Jak ocenił w poniedziałek dziennik „Die Welt”, „lekcja wyniesiona z ekonomicznej zależności od Rosji powinna spowodować, że Niemcy nie powinny znów znaleźć się w takiej sytuacji, a przynajmniej powinny bardziej krytycznie badać swoje związki z państwami autokratycznymi”. „Wizyta Olafa Scholza z delegacją biznesową w Pekinie oraz planowane wejście Chin do terminalu w hamburskim porcie mówią zupełnie co innego. Czy kanclerz zatem niczego się nie nauczył?” – zastanawia się gazeta.

Ogłoszona przez Niemcy zasada „Zeitenwende” - zwrot w polityce geostrategicznej Niemiec po rosyjskiej agresji na Ukrainę - mówiła o „końcu zależności od autokratów”, tymczasem „wiele wskazuje na to, że kanclerz nie potraktował tego poważnie” – ocenił Roettgen w niedzielę w programie "Anne Will".

Sam Scholz uznał swoją podróż za sukces, wskazując m.in., że chiński przywódca Xi Jinping po raz pierwszy wypowiedział się przeciwko użyciu broni jądrowej, co interpretowano jako „wyraźny sygnał pod adresem Putina”. „To było wiadome z góry. Chiny nie są zainteresowane dalszą eskalacją wojny, a z pewnością nie wojną nuklearną. I jestem pewien, że Xi Jinping wyjaśnił to już wcześniej Putinowi” – podkreślił Roettgen.

Reklama

Chadek krytycznie ocenił pomysł Scholza, by w podróż do Chin wybrać się bez prezydenta Francji Emmanuela Macrona. „Ich wspólne pojawienie się (w Pekinie) byłoby mocnym sygnałem” – zauważył Roettgen. Jadąc sam, kanclerz potwierdził, że kontynuuje "business as usual", zwiększając zależność od Chin, odrzucając doświadczenia z uzależnienia od Rosji. „To solowe przedsięwzięcie kanclerza naruszyło zaufanie do Niemiec i wyrządziło szkody polityce zagranicznej” - podkreślił.

„W czasach napięć geopolitycznych dążenie do dialogu jest zrozumiałe, ale obecny czas (wybrany na wizytę) jest dyskusyjny, a podróżowanie z bezkrytyczną delegacją biznesową budzi wątpliwości” – oceniła ekonomistka Stormy-Annika Mildner. „Chiny to nadal ważny rynek zbytu, ale musimy też wysłać jasny sygnał, że wszelkie zależności są niebezpieczne. Rosyjska wojna powinna być dzwonkiem alarmowym. Chiny coraz bardziej rozwijają się w kierunku dyktatury, zatem należy wytyczać wyraźne czerwone linie” - dodała.

„Wyjazd (Scholza do Chin) w takim momencie niepewności, dodatkowo dając się wykorzystać propagandzie partyjnej, by przypieczętować aprobatę dla autokraty Xi Jinpinga, jest bardzo wątpliwe dla roli Niemiec w Europie” - skomentowała dziennikarka „Spiegla” Melanie Amann. „Scholz rzuca w twarz europejskim partnerom to, co sam uważa za słuszne. Jedzie w podróż i (w jego przekonaniu) jeśli inni są zbyt głupi, by dostrzec jego genialną strategię, to mają pecha” – dodała.

Także szef partii Zielonych Omid Nouripour przyznał, że partie koalicyjne „zdecydowały się na inną politykę wobec Chin” i że można to było „silniej zaznaczyć podczas wizyty”. Obecny rząd koalicyjny Niemiec składa się z socjaldemokratycznej SPD Scholza oraz z Zielonych i liberalnej FDP.

Jak zauważył Roettgen, „koalicja przedstawia obraz rozłamu”, ponieważ inna polityka powstaje „na papierze”, a kanclerz i tak podejmuje „solowe działania”. Nawiązał tu m.in. do sprzedaży części udziałów w terminalu w hamburskim porcie, co Scholz przeforsował mimo oporu sześciu ministerstw w swoim rządzie.

„(Chiny) to olbrzym, który trzyma stopę w drzwiach. Chiny realizują strategię globalnej dominacji morskiej i mówią o tym całkiem jawnie” – podkreśliła Amann. Zgodził się z tym Roettgen, podkreślając, że "należy spojrzeć na sprawę szerzej, (...) (by zobaczyć, że) Chiny próbują wywierać wpływ na stosunki międzynarodowe, tworząc globalną sieć wpływów i zależności”. (PAP)