu, o to, żeby zaniechał niepodległościowych podrygiwań.
Stalin złamał kręgosłup Ukraińcom na kilka pokoleń do przodu?
Złamał, bo pamięć głodu jest bardzo silna w Ukraińcach. Strach pozostał. Mam koleżankę, która wcześniej nawet nie znała dokładnie historii swojej rodziny z czasów Wielkiego Głodu. Przecież za Związku Radzieckiego się o tym nie mówiło. Zaszła w ciążę i wtedy zaczęły przychodzić do niej dziwne sny. Że z dzieckiem gdzieś ucieka, że nie ma nic do jedzenia, że na jakimś strychu znajduje zboże... Opowiedziała je swojej babci. Okazało się, że to doświadczenie tej babci. To ona była tym dzieckiem, uciekała gdzieś ze swoją mamą. I nigdy tej historii nie opowiadała. Koleżanka mówi, że nigdy tej opowieści nie słyszała. Ciekawe jest to dziedziczenie pamięci.