Zadanie mieli jasne, ale nie proste – zdobyć most Kierbedzia. Żeby tego dokonać, trzeba było najpierw złamać niemiecki opór na podejściu do przeprawy. Broniły jej szybkostrzelne działka przeciwlotnicze zdolne również do walki naziemnej, a także forteca, w jaką okupant zamienił dom Schichta. Kilkupiętrowa, przysadzista budowla wzmocniona bunkrami stanowiłaby wyzwanie dla regularnego wojska dysponującego bronią pancerną, a co dopiero dla niespełna 50 powstańców wyposażonych w granaty i parę pistoletów.

1 sierpnia na zbiórce kilku żołnierzy się zbuntowało. Nie chcieli iść do powstania z tak lichym uzbrojeniem. Dowódca, Jan Sędkowski „Wilk”, przekonał ich jednak, że otrzymali rozkaz – i muszą go wykonać. Kilka minut przed godz. 17, słysząc strzały od strony Żoliborza, zdecydowali się ruszyć. Opuścili dom, w którym się ukrywali, i zdołali nawet przez moment zaskoczyć wroga. Ten po chwili otrząsnął się jednak z szoku i odpowiedział ogniem. Jeden z uczestników tamtej walki, Edward Łopatecki „Młodzik”, zapamiętał, że „oto wokół podporucznika «Wilka» leżeli poszarpani, poskręcani, niektórzy prawie jeden na drugim – jego chłopcy. Na moich oczach podporucznika trafiło kilka pocisków z działka ustawionego około 30–40 metrów od niego. W miejscu gdzie klęczał, wyrastał coraz większy słup kurzu, pryskającej ziemi i strzępów ludzkiego ciała”.